Gdyby ktoś się nie domyślił - chodzi o 20 czerwca 1922 roku. Czyli nie datę wydarzenia z okresu samych powstań, np. wybuchu czy przełomowego bądź szczególnie heroicznego momentu - ale o datę wkroczenia Wojska Polskiego do Katowic w ramach przejmowania przyznanego Polsce terytorium Górnego Śląska. W ramach - podkreślam - gdyż przejmowanie to trwało kilkanaście dni. Tak - kilkanaście dni! 20 czerwca 1922 tylko w Katowicach i powiecie katowickim fetowano żołnierzy gen. Szeptyckiego. Do Królewskiej Huty wmaszerowali oni dopiero nazajutrz, do powiatów tarnogórskiego, lublinieckiego i bytomskiego 26 czerwca, a na ziemię pszczyńską 29 czerwca. Zaś jeszcze dłużej potrwało, nim Polska objęła swą władzą i administracją powiat rybnicki i część raciborskiego. Było to dopiero 3 lipca!
Mam w związku z tym propozycję: może by obchodzić nie Narodowy Dzień, a Dni Powstań Śląskich? A wyprawmy sobie na Śląsku dwutygodniowe igrzyska! Dni miast, festyny, gwiazdy, wuszt. A co.
Tak, to żart. A sprawa jednak poważna. Tym bardziej, że ten 20 czerwca 1922 to przecież data podziału terytorialnego Śląska (nieraz według dość dowolnych i nieraz absurdalnych werdyktów komisji delimitacyjnej, która - nawiasem mówiąc, pracowała aż do 6 czerwca 1923) i Ślązaków. Ten drugi w kolejnych latach miał się pogłębić. I to nie tylko po linii identyfikacji polskiej i niemieckiej, ale też w ramach tej pierwszej. Na opcję śląską, korfanciarską, przy wszystkich do Korfantego zastrzeżeniach, to jednak lokalną - oraz opcję Grazyńskiego, sanacyjną, koniunkturalną, ale też przez to kuszącą benefitami (i jak to z pokusami bywa, demoralizującą).
Kolejnym cieniem 20 czerwca jest to, że z perspektywy czasu niejeden wspominał hucznie fetowane chwile "powrotu Śląska do Macierzy" z goryczą.
- Moment wkroczenia wojsk polskich na Śląsk to była wielka radość, bo to było coś nowego. Wojsko Polskie przyjmowano z entuzjazmem. Znam wspomnienia starszych ludzi, którzy jako dzieci pieszo i boso lecieli do Pszczyny, bo "polskie wojsko tam przyjeżdża". Ale jak wielka była to wtedy radość, tak potem wielkie było rozczarowanie - mówił mi kiedyś Alojzy Lysko.
Wielki Ślązak z goryczą wyliczał dalej bolesne przyczyny tego rozczarowania Polską: emigrację proniemieckich Górnoślązaków z polskiej części Górnego Śląska oraz vice versa, napływ Małopolan i Wielkopolan, szukających na śląsku dobrze płatnych posad (i przeważnie je uzyskujących, kosztem lekceważonych przez polskie władze miejscowych), bezwzględnie wdrażaną polonizację szkolnictwa, dyskryminującą Górnoślązaków ustawę Sejmu Śląskiego o języku polskim (a była jedną z pierwszych).
- Wszystko to nasi ludzie uznawali za formę pogardy, niesprawiedliwości - słusznie podkreślał Lysko.
W rezultacie 20 czerwca jest niestety symbolem także i tego, co Polsce w oczach Ślązaków nijak chluby nie przynosi. Czy to również mamy czcić?