Mateusz Skwarczek/agencja GW
Anna cieplak pisarka

Anna Cieplak, autorka powieści „Ciało huty”: Jestem Zagłębiaczką, która w sercu nosi też Śląsk

Z Anną Cieplak, autorką nowej powieści z Hutą "Katowice" w tle, rozmawiamy o tym, dlaczego bohaterkami powieści uczyniła kobiety, jak Zagłębie może opowiadać o swojej tożsamości, dlaczego Hutę „Katowice” uczyniła jedną z bohaterek powieści, wreszcie – co Zagłębie może zyskać z emancypacji Ślązaków. Premiera książki odbędzie się w czasie festiwalu Miedzianka po Drodze, a konkretnie podczas jej gliwickiej odsłony, w niedzielę 27 sierpnia 2023 r.

Nakładem Wydawnictwa Literackiego ukazała się właśnie nowa powieść Anny Cieplak, pisarki pochodzącej z Dąbrowy Górniczej. Nie bez przyczyny nosi tytuł „Ciało huty”, bo tłem fabuły jest powstający w sennym Tworzniu, dzielnicy Dąbrowy Górniczej, wielki zakład metalurgiczny, Huta „Katowice”. To tu spełnienia swoich marzeń szukają Ewa, Ula i Zygmunt – główni bohaterowie powieści. Co z nich zostanie po 50 latach? Czy ciężka praca zostanie odpowiednio nagrodzona? Jak się z nimi obejdzie nowy system? „Ciało huty” to powieść o dwóch pokoleniach, obserwujemy też losy studentki, dla której po 40 latach od otwarcia Huta jest już czymś innym niż dla jej rodziców.

Premiera książki odbędzie się w czasie festiwalu Miedzianka po Drodze, a konkretnie podczas jej gliwickiej odsłony, w niedzielę 27 sierpnia 2023 r. o godz. 17 w Ruinach Teatru Victoria (ul.Barlickiego 3). Więcej o tym wydarzeniu: Festiwal Miedzianka odwiedzi osiem miast. Filip Springer: "Każde jest inne i można tam coś innego opowiedzieć"

Rozmowa z Anną Cieplak, autorką powieści "Ciało huty"

Co się teraz porobiło w twoim życiu, że ty – Zagłębiaczka z Dąbrowy Górniczej - mieszkasz na Śląsku, w Mysłowicach?
Wprowadziłam się tutaj kilka lat temu do mojego chłopaka, wcześniej mieszkając dwa lata w Superjednostce w Katowicach - czyli moim wymarzonym mieszkaniu z dzieciństwa (śmiech). Sama urodziłam się i wychowałam w Dąbrowie Górniczej. Później mieszkałam przez 8 lat od czasu studiów na Śląsku Cieszyńskim, więc jestem w takim trójkącie i właściwie patrzę na świat z perspektyw zagłębiowskiej, górnośląskiej i Śląska Cieszyńskiego. W sumie dobrze się z tym czuję.

Czyli te trzy regiony są ci bliskie?
Tak, podoba mi się to i wydaje mi się, że mam poczucie, że jeżeli chodzi o województwo śląskie, to akurat jego części rozpoznaję też na poziomie różnic. Moja rodzina pochodzi z Dąbrowy Górniczej, od strony mojego ojca. Natomiast od strony mojej matki - z Podkarpacia. Mama przyjechała do Zagłębia w czasach, kiedy Huta „Katowice” działała już od kilku lat.

Nie wiem, czy masz takie samo spostrzeżenie jak ja, ale widzę, że Zagłębiu brakuje atrakcyjnych historii, opowieści, które mogą uwieść ludzi, Polskę. Na Śląsku wiele zrobił „Cholonek” czy inne spektakle teatralne, wiele dało też Śląskowi „Kajś” Zbigniewa Rokity i jego podwójna Nagroda Literacka NIKE. W Zagłębiu tak dużą dumę z bycia Zagłębiakiem było czuć w czasach „Korzeńca” Zbigniewa Białasa – czy to premiery powieści z Sosnowcem w tle - i jej powodzenia, czy świetnego spektaklu w Teatrze Zagłębia. Ale to było dobrych kilka lat temu. Ostatnio – nic, co by wzmogło dumę z Zagłębia, z historii tego miejsca.
Było jeszcze trochę fajnych rzeczy. Wydaje, że Zagłębie to obszar do tworzenia ciekawych opowieści na różne sposoby. Mnie pierwsza przychodzi do głowy rewolucja 1905 roku. W Teatrze Zagłębia powstało słuchowisko, muzykę do niego zrobiła „Hańba!”, jeździł tramwaj, w którym można było wysłuchać historii. Dla mnie ta rewolucja robotnicza jest tak bardzo charakterystyczna dla Zagłębia. Jest czymś, co można by bardziej pokazać Polsce. Zagłębie jest ciekawe do opowiadania, bo dużo jest tu wspólnotowości, ale też otwartości na innych. I takiej bezpretensjonalności. Jesteś Zagłębiaczką – ok, fajnie. Nie jesteś – też fajnie. W ogóle – jak to dobrze brzmi: „Zagłębiaczka”, czyli osoba, która się zagłębia w coś, w jakiś temat.

Czyli Zagłębie może być sexy jako temat?
Tak, totalnie. Zagłębie ma sporo nieoczywistych linii narracyjnych. Na przykład w mojej książce „Lata powyżej zera”, której akcja dzieje się w Będzinie, próbowałam pokazać, jak rodziły się tu różne alternatywne zespoły punkowe, metalowych, reggae czy rapowe. Ostatnio nawet stworzyłam playlistę pt. Zagłębie na Spotify i okazało się, że jest sporo tej muzyki. Mam też playlistę „Ciało huty” z utworami, jakie pojawiają się w książce. Historii jest dużo, wydaje mi się, że form opowiadania jest też sporo - szczególnie, że jeszcze żyją świadkowie historii. To jest też tak naprawdę ostatni moment, ostatnie lata, żeby z nimi porozmawiać i na przykład zrobić coś takiego, co zrobiło Muzeum Hutnictwa w Chorzowie. Oni mają na wystawie piękne te historie mówione, opowieści pracowników Huty Kościuszko nie tylko o pracy, ale też jak się spędzało wolny czas itd. To od razu uruchamia wyobraźnię w słuchaczach. U nas, w Zagłębiu, tego brakuje. W ogóle przecież Zagłębie to jest hutnictwo, a tu znowu Górny Śląsk wygrał i ma swoje Muzeum Hutnictwa w Chorzowie. A takowe powinno być w Dąbrowie Górniczej.

No i jeszcze ma Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu. Śląsk ograbia Zagłębie z dziedzictwa przemysłowego. Czeladź się trochę postawiła temu trendowi.
Jest dużo rzeczy, tradycji, które można kultywować, ale one powinny przybrać i bardziej nowoczesne formy, bo Zagłębie powstało na technice już bardziej zaawansowanej niż maszyna parowa. Powinniśmy trąbić, że jesteśmy miejscem, gdzie rozwój nowych technologii był tym, co zmieniło życie ludzi i pozwolił na ich społeczny awans.

W twojej książce jest jeden silny wątek śląski – jednym z bohaterów jest Ślązak Zygmunt, taki richtig Ślązak, mówiący po śląsku.
Specjalnie go wprowadziłam i, nie gniewaj się, Śląsku, ale chodziło mi o osobę, która po przeprowadzce ze Śląska do Zagłębia, ten swój śląski odkłada na kołek, zaczyna mówić tylko po polsku. Znam pana z Chorzowa, który tak właśnie się zachowywał po przeniesieniu się do Zagłębia. Po śląsku mówi dalej, ale woli tego nie robić przy Ślązakach, żeby nie zaczęli oceniać czy przypadkiem nie robi czegoś źle. W Hucie pracowało też bardzo dużo osób z Górnego Śląska. Oni, w toku jakby styczności z ludźmi z innych części Polski, przeskakiwali na język polski, by się dogadać. Tak bywa…

Znam sporo osób, które przeprowadziły się do Zagłębia, za żoną czy za mężem. Uważają się za Ślązaków, ale też mają Zagłębie w jakiś sposób w swoim sercu.
To nowa nacja – Ślązagowie (śmiech).

A ty kim jesteś? Jak się określasz?
To ja chyba jestem tą Ślązagczką. Ale tak na serio, to jestem Zagłębiaczką, która ma w sercu też Śląsk. Mój problem jest taki, że ja lubię i Górny Śląsk i Zagłębie.

A to jest problem?
Nie, to nie jest problem, to jest właśnie fajne. Mamy na przykład teraz gości z Ekwadoru i z Paryża, którzy robią wystawę w Rondzie Sztuki i będziemy ich w przyszłym tygodniu oprowadzać po Śląsku i po Zagłębiu. Zastanawialiśmy się, czy zrobić jednego dnia i Śląski i Zagłębie, czy zrobić osobno Śląsk i osobno Zagłębie, czy może wybrać im łączące się ze sobą ścieżki tematyczne po Śląsku i Zagłębiu. Wydaje mi się, że ostatni pomysł jest najtrafniejszy. Masz tyle możliwości interpretacji i tyle różnych spojrzeń, że nie musisz się jasno identyfikować. Możesz się identyfikować z tymi dwoma obszarami i naprawdę nic się nie stanie. Żyjemy w czasach wielu identyfikacji, które się nie wykluczają.

A co jako Zagłębiaczka sądzisz o działaniach Ślązaków, chcących uznania za mniejszość etniczną a język śląski – jako język regionalny?
Chciałabym, żeby Ślązacy byli uznani za osobną grupę etniczną. Wydaje mi się, że to jest coś, co pozwoliłoby ludziom spoza regionu jeszcze wyraźniej zobaczyć naszą różnorodność. Dla mnie to nie jest żaden separatyzm, a dobra forma podkreślenia swojej lokalności w czasach globalizacji.

To może jest szansa dla Zagłębia? Bo teraz wiele osób z Polski stawia znak równości między województwem śląskim a Śląskiem.
To, że Ślązacy się nazwą tak jak chcą, nie przeszkadza mi w dalszej egzystencji jako Zagłębiaczce. Wydaje mi się, że otwartość ludności napływowej w Zagłębiu sprawia, że my się nie musimy wyraźnie identyfikować, bo jest dużo rzeczy w przestrzeni, którymi można się po prostu gdzieś tam dookreślić. Przykładem tego, że nam śląskość nie przeszkadza, jest fakt, że Huta w Dąbrowie Górniczej nazywa się Huta „Katowice”. I my nawet tej nazwy broniliśmy, bo kiedy ktoś chciał zdjąć z zakładu instalację z nazwą, to Zagłębiacy powiedzieli: nie, ta nazwa jest dla nas ważna. Podobnie jest z Pałacem Kultury Zagłębia, zaprojektowanym przez autora też projektu katowickiego Domu Powstańca. Śląsk nam coś dał. My daliśmy też coś Śląskowi.

Czujesz, że antagonizmy śląsko-zagłębiowskie są nadal żywe? Te naigrywania się Ślązaków mówiących, że za Brynicę to oni nie jadą, bo tam już zagranica, altrajch, jeszcze bodą Zagłębiaków?
Raczej już nie. To jest jakiś taki stereotyp, jakaś zaszłość, którą ktoś powtarza, a tak naprawdę reszta ma to gdzieś, nie obchodzi ich to. Myślę, że to jest też jakiś rodzaj wtajemniczenia, właściwy tylko dla ludzi z regionu. Bo mało kto w Polsce zdaje sobie z tego sprawę. Jak nie kumasz, o co chodzi, to jesteś…

Gorolem? Ale takim polskim Gorolem, nie naszym, z Zagłębia?
Można tak powiedzieć (śmiech). No więc dla mnie to jest bardziej forma wtajemniczenia i też forma anegdotyczna. Być może paradoksalnie takie konkretniejsze dookreślenie się Górnego Śląska i uznanie śląskiego jako języka regionalnego, byłoby na korzyść Zagłębia, bo być może wtedy ono stałoby się właśnie, o dziwo, bardziej widoczne, że jest inne, a jest w obrębie województwa śląskiego. Ja nie przestanę się czuć Zagłębiaczką, jak Ślązacy będą Ślązakami. Nie czujemy zagrożenia, bo mamy w sobie otwartość. Jeśli Ślązacy mają silne poczucie zakorzenienia i takie potrzeby identyfikacyjne, to spoko.

Ktoś kiedyś określił cię jako Ślązaczkę?
W 2022 roku moja książka „Rozpływaj się”, której akcja dzieje się na Górnym Śląsku, była nominowana do Literackiej Nagrody NIKE. I Grażyna Torbicka zapytała mnie na scenie, czy jestem Ślązaczką. Od razu, odruchowo, z brzucha, odpowiedziałam jej, że ja jestem Zagłębiaczką. Pewnie z perspektywy centralnej Polski moje książki są o Śląsku po prostu. Ale ja widzę te różnice. I też wydaje mi się, że zwłaszcza w moich najnowszych dwóch powieści zawarłam metafory, mające podkreślać, że u nas, w Zagłębiu, budowle przemysłowe wzrastały do góry, a na Śląsku - szły w dół.

W latach 70., gdy wzrastała Huta „Katowice”, był desant z Polski na Dąbrowę Górniczą.
Tak, z miasta 60-tysięcznego Dąbrowa w ciągu niedługiego czasu (skok w latach 80.) stała się miastem 130-tysięcznym. Wzrost liczby mieszkańców był olbrzymi. Zagłębie jest dla mnie fascynujące także i z tego względu. Wiadomo, że Śląsk był wielokulturowy, że przenikały się tutaj różne narodowości, ale u nas, w Zagłębiu, przemiana od lat 70. sprawiła, że różnorodność jest zbudowana na trochę innych wymiarach. W Zagłębiu mam poczucie, że nie ma czegoś takiego, czego doświadczyłam na Śląsku Cieszyńskim, że trzeba być „tu stela”, czyli stąd. W Zagłębiu ludzi nie traktuje się z takim jakimś rodzajem sztywności. Możesz być stąd, ale nie musisz. W Zagłębiu nigdy z czymś takim nie spotkałam, żeby przyjezdni z Podkarpacia, z Pomorza, z innych części kraju czuli się tu w jakiś sposób źle, czy że to nie jest ich miejsce.

To w sumie oczywiste, bo w Zagłębiu mieszkają ludzie pochodzący z różnych miejsc w Polsce, a nawet z Górnego Śląska, którzy osiedlili się tu 30, 40 czy 50 lat temu. Nie są to osoby związane z tym regionem od pokoleń.
Tak, to historia w sumie ostatnich 50 lat, bo lata 1972-2022 to jest moment największego rozwoju technologicznego pod wpływem Huty „Katowice”. To był czas, kiedy to miasto miało wzrosty, upadki i w specyficzny sposób się kształtowało. Gdy opowiadam w różnych miejscach o Hucie, to zaraz się okazuje, że ktoś z innej części Polski albo tam pracował, albo był na czynnie społecznym. Roman Kurkiewicz, dziennikarz z Warszawy, mi pisze: Słuchaj, ja tam zamiatałem w 76. roku pył, tak zwany „proszek katowicki”.

Twoja rodzina jest związana z Hutą „Katowice” w jakiś sposób?
Urodziłam się na osiedlu Gołonóg, gdzie wiele bloków zostało też wybudowanych "pod Hutę". Więc to nie jest Tworzeń, czyli to najbliższe otoczenie Huty, gdzie niektórych mieszkańców pozbawiono domów, jak bohaterkę „Ciała huty”. A propos Tworznia, to ciekawostką, której ostatecznie nie zawarłam w książce, jest fakt, że nazwa Tworzeń podchodzi od „tworzenia”, od tworzenia nowej osady z drewna wyciętego z lasu. I powinno się tę nazwę odmieniać inaczej, niż się przyjęło – mieszkam w Tworzeniu, a nie w Tworzniu. Rozmawiałam nawet o tym z językoznawczynią z Uniwersytetu Śląskiego.

Czyli twoja rodzina nie jest z Tworzenia, tylko z Gołonogu.
Tak, mieszkaliśmy w bloku dwa kilometry od Huty. Chodziłam do podstawówki, która też znajduje się niedaleko. Mój tata pracował w Mikrohucie, która częściowo też budowała Hutę Katowice. On nie był jednak budowniczym Huty. Gdy dorastałam w Gołonogu, większość rodziców moich znajomych pracowało w Hucie. Moja mama pracowała wcześniej też w Mikrohucie, a potem zaczęła dojeżdżać do pracy do Katowic do Huty Baildon, która została tam przeniesiona z Dąbrowy Górniczej.

Czyli tak naprawdę twoja rodzina miała związki z Hutą.
Ja w ogóle mam wrażenie, że my wszyscy w Dąbrowie mamy związki z Hutą, czy tego chcemy, czy nie. I to może się przejawiać na różne sposoby, nie tylko jakąś pylicą.

A jak się dzisiaj mówi o Hucie „Katowice” w Dąbrowie?
Chyba zależy, czy tam pracujesz, czy nie.

A jak pracujesz, to co?
Spotykałam się z osobami w różnym wieku, które tam pracują i to zależy. Ale na przykład ciekawe dla mnie było to, z takich pozytywnych wymiarów, że dużo osób w latach 2004 plus, już po wejściu Polski do Unii Europejskiej, mocno skorzystało z różnych możliwości, które wtedy utworzyła Huta na Politechnice Śląskiej. Był wtedy program „ZainSTALuj się”, on też w „Ciele huty” się pojawia. Sporo osób, niekoniecznie nawet w po studiach, tylko po szkole średniej, mogło podnosić swoje kwalifikacje. Huta dawała też jakiś taki rodzaj, nawet w latach dwutysięcznych, awansu, pomimo zwolnień w latach 90., które dużo ludzi sproletaryzowało, oni mocno ucierpieli. I nie mogli często przestawić się na inne zakłady, albo po prostu nie było już pracy w przemyśle, więc zaczęli pracować w Amazonie, sprzątać w szkołach wyższych i tak dalej.

Czy to była dla nich degradacja społeczna? Bo jednak być hutnikiem czy pracować w Hucie, to jednak jest jakiś prestiż. A przekładać paczki w Amazonie – już nie bardzo.
Wydaje mi się, że to jest akurat ciekawe, bo zależy od czasów. w „Ciele huty” bohaterkami są kobiety, które pracowały na kuchni w stołówce Huty, więc wiadomo, że w ich obowiązkach było nie tylko gotowanie, ale też sprzątanie i szereg innych zadań, które są typową pracą fizyczną. Jednak Huta, przynajmniej z tego, co usłyszałam, dawała im pole do kreatywności. To samo dotyczy zawodów technicznych, które tam funkcjonowały przed automatyzacją. Że jednak jak byłeś inżynierem, inżynierką, bo tam też było dużo kobiet inżynierek, to musiałeś wykorzystywać swoją wiedzę techniczną do robienia różnych rzeczy. I w tym znaczeniu utrata pracy w Hucie to była degradacja dla byłych pracowników. I proletaryzacja, związana z utratą umiejętności, które pozwalały ci nie wykonywać tych wszystkich „bullshit jobs” czyli wykonywać wszystkiego jak automat.

Można się załamać, tracąc pracę, którą się wykonywało całe życie.
Znam osoby, które doświadczyły rodzaju załamania wynikającego z tego. Zresztą jedna z moich bohaterek jest inspirowana kobietą, którą poznałam i która mi powiedziała o zwyczaju szczepek, który pojawia się w książce, jest jedną z takich osób. Mało mówi się o ludziach, których dotknęły zwolnienia, nierzadko pracujących w tym zakładzie przez dziesiątki lat. Upadek różnych zakładów i ich likwidacje sprawiają, że wiele osób zatracało rodzaj, choćby nawet powierzchownej, ale jednak wspólnoty. I nie mówię o tym, żeby teraz gloryfikować PRL, ale pokazać, że on miał wymiary, które były dobre. Dlatego postanowiłam, że bohaterkami „Ciała huty” będą kobiety.

Skąd ta decyzja?
Wydawało mi się, że one są, po pierwsze, najczęściej i najszybciej ofiarami proletaryzacji. Ich sytuacja przekłada się od razu na sytuację dzieci i rodzin, bo ogarniają domowe budżety. Do tego dochodzi przemoc symboliczna, instytucjonalna i ze względu na płeć, których one doświadczają. Przeglądając dostępne archiwalne materiały o Hucie, miałam wrażenie, że kobiety pytano o zdanie rzadko lub pokazywano "dekoracyjnie". Jakby Hutę stawiali i pracowali w niej sami mężczyźni. Mało tego, w książce Marka Bednarza „Huta Katowice. Stan oblężenia” jest takie jedno zdanie, które mnie uderzyło, że po 81 roku, po grudniu, po strajku, wiele osób trafiło do więzienia, wiele zostało zwolnionych masowo za protesty, jedną zabito. Byli to głównie mężczyźni. On napisał w posłowiu że zwalniano też kobiety, które nie chciały być kochankami swoich szefów (sic!). Czyli mówiąc dzisiejszym językiem: były molestowane, wykorzystywane seksualnie. Zaczęłam się zastanawiać, ile takich historii mogło być. Bo w materiałach archiwalnych wszystko skupia się głównie na wielkich maszynach, wielkich planach, mitach. One wszystkie nie uwzględniają losu kobiet. Dlatego przeglądając stare gazety typu „Wolny Związkowiec”, „Głos Huty Katowice” czy „Błyskawicę” z czasów budowy Huty, zatrzymywałam się głównie na historiach kobiet i one były zawsze dla mnie najbardziej interesujące. I myślę, że to wynika też z mojej identyfikacji jako feministki.

Planowałaś od początku, że książka z Hutą „Katowice” w tle będzie w istocie herstorią?
Gdy zaczynałam pisać, to nie miałam założenia, że główną bohaterką będzie kobieta, ale jeszcze nie przypuszczałam, że główny wątek będzie dotyczył siły kobiet. A okazało się, że, przeglądając te materiały, mam poczucie, że to poruszyło mną najbardziej. Kobiety miały często refleksje, które wyprzedzały czas, bo znalazłam na przykład wypowiedź jednej z pierwszych, które zaczęły tam pracować. Ona zauważyła w latach 80., długo przed startem debaty o kryzysie klimatycznym, że chciałaby, żeby bardziej dbać o środowisko naturalne. Wspomniała piękną scenę, którą zainspirowałam się i wykorzystałam w książce, o tym, jak w 1976 roku Hutę „Katowice” obsiadło 300 bocianów w drodze do ciepłych krajów. Zatrzymały się w okolicy ostatni raz, bo wybudowano Hutę, więc straciły miejsce, gdzie mogą mieć przerwę. Wydaje mi się, że gdyby wysłuchać kobiet, na wielu poziomach, i na socjalnym, i na obyczajowym i politycznym, to bylibyśmy w innym miejscu. Moja główna bohaterka, zdradzę, w zasadzie wymyśliła coś, co wydaje mi się oczywiste jako rozwiązanie społeczne a ludzie interpretują to, jak utopię. Że kiedy tracisz pracę, to ktoś cię wspiera w tym, żebyś mogła do niej wrócić i że masz szansę na godny odpoczynek. Wiele z tych kobiet starało się myśleć o przyszłości w mniej szablonowy sposób. Że przyszłość to nie jest budowanie tylko zakładu, ale też budowanie solidarności społecznej.

W sumie niedużo jest we współczesnej polskiej literaturze powieści, które mają w tle wielki zakład przemysłowy. To kojarzy się z powieściami zaangażowanymi z lat 50.
Przyznaję, że u mnie literackość jest zawsze na piątym planie. Jestem nastawiona do świata bardziej społecznie niż literacko. Jestem też zdziwiona, że w niektórych recenzjach „Ciała huty” moja książka jest zestawiana z książką Elżbiety Łapczyńskiej „Bestiariusz nowohucki”. Ludzie w ogóle nie odróżniają tego, że Nowa Huta, która powstała w latach 50., była budowana łopatami, wyzyskiem, powstawała w zupełnie innych warunkach niż Huta „Katowice” - na tamte czasy bardzo nowoczesna, ściągająca najnowsze maszyny z Zachodu czy ze Związku Radzieckiego. To była huta, która stała się dla wielu centrum świata. W 1976 roku była największym kombinatem metalurgicznym w Europie i obiektem fascynacji ludzi nie tylko z Polski. Przyjeżdżali tam wszyscy! Z „górki Breżniewa” czyli takiej „ambony” do przemówień machali do budowniczych.

Zawsze tyle wiedziałaś o Hucie? Czy dopiero poznałaś ją przygotowując się do pisania książki?
Wiedziałam tyle, że Huta była blisko mojego domu, że chodziłam na Górkę Gołonowską, gdzie robiliśmy ogniska i patrzyliśmy na łunę Huty, że jeździłam z niej na sankach, że właściwie większość osób z mojej klasy i osiedla miało rodziny, które tam pracowały. Że ten zakład zawsze po prostu jakoś tam blisko był.

Czyli nie ma Dąbrowy bez Huty.
Tak, ale dla mnie to było wcześniej neutralne, muszę przyznać.

Po prostu zawsze była?
Tak, ale zdarzyło się tak, że Huta do mnie przyszła z różnych stron, jakoś tak przypadkowo. I od kobiety, która opowiedziała mi o szczepkach, w zupełnie innych okolicznościach, związanych z jej problemami. ASP w Katowicach zaprosiło mnie, żebym porozmawiała z kimś o Górnym Śląsku. Jak zaproponowałam jednak Zagłębie i Hutę „Katowice”, to się zgodzili. Poznałam Macieja Gadaczka, który jest lokalnym działaczem w Dąbrowie. Działał w kolektywie młodzieżowym i pamięta początki kombinatu, a teraz pisze „Encyklopedię Huty Katowice”. Od niego wyczułam ogromny entuzjazm i taką zdolność do opowiadania, że mówię: „Maciek, kurczę, ja to napiszę, ja to muszę napisać”. Dodatkowo z projektu uniwersyteckiego mieliśmy seminarium, gdzie rozmawialiśmy o badaniach na temat przemiany Huty i pracy przyszłości, która mogłaby wynikać z tego, jakie w tej chwili mamy problemy. Nawet na spotkaniach ze znajomymi, gdy mówiłam im już, że piszę książkę o Hucie, oni mi podrzucali różne ciekawostki, typu „tam z kranów płynęły budyń i kawa”.

Zdecydowałaś się ująć to w formie powieści, literatury pięknej. Nie chciałaś się porwać na reportaż, jak „Kajś” o Górnym Śląsku Zbigniewa Rokity?
Nie chciałam pisać reportażu. Zależało mi, by złapać pewne uniwersalne kwestie, bo dla mnie Huta stała się chwilowym centrum świata. Byłam ostatnio na rezydencji literackiej w Bratysławie z dziewczynami z Czech i z Rumunii, pisarkami. Okazało się, że nasze doświadczenia i transformacyjne, i z budowy pewnych obiektów, takich jak właśnie wielkie zakłady przemysłowe, są dosyć podobne. Chciałam złamać pewną regułę, odbić się od PRL-owskiego języka propagandy, żeby go przemienić na język bardziej realistyczny, taki, w którym nie patrzę na obiekt, tylko patrzę na ludzi, wcześniej pokazywanych w cieniu kombinatu. Chciałam pokazać, że oni w tym samym czasie mieli też inne problemy, niż realizacja celów partii. Pewnych rzeczy nie dałoby się wyciągnąć z reportażu.

To jest twoja pierwsza powieść, której tłem jest prawdziwe miejsce?
Tak i nie. To pierwsze doświadczenie pracy z archiwalnymi materiałami. Wcześniej inspirowałam się otoczeniem, ale nie pracowałam nad tak odległą, z mojej perspektywy, historią. Świat przedstawiony w moich książkach był wytworem mojej wyobraźni. A tu miałam do czynienia z tematem, który zna wiele osób i wiele ma związane z nim wspomnienia.

Więc mogą ci wytknąć, że coś napisałaś, a tak nie było. Albo na odwrót.
Tak. Na szczęście już jestem po pierwszej weryfikacji. Książkę czytał były pracownik, i nie miał merytorycznych uwag, więc czuję się namaszczona (śmiech). Ale miałam obawy.

Czemu?
Bo reakcje mieszkańców są dla mnie ważne. Bałam się, że po przeczytaniu mojej książki powiedzą, że jednak nie wykorzystałam potencjału historii. Bo pisanie na kanwie prawdziwych zdarzeń-nawet jeśli zmyślasz fabułę na ich podstawie- to jednak duża odpowiedzialność. A przy tym wszystkim moja powieść jest subiektywna poza tym, że oddaje klimat miejsca i czasów. Wybrałam Hutę też z tego powodu, że podobała mi się ta cała magia hutnicza. Zresztą starałam się wpleść do fabuły jej elementy, np. zorzę huty, połączyć pierwszy wytop surówki ze szczepkami roślin, które przekazują sobie pracownice huty. I znowu – Górny Śląsk ma swoją magię, swój realizm magiczny, z Grupą Janowską na czele, z „Angelusem” Majewskiego. Ale Zagłębie też ma swoją mistykę.

Przy okazji pokazujesz kobiecą twarz (i ciało!) Huty „Katowice”.
Chciałabym żeby zobaczyli ją i ci, którzy do tej pory myśleli o zakładzie inaczej.

Zwracasz uwagę na los kobiet, które były trybikami w tej wielkiej przemysłowej maszynie. Do tej pory Huta „Katowice” kojarzyła się z hutnikami stojącymi w tych złotych strojach przy buchającym ogniem piecu, muskularnymi budowlańcami Huty czy dyrektorami w garniturach wizytującymi poszczególne oddziały. A Huta to też kobiety – chemiczki, informatyczki, kucharki, suwnicowe.
W materiałach archiwalnych wiele razy powtarzano informacje o ilości wytopionej w danym okresie surówki, a na przykład o liczbie wytwarzanych dziennie w kuchni posiłków dla robotników – nic nie wspominano. Jest na ten temat jeden artykuł, który wykorzystałam przy pracy.

Ile osób pracowało w Hucie „Katowice” w czasie największego rozwoju?
23 tysiące, ale do tego jeszcze trzeba doliczyć zakłady współpracujące z Hutą i od niej zależne. Czyli kolejne 4 tysiące.

To jak całkiem spore miasteczko.
Budowniczy i robotnice „Huty” przyjeżdżając tutaj mieszkali najpierw w hotelach robotniczych (gdzie działy się różne rzeczy – alkohol w nadmiernych ilościach itd.), ale gdy dostawali mieszkania z przydziału, to sprowadzali rodziny albo decydowali się na założenie rodziny. Jedna osoba opowiadała mi na przykład, że pamięta jak we wczesnych latach 80. w jej szkole były dwie klasy trzecie, A i B, a nagle, praktycznie z dnia na dzień, zrobiły się też C, D, E, F, każda po 30 dzieci.

Ciekawe, jak szkoła pomieściła tylu nowych uczniów.
Z pozytywnych wymiarów tej wielkiej budowy, którą teraz możemy oceniać na różne sposoby, to wydaje się, że mimo wszystko bardziej niż teraz myślano o infrastrukturze społecznej, o terenach zielonych, o szkołach. Tak czy inaczej, zależało mi na pokazaniu nie tylko skali tego zjawiska, ale przedstawieniu emocji, dlatego też wybrałam formę powieści. Bo moi bohaterowie i bohaterki – Ewa, Ula czy Zygmunt, rozpoczynając budowę Huty i pracę w niej, są rozmarzeni i im się wydaje, że to jest coś dużego w ich życiu, mają w sobie olbrzymi entuzjazm. Mówiło się zawsze, że Huta „Katowice” to jest huta wybudowana przez młodzież. Ostatecznie okazało się, że tak było tam też sporo starszych osób, ale na wyższych szczeblach. Na tych niższych, które własnymi rękami budowały Hutę, większość miała od 18 do 35 lat.

Właśnie. Nam dzisiaj wydaje się, że praca w hucie jest niewdzięczna, przy piecach, w wielkim zakładzie przemysłu ciężkiego. Ale dla ludzi w latach 70. Była awansem społecznym. Z chaty krytej strzechą na wsi mogli się wyrwać do bloku w mieście.
Tak, i jeszcze masz możliwość spotkać się z Hermaszewskim, Różewiczem, Niemenem, Marylą Rodowicz. Bo jesteś budowniczym albo budowniczą huty. Więc ci ludzi czuli się wygrani. Dzisiaj może wydawać się to dziwne, ja chciałam podejść do nich bez ironii żeby zrozumieć, co czuli.

Katowice Szopienice huta 2

Może Cię zainteresować:

Szopienicki Uthemann. Nasz mały śląski Czarnobyl. Huta, która jednocześnie karmiła i truła dzieci. Zdjęcia z drona

Autor: Katarzyna Pachelska

17/10/2024

Pałac Kultury Zagłębia

Może Cię zainteresować:

Architektoniczna perła socrealizmu. Oto Pałac Kultury Zagłębia i jego wnętrza. „Zbiór elementów i detali przełożonych na zupełnie nowy język”

Autor: Grzegorz Lisiecki

16/12/2023

Huta Julia w Bobrku

Może Cię zainteresować:

Ten przemysł budował śląskie miasta. Na Dzień Hutnika: huty Górnego Śląska i Zagłębia na starych fotografiach

Autor: Michał Wroński

04/05/2024