Bowie, Hadyna i… Śląsk? O co tu chodzi? W 1977 roku Bowie nie był już krzykliwym Ziggiem Stardustem. Fatałaszki porzucił na rzecz awangardowych brzmień, które słychać na moim ulubionym albumie „Low”. Na drugiej stronie płyty (tak, płyty miały kiedyś dwie strony) utwór „Warszawa”. A w nim Bowie śpiewa coś jakby „Maryjo”. Przecież gdzieś to na Śląsku słyszeliśmy. Prawda?
Najpierw
legenda warszawska. W maju 1973 roku Bowie zatrzymał się na kilka
godzin w Warszawie. Wracał z Moskwy, jechał do Paryża. Miał
lecieć samolotem, ale podczas ostatniej nocy w Rosji przyśniło mu
się, że ginie w katastrofie lotniczej, więc nie samolot, a jednak
pociąg – Ost-West Express relacji Moskwa-Paryż. Ekspres zawsze
zatrzymywał się na przerwę techniczną w Warszawie Gdańskiej (nie
było jeszcze Centralnego), dzięki czemu Bowie ruszył w miasto i na
placu Komuny Paryskiej (dziś Wilsona) znalazł księgarnię, w
której kupił płyt z miejscową, jak wydawało mu się, muzyką.
Jednym z winyli, które zdjął z półki był… pewien album
Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk”. Najpewniej „Śląsk. The
Polish Song and Dance Ensemble vol. 2”.
Wrażenia Bowiego z Warszawy? Żonie
miał wyznać, że „nigdy wcześniej się tak cholernie nie bał”.
Z okna pociągu widział wciąż niezagojone ślady wojny: budynki
podziurawione przez pociski, zniszczone przez bomby. Historia miasta
zrównanego z ziemią, jego ponura atmosfera, zainspirowała artystę
do napisania wzmiankowanej „Warszawy”. W roku 1976, podczas sesji
nagraniowej z producentem Tonym Viscontim i Brianem Eno. Ten drugi
napisał muzykę do utworu. Bowie stworzył i nagrał partie wokalne.
No właśnie.
„Helo,
Helo, Helenko! Jakoż Ci się pasie? Mnie się dobrze pasie. Ciebie
nie wiem jako. Boś jest tak daleko” – śpiewał zespół Śląsk
w utworze „Helokanie”. Helokanie to śpiewne nawoływanie w
górach, rodzaj przyśpiewki pasterskiej, która kiedyś odbijała
się echem na zboczach Czantorii i Równicy. Bowie okazał się
wnikliwym słuchaczem Stanisława Hadyny. W „Warszawie” zawodzi w
wymyślonym języku, który jednak pobrzmiewa dla nas dość swojsko.
Kawałek tekstu spisanego ze słuchu: „Sola mi delenko. Chcieli
wenko deho. Maryjo”. Chóralne zaśpiewy sir Davida to niemal kalka
z Hadyny i jego Śląska.
Bowie nie wiedział dokładnie z czym ma do czynienia. Melodie Śląska odpowiadały jego wyobrażeniom twórczości ludowej uciskanego narodu polskiego, tymczasem była to zunifikowana odpowiedź Hadyny na regionalny folklor. „Próbowałem wyrazić w tym utworze uczucia, jakie towarzyszą ludziom, gdy pragną wolności, czują jej zapach, leżąc w trawie, ale nie mogą po nią sięgnąć” – tłumaczył po latach swoje intencje podczas pisania „Warszawy”. Zdradzał też, że dzięki pieśniom Hadyny zdał sobie sprawę, jak wielkie znaczenie w muzyce ma samo brzmienie słów, gdy nie jesteśmy w stanie ich zrozumieć, a jedynie odczuwać ładunek emocjonalny płynący z melodii, jaką tworzą.
Już
w latach 70. zagraniczna prasa uznała „Warszawę” z fragmentem
utworu „Helokanie” za najbardziej poruszający fragment albumu.
Dzieło obrosło kultem nawet w środowiskach punkowych, a potem tzw.
nowej fali. Grupa Joy Division u progu swojej kariery, nosiła nazwę
Warsaw, właśnie na cześć omawianej piosenki Bowiego. „Warszawa”
była też wielokrotnie interpretowana na nowo przez innych artystów
– kompozytora Philipa Glassa czy Scotta Walkera. A gdy lata później Red Hot Chili Peppers grali koncert w Polsce, jednym z coverów,
jakie usłyszeliśmy ze sceny była epicka pieśń ze śląskim
wątkiem.
Jednego tylko wypada żałować. Że w latach 70. Bowie nie wpadł, choćby na godzinę, do Katowic.
Może Cię zainteresować: