W bytomskim Teatrze Tańca 12 kwietnia 2023 roku odbyło się kolejne spotkanie z cyklu Debat Senackich. Udział wziął w nim m.in. Adam Michnik - redaktor naczelny "Gazety Wyborczej", jeden z represjonowanych działaczy opozycyjnych z czasów PRL-u, uczestnik obrad Okrągłego Stołu, a także... poseł na Sejm RP z Bytomia w latach w latach 1989-1991. Przed debatą rozmawialiśmy z o wynikach Narodowego Spisu Powszechnego, dążeniach do uznania godki za język regionalny oraz Kazimierzu Kutzu.
***
585
tys. Ślązaczek i Ślązaków. Dużo czy mało?
Dla
jednych dużo, dla drugich mało. Przyznam szczerze, że mnie ta liczba
w ogóle nie zaskoczyła. Uważam, że to kolejny przyczynek do
dyskusji i rozmów na temat Śląska. Czas najwyższy, żeby reszta
Polski poznała ten region i jego tożsamość, która jest zupełnie
inna niż tożsamość Podlasia czy Mazowsza. Tu po prostu inaczej
toczyła się historia. Klasyczny przykład - w innych częściach
Polski nikt sensownie nie potrafi wskazać, pod jakim zaborem był
Śląsk. Prusy czy Austria? A trzeba powiedzieć wprost, że tutaj
nie było żadnego zaboru, bo Śląsk w 1772 roku nie należał do
Polski.
585
tys. to pojemność 10 Stadionów Narodowych w Warszawie. Mimo to,
państwo polskie nie dostrzega tych ludzi. Formalnie nie istnieją.
Jak to możliwe?
Niedawno
na półce księgarni w Warszawie widziałem książkę Szczepana
Twardocha przetłumaczoną na język śląski, więc język - jak
widać - istnieje i jest w użyciu. Bardzo trudno przychodzi ludziom
akceptacja tego, że ich sąsiad jest nieco inny. Z tym problem ma
nie tylko Polska, ale również inne kraje. Oczywiste jest dla mnie
to, że jeżeli Ślązacy uważają się za odrębną grupę
etniczno-narodową, to trzeba to zaakceptować. Nie tylko społecznie,
ale przede wszystkim formalnie, czyli poprzez rozwiązania ustawowe.
To nie jest dobre dla kraju i demokracji, jeśli prawie 600 tys.
ludzi czuje się dyskryminowane.
Część
polityków w Warszawie uważa Ślązaków za zagrożenie? Do
znudzenia można przypominać o "zakamuflowanej opcji
niemieckiej".
To
raczej szantaż i kompletna ignorancja, ale mam wrażenie, że od lat
zmierza to w dobrą stronę. Wiele dobrego zrobił mój nieżyjący
już przyjaciel Kazimierz Kutz. Teraz wiele dobrego robi Szczepan
Twardoch. To fantastyczna literatura, a jego felietony, często
skrajnie brutalne, pokazują odrębność perspektywy śląskiej od
polskiej.
Ostatnie
lata to ciągle napędzanie strachu przed mniejszościami.
Seksualnymi, religijnymi, narodowościowymi. Nastąpiło
otrzeźwienie, czy nadal w Polsce można zbijać na tym kapitał
polityczny?
To
antydemokratyczne, a przede wszystkim nieludzkie. Nie wiem, czy tym
razem będzie tak samo, ale boję się, że PiS znów sięgnie po
tego rodzaju retorykę. Kartą polityczną PiS jest granie na
nieufności do tego, co odmienne. Liczę jednak nadzieję, że tym
razem im się nie powiedzie. Mam nadzieję, że PiS przegra
najbliższe wybory, a Polacy zrozumieją, że w ich interesie jest
budowa kraju pluralistycznego i różnorodnego, a częścią tej
różnorodności są oczywiście Ślązacy.
Sprawa
języka śląskiego wybrzmiała w Parlamencie Europejskim. Pan miał
w tym swój udział. Dlaczego obywatele Polski o swoje prawa muszą
upominać się w Brukseli, a nie mogą tego załatwić w Warszawie?
Ślązacy
powinni ubiegać się o swoje prawa w Brukseli, Warszawie, Katowicach
i gdzie tylko się da. Problem leży w tym, że swego czasu Jarosław
Kaczyński wyznaczył linię, zgodnie z którą mówienie o śląskiej
odrębności to zakamuflowana opcja niemiecka. To nadal czuć w
debacie publicznej. Do tego pamiętamy oczywiście "dziadka z
Wehrmachtu" Donalda Tuska, choć człowiek, który to wypromował,
czyli Jacek Kurski (późniejszy szef TVP), sam miał w rodzinie
dwóch wujków z Wehrmachtu. To nic złego, taka jest część
historii ludzi, którzy pochodzą ze Śląska czy tzw. ziem
odzyskanych.
Rozmawiamy w Bytomiu, więc wrócę do wyborów w 1989 roku. Jak
to było startować w wyborach z miejsca, o którym nic się nie wie?
Przyjechałem
wtedy po raz pierwszy w życiu do Bytomia. Śląsk znałem przede
wszystkim dzięki korepetycjom Kazimierza Kutza i ks. Stanisława
Tkocza, który był naczelnym "Gościa Niedzielnego". Wtedy było to zupełnie inne pismo niż dzisiaj. Miałem wiele obaw,
bo to była moja terra incognita - ziemia nieznana. Pamiętam jedno
spotkanie, gdzie nasłany funkcjonariusz bezpieki krzyczał do mnie,
co ja w ogóle mam wspólnego z Bytomiem. Nie wiedziałem do końca,
co odpowiedzieć, więc wycedziłem, że mój ojciec był ze Lwowa, a
tam sala pełna lwowiaków, którzy przyjechali po II wojnie
światowej. Rozległ się aplauz.
Skradł pan serca mieszkańców, czy sukces był wliczony w poparcie dla
bloku solidarnościowego?
Nie
marzyłem o polityce, nigdy nie chciałem startować w wyborach, ale
czasy były takie, że wszyscy musieliśmy iść w kamasze i
spróbować. Pamiętam, że zawołał mnie Lech Wałęsa i zapytał,
w jakim okręgu chcę być kandydatem. Dla mnie wszystko jedno, bo
byłem przekonany, że i tak nie wygram. Zaproponował Zagłębie i
to przyjąłem. Okazało się jednak, że jest tam tylko jedno
miejsce dla kandydata solidarnościowego, bo komuniści kombinowali z
ordynacją wyborczą, więc nie mógł to być spadochroniarz. Tak, z
kilkoma innymi osobami, trafiłem do Bytomia. Wtedy poprosiłem
aktorkę i moją przyjaciółkę Joannę Szczepkowską, aby
skontaktowała mnie z Kazimierzem Kutzem, którego słabo jeszcze
znałem. Umówiła nas na spotkanie. Przyjechałem i spędziłem u
niego cały dzień. Pytałem, robiłem notatki i tak zostałem
wyposażony w elementarną wiedzę na temat tego, czego mam nie
robić. Najważniejsze, co mi przekazał:
"Ślązacy to są fajni ludzie, niech pan po prostu będzie
sobą".
Kazimierz
Kutz uczył Polaków o Śląsku i śląskości?
Zdecydowanie.
Myślę, że jego filmy ("Sól ziemi czarnej", "Perła w
koronie", "Paciorki jednego różańca") pokazały Polakom inny
wizerunek Śląska i Ślązaków. To zapoczątkowało nowy sposób
myślenia o tym regionie, ale nie tylko. Jestem optymistą i myślę,
że to wszystko idzie w dobrą stronę. Przyznanie Ślązakom
wszystkich praw, których sami się domagają, będzie wzmocnieniem
dla Polski i demokracji, a nie zagrożeniem. Do tej świadomości nie
dochodzi się jednak w ciągu minuty. To proces. Miałem to
szczęście, że w wyborach wystartowałem z okręgu bytomskiego.
Gdyby nie to, prawdopodobnie dłużej uczyłbym się śląskości,
ponieważ w Warszawie nie rozumieją Śląska i niewiele o nim
wiedzą.