Nakładem Wydawnictwa Literackiego ukazała się właśnie nowa powieść Anny Cieplak, pisarki pochodzącej z Dąbrowy Górniczej. Nie bez przyczyny nosi tytuł „Ciało huty”, bo tłem fabuły jest powstający w sennym Tworzniu, dzielnicy Dąbrowy Górniczej, wielki zakład metalurgiczny, Huta „Katowice”. To tu spełnienia swoich marzeń szukają Ewa, Ula i Zygmunt – główni bohaterowie powieści. Co z nich zostanie po 50 latach? Czy ciężka praca zostanie odpowiednio nagrodzona? Jak się z nimi obejdzie nowy system? „Ciało huty” to powieść o dwóch pokoleniach, obserwujemy też losy studentki, dla której po 40 latach od otwarcia Huta jest już czymś innym niż dla jej rodziców.
Premiera książki odbędzie się w czasie festiwalu Miedzianka po Drodze, a konkretnie podczas jej gliwickiej odsłony, w niedzielę 27 sierpnia 2023 r. o godz. 17 w Ruinach Teatru Victoria (ul.Barlickiego 3). Więcej o tym wydarzeniu: Festiwal Miedzianka odwiedzi osiem miast. Filip Springer: "Każde jest inne i można tam coś innego opowiedzieć"
Rozmowa z Anną Cieplak, autorką powieści "Ciało huty"
Co się teraz porobiło w twoim życiu, że ty – Zagłębiaczka z Dąbrowy Górniczej - mieszkasz na Śląsku, w Mysłowicach?
Wprowadziłam się tutaj kilka lat temu do mojego chłopaka, wcześniej mieszkając dwa lata w Superjednostce w Katowicach - czyli moim wymarzonym mieszkaniu z dzieciństwa (śmiech). Sama urodziłam się i wychowałam w Dąbrowie Górniczej. Później mieszkałam przez 8 lat od czasu studiów na Śląsku Cieszyńskim, więc jestem w takim trójkącie i właściwie patrzę na świat z perspektyw zagłębiowskiej, górnośląskiej i Śląska Cieszyńskiego. W sumie dobrze się z tym czuję.
Czyli te trzy regiony są ci bliskie?
Tak, podoba mi się to i wydaje mi się, że mam poczucie, że jeżeli chodzi o województwo śląskie, to akurat jego części rozpoznaję też na poziomie różnic. Moja rodzina pochodzi z Dąbrowy Górniczej, od strony mojego ojca. Natomiast od strony mojej matki - z Podkarpacia. Mama przyjechała do Zagłębia w czasach, kiedy Huta „Katowice” działała już od kilku lat.
Nie wiem, czy masz takie samo spostrzeżenie jak ja, ale widzę, że Zagłębiu brakuje atrakcyjnych historii, opowieści, które mogą uwieść ludzi, Polskę. Na Śląsku wiele zrobił „Cholonek” czy inne spektakle teatralne, wiele dało też Śląskowi „Kajś” Zbigniewa Rokity i jego podwójna Nagroda Literacka NIKE. W Zagłębiu tak dużą dumę z bycia Zagłębiakiem było czuć w czasach „Korzeńca” Zbigniewa Białasa – czy to premiery powieści z Sosnowcem w tle - i jej powodzenia, czy świetnego spektaklu w Teatrze Zagłębia. Ale to było dobrych kilka lat temu. Ostatnio – nic, co by wzmogło dumę z Zagłębia, z historii tego miejsca.
Było jeszcze trochę fajnych rzeczy. Wydaje, że Zagłębie to obszar do tworzenia ciekawych opowieści na różne sposoby. Mnie pierwsza przychodzi do głowy rewolucja 1905 roku. W Teatrze Zagłębia powstało słuchowisko, muzykę do niego zrobiła „Hańba!”, jeździł tramwaj, w którym można było wysłuchać historii. Dla mnie ta rewolucja robotnicza jest tak bardzo charakterystyczna dla Zagłębia. Jest czymś, co można by bardziej pokazać Polsce. Zagłębie jest ciekawe do opowiadania, bo dużo jest tu wspólnotowości, ale też otwartości na innych. I takiej bezpretensjonalności. Jesteś Zagłębiaczką – ok, fajnie. Nie jesteś – też fajnie. W ogóle – jak to dobrze brzmi: „Zagłębiaczka”, czyli osoba, która się zagłębia w coś, w jakiś temat.
Czyli Zagłębie może być sexy jako temat?
Tak, totalnie. Zagłębie ma sporo nieoczywistych linii narracyjnych. Na przykład w mojej książce „Lata powyżej zera”, której akcja dzieje się w Będzinie, próbowałam pokazać, jak rodziły się tu różne alternatywne zespoły punkowe, metalowych, reggae czy rapowe. Ostatnio nawet stworzyłam playlistę pt. Zagłębie na Spotify i okazało się, że jest sporo tej muzyki. Mam też playlistę „Ciało huty” z utworami, jakie pojawiają się w książce. Historii jest dużo, wydaje mi się, że form opowiadania jest też sporo - szczególnie, że jeszcze żyją świadkowie historii. To jest też tak naprawdę ostatni moment, ostatnie lata, żeby z nimi porozmawiać i na przykład zrobić coś takiego, co zrobiło Muzeum Hutnictwa w Chorzowie. Oni mają na wystawie piękne te historie mówione, opowieści pracowników Huty Kościuszko nie tylko o pracy, ale też jak się spędzało wolny czas itd. To od razu uruchamia wyobraźnię w słuchaczach. U nas, w Zagłębiu, tego brakuje. W ogóle przecież Zagłębie to jest hutnictwo, a tu znowu Górny Śląsk wygrał i ma swoje Muzeum Hutnictwa w Chorzowie. A takowe powinno być w Dąbrowie Górniczej.
No i jeszcze ma Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu. Śląsk ograbia Zagłębie z dziedzictwa przemysłowego. Czeladź się trochę postawiła temu trendowi.
Jest dużo rzeczy, tradycji, które można kultywować, ale one powinny przybrać i bardziej nowoczesne formy, bo Zagłębie powstało na technice już bardziej zaawansowanej niż maszyna parowa. Powinniśmy trąbić, że jesteśmy miejscem, gdzie rozwój nowych technologii był tym, co zmieniło życie ludzi i pozwolił na ich społeczny awans.
W twojej książce jest jeden silny wątek śląski – jednym z bohaterów jest Ślązak Zygmunt, taki richtig Ślązak, mówiący po śląsku.
Specjalnie go wprowadziłam i, nie gniewaj się, Śląsku, ale chodziło mi o osobę, która po przeprowadzce ze Śląska do Zagłębia, ten swój śląski odkłada na kołek, zaczyna mówić tylko po polsku. Znam pana z Chorzowa, który tak właśnie się zachowywał po przeniesieniu się do Zagłębia. Po śląsku mówi dalej, ale woli tego nie robić przy Ślązakach, żeby nie zaczęli oceniać czy przypadkiem nie robi czegoś źle. W Hucie pracowało też bardzo dużo osób z Górnego Śląska. Oni, w toku jakby styczności z ludźmi z innych części Polski, przeskakiwali na język polski, by się dogadać. Tak bywa…
Znam sporo osób, które przeprowadziły się do Zagłębia, za żoną czy za mężem. Uważają się za Ślązaków, ale też mają Zagłębie w jakiś sposób w swoim sercu.
To nowa nacja – Ślązagowie (śmiech).
A ty kim jesteś? Jak się określasz?
To ja chyba jestem tą Ślązagczką. Ale tak na serio, to jestem Zagłębiaczką, która ma w sercu też Śląsk. Mój problem jest taki, że ja lubię i Górny Śląsk i Zagłębie.
A to jest problem?
Nie, to nie jest problem, to jest właśnie fajne. Mamy na przykład teraz gości z Ekwadoru i z Paryża, którzy robią wystawę w Rondzie Sztuki i będziemy ich w przyszłym tygodniu oprowadzać po Śląsku i po Zagłębiu. Zastanawialiśmy się, czy zrobić jednego dnia i Śląski i Zagłębie, czy zrobić osobno Śląsk i osobno Zagłębie, czy może wybrać im łączące się ze sobą ścieżki tematyczne po Śląsku i Zagłębiu. Wydaje mi się, że ostatni pomysł jest najtrafniejszy. Masz tyle możliwości interpretacji i tyle różnych spojrzeń, że nie musisz się jasno identyfikować. Możesz się identyfikować z tymi dwoma obszarami i naprawdę nic się nie stanie. Żyjemy w czasach wielu identyfikacji, które się nie wykluczają.
A co jako Zagłębiaczka sądzisz o działaniach Ślązaków, chcących uznania za mniejszość etniczną a język śląski – jako język regionalny?
Chciałabym, żeby Ślązacy byli uznani za osobną grupę etniczną. Wydaje mi się, że to jest coś, co pozwoliłoby ludziom spoza regionu jeszcze wyraźniej zobaczyć naszą różnorodność. Dla mnie to nie jest żaden separatyzm, a dobra forma podkreślenia swojej lokalności w czasach globalizacji.
To może jest szansa dla Zagłębia? Bo teraz wiele osób z Polski stawia znak równości między województwem śląskim a Śląskiem.
To, że Ślązacy się nazwą tak jak chcą, nie przeszkadza mi w dalszej egzystencji jako Zagłębiaczce. Wydaje mi się, że otwartość ludności napływowej w Zagłębiu sprawia, że my się nie musimy wyraźnie identyfikować, bo jest dużo rzeczy w przestrzeni, którymi można się po prostu gdzieś tam dookreślić. Przykładem tego, że nam śląskość nie przeszkadza, jest fakt, że Huta w Dąbrowie Górniczej nazywa się Huta „Katowice”. I my nawet tej nazwy broniliśmy, bo kiedy ktoś chciał zdjąć z zakładu instalację z nazwą, to Zagłębiacy powiedzieli: nie, ta nazwa jest dla nas ważna. Podobnie jest z Pałacem Kultury Zagłębia, zaprojektowanym przez autora też projektu katowickiego Domu Powstańca. Śląsk nam coś dał. My daliśmy też coś Śląskowi.
Czujesz, że antagonizmy śląsko-zagłębiowskie są nadal żywe? Te naigrywania się Ślązaków mówiących, że za Brynicę to oni nie jadą, bo tam już zagranica, altrajch, jeszcze bodą Zagłębiaków?
Raczej już nie. To jest jakiś taki stereotyp, jakaś zaszłość, którą ktoś powtarza, a tak naprawdę reszta ma to gdzieś, nie obchodzi ich to. Myślę, że to jest też jakiś rodzaj wtajemniczenia, właściwy tylko dla ludzi z regionu. Bo mało kto w Polsce zdaje sobie z tego sprawę. Jak nie kumasz, o co chodzi, to jesteś…
Gorolem? Ale takim polskim Gorolem, nie naszym, z Zagłębia?
Można tak powiedzieć (śmiech). No więc dla mnie to jest bardziej forma wtajemniczenia i też forma anegdotyczna. Być może paradoksalnie takie konkretniejsze dookreślenie się Górnego Śląska i uznanie śląskiego jako języka regionalnego, byłoby na korzyść Zagłębia, bo być może wtedy ono stałoby się właśnie, o dziwo, bardziej widoczne, że jest inne, a jest w obrębie województwa śląskiego. Ja nie przestanę się czuć Zagłębiaczką, jak Ślązacy będą Ślązakami. Nie czujemy zagrożenia, bo mamy w sobie otwartość. Jeśli Ślązacy mają silne poczucie zakorzenienia i takie potrzeby identyfikacyjne, to spoko.
Ktoś kiedyś określił cię jako Ślązaczkę?
W 2022 roku moja książka „Rozpływaj się”, której akcja dzieje się na Górnym Śląsku, była nominowana do Literackiej Nagrody NIKE. I Grażyna Torbicka zapytała mnie na scenie, czy jestem Ślązaczką. Od razu, odruchowo, z brzucha, odpowiedziałam jej, że ja jestem Zagłębiaczką. Pewnie z perspektywy centralnej Polski moje książki są o Śląsku po prostu. Ale ja widzę te różnice. I też wydaje mi się, że zwłaszcza w moich najnowszych dwóch powieści zawarłam metafory, mające podkreślać, że u nas, w Zagłębiu, budowle przemysłowe wzrastały do góry, a na Śląsku - szły w dół.