Górny Śląsk do rewolucji przemysłowej był w przeważającej mierze Śląskiem zielonym. Przetrwało to zresztą w nazwie określającej jego część, a ukutej przez pisarza Gustawa Morcinka i geografa Stanisława Berezowskiego. To oni w swojej monografii województwa śląskiego z 1933 roku podzielili je na Śląsk Czarny, Biały i Zielony. Czarny - wiadomo, ten górniczy i przemysłowy, zadymiony i sadzą pokryty. Tym Zielonym był Śląsk Cieszyński z jego Beskidami oraz lesista ziemia pszczyńska. Białym zaś północne kresy województwa. Autorom chodziło o wapienne wzgórza i dominujące tam gleby bielicowe albo rędzinowe. Tak przynajmniej twierdzili, bo zapewne szukali jakiegoś wyróżnika dla tego subregionu. W rzeczywistości Śląsk Biały, czyli okolice Lublińca, Brynku czy Tworogu są podobnie albo i bardziej zielone, jak okolice Pszczyny.
Czy tak wyglądałby Śląsk bez węgla?
Jaki byłby Śląsk, gdyby przed milionami lat nie rósł na jego terenie karboński las, którego obumarła roślinność spetryfikowała w bogate złoża węgla kamiennego? Gdyby procesy geologiczne nie wykształciły tu tego największego kopalnego bogactwa Górnego Śląska?
Łatwo sobie wyobrazić, że odbiłoby się to na urbanizacji i znalazło odzwierciedlenie w krajobrazie. Że nie powstałby wielki, urbanistyczny moloch Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego, ciągnący się od Gliwic po Mysłowice. Że stopniowo, powoli, jak żółw ociężale, ewolucyjnie lecz nie rewolucyjnie, rozwijałyby się dotychczasowe ośrodki miejskie, istniejące już od średniowiecza - Pszczyna, Mikołów, Mysłowice, Bytom, Gliwice, Rybnik, Racibórz. Że jedyny postęp dokonywałby się w rolnictwie, intensyfikowanym i unowocześnianym. Że to górnośląsko-małopolskie pogranicze przypominałoby Śląsk Opolski. Słowem - pola, łąki, pastwiska, lasy. Gdzieniegdzie miasta, ale ogólnie sielanka. Kulturowo: w dużej mierze brak wielkiego śląskiego spotkania, wszak do przemysłu przez lata ciągnęły tu rzesze różnych ludzi.
Łatwo sobie to wszystko wyobrazić, tylko że nie końca tak by się rzecz przedstawiała. Wyciągamy asa z rękawa. Asa, a nawet dwa.
Srebrne wieki
Śląsk przemysłowy nie tylko węglem stał. Węgiel kamienny dał mu dziejowego, wysokoenergetycznego kopniaka do rozwoju w kierunku industrialnym, lecz nie był to kopniak jedyny. Bo węgiel nie był jedynym bogactwem Górnego Śląska.
Pierwszego ze wspomnianych asów znano od średniowiecza. Były to rudy srebra i ołowiu, wydobywane na Garbie Tarnogórskim od niepamiętnych czasów. Dawniejszych niż dynastia Piastów, o państwie polskim nie wspominając. Tak! Badania zanieczyszczeń metalami ciężkimi, jakie odkładały się w torfowiskach, pozwoliły archeologom stwierdzić z całkowitą pewnością, że hutnictwo srebra i ołowiu na obecnym górnośląsko-małopolskim pograniczu funkcjonowało już w IX wieku. Dzięki średniowiecznemu górnictwu kruszcowemu zaczęły rozwijać się ośrodki miejskie. Wśród nich Bytom, związany wtedy z Małopolską (ziemia bytomska została przyłączona do Śląska dopiero w XII wieku). Z upływem lat, w raczej wieków, jedne złoża srebra i ołowiu wyczerpywały się, lecz w ich miejsce odkrywano nowe. Za sprawą górnictwa kruszcowego na przełomie XV i XVI wieku rozwinęły się Tarnowskie Góry.
Imperium cynku
Drugi as to cynk. Górny Śląsk obfitował w pokłady jego rudy - galmanu, eksploatowanego już od XVIII wieku przez spółkę Spadkobiercy Gieschego.
Nowoczesną metodę wytopu cynku opracowuje w 1799 roku Johann Christian Ruberg, inżynier pracujący dla panów na Pszczynie. Stąd jego metodę nazywa się śląską. W drugiej połowie XIX w z Górnego Śląska pochodzi - uwaga! - trzy czwarte światowej produkcji cynku. To na cynku wyrastają bajeczne fortuny wielkich śląskich rodów przemysłowych, takich jak Henckel von Donnersmarck, Hohenlohe, von Anhalt-Cothen, czy von Hochberg. I to przecież "królem cynku" przezwano słynnego Karola Godulę, którego huta cynku "Karol" w Rudzie nie miała sobie równych w całej Europie.
Powstałyby więc i inne huty cynku, przykładowo Uthemanna w Szopienicach czy Hohenlohe w Wełnowcu. Z jedną wszakże różnicą. Do wytopu cynku niezbędny jest węgiel. Ten więc trzeba by importować. Tak więc być może zaistniałby pewien paradoks - już w XIX wieku pociągi z węglem nie wyjeżdżałyby ze Ślaska, tylko wręcz przeciwnie - zajeżdżałyby tu. Zaś opuszczałyby Śląsk wyładowane cynkowymi sztabami. A po części zapewne i surowym galmanem, gdyż z rachunku ekonomicznego mogło wynikać, że bardziej opłaca się wytopić cenny metal tam, gdzie pod ręką są bogate złoża węgla.
Jednak na pewno na Górnym Śląsku wyrosłyby wieże wyciągowe kopalń i rozgorzałyby paleniska hutniczych pieców. A wokół zakładów przemysłowych rozwinęłyby się miasta z całą swoją infrastrukturą oraz gęsta sieć kolejowa i drogowa. Zaś dużym obszarom wokół hut groziłyby podobne co w rzeczywistości skutki ekologiczne. Podobnie też zagrożone byłoby zdrowie mieszkańców. Fakt, że na Śląsku funkcjonowałoby mniej kopalń, rzutowałby na przekrój społeczeństwa, demografię, na pewno też rozwój i kształt miast. Można się zastanawiać, jak wyglądałby obecnie Szlak Zabytków Techniki. Zapewne nieco inaczej, jednak poprzemysłowych i urbanistycznych obiektów z pewnością by mu nie brakowało.
Zdecydowanie nie cały Śląsk bez węgla byłby Śląskiem zielonym. Chociaż byłby i taki, zapewne nawet większy i o silniejszym wpływie na wizerunek całego regionu oraz jego postrzeganie z zewnątrz. Prawda leży pośrodku.
Może Cię zainteresować: