„Antoni
Piechniczek. Bezkompromisowa biografia” autorstwa dwójki
dziennikarzy, Pawła Czado i Beaty Widłok-Żurek, to drugie,
zaktualizowane i uzupełnione wydanie książki, która ukazała się
w 2015 roku pod tytułem „Piechniczek. Tego nie wie nikt”. W
pozycji wprowadzonej na rynek przez Wydawnictwo SQN pojawiły się
nowe rozdziały, uzupełnione zostały aneksy i statystyki. Dodajmy,
że książka ukazała się jako część serii SQN Originals.
– Pierwszy raz na mecz piłki nożnej wybrałem się z tatą 2 września 1981 roku. Pojechaliśmy tramwajem na Stadion Śląski, gdzie Polska zagrała z RFN. Była to drużyna Antoniego Piechniczka – mówi Paweł Czado. Później, pracując już jako dziennikarz (przez wiele lat w Gazecie Wyborczej, dziś w Interii), poznał selekcjonera osobiście. – Pewnego dnia Beata Żurek zaproponowała, żebyśmy napisali wspólnie biografię Antoniego Piechniczka. I tak to się zaczęło – wyjaśnia współautor „Bezkompromisowej biografii” i autor takich książek jak „Górnik Zabrze. Opowieść o złotych latach” czy „Zieloni. Szombierki, niezwykły śląski klub”.
To pozycja obowiązkowa dla piłkarskich fanów – przypomnijmy, że urodzony w Chorzowie 3 maja 1942 roku Antoni Piechniczek jest jedynym polskim selekcjonerem, który z reprezentacją dwukrotnie awansował do finałów mistrzostw świata. A w 1982 roku na mundialu w Hiszpanii doprowadził polski zespół do trzeciego miejsca. Nic zatem dziwnego, że wspomnienia z hiszpańskiego turnieju zajmują w książce sporo miejsca.
Autorzy biografii Piechniczka, pracując nad książką, rozmawiali z 80 osobami. Wśród nich byli piłkarze z reprezentacji, która pojechała na mundial – Józef Młynarczyk, Władysław Żmuda, Paweł Janas, Stefan Majewski, Andrzej Buncol, Grzegorz Lato, Janusz Kupcewicz, Waldemar Matysik czy Zbigniew Boniek. Ten ostatni stwierdził, że Piechniczek „to jeden z najlepszych selekcjonerów w historii”.
Antoni Piechniczek na płocie przy swoim domu w Wiśle przybił tabliczkę z napisem: „Życie jest grą, świat boiskiem, Bóg sędzią”. Jak sam mówi w książce: Autorem pierwszych dwóch zwrotów jest Baden Powell, twórca skautingu, a dopowiedzenie to już moje autorstwo.
Mamy
dla Was fragmenty książki „Antoni Piechniczek. Bezkompromisowa
biografia”.
Jeśli
piłkarz się rozkraczył, to co trener winien?
Jedną
z gwiazd tej drużyny ma być Andrzej Iwan. Cztery lata wcześniej
napastnika Wisły Kraków zabiera na mundial Jacek Gmoch. Iwan w
wieku 18 lat debiutuje w reprezentacji Polski w meczu z Tunezją. W
Hiszpanii Piechniczek umieszcza go w podstawowym składzie. Iwan
rozgrywa cały mecz z Włochami. W 25. minucie drugiego meczu z
Kamerunem pada na murawę. Zerwanie mięśnia. Nie ma szans na dalszy
udział w mistrzostwach. Piłkarz jest rozżalony.
Uważa, że po kontuzji został bez pomocy. Wini za to selekcjonera.
W swojej autobiografii jednocześnie rozbrajająco przyznaje, że był
do Antoniego Piechniczka... uprzedzony.
„Cóż to była za udręka – Piechniczek. Nie lubiłem go, jeszcze zanim się poznaliśmy. Macie tak czasami, prawda? Oceniacie kogoś z dystansu, nawet nie musicie podchodzić (...). Antoni Piechniczek nie spełniał ani jednego warunku, byśmy mogli znaleźć wspólny język. Wszystkie sygnały, które wysyłał, były sprzeczne z moimi. Kiedy został selekcjonerem, powiedziałem tylko: – O kurwa!” – napisał Iwan.
W
trakcie kariery nigdy jednak selekcjonerowi nie mówi wprost, że go
nie lubi, nie szanuje i że nie chce grać dla reprezentacji, którą
on prowadzi. Ba, nie protestuje, kiedy Piechniczek powołuje go na
mundial, i nie odmawia wejścia na pokład samolotu lecącego do
Hiszpanii. Uzmysławia sobie jedynie, że „ma awersję do
apodyktycznych trenerów”.
Antoni Piechniczek: – Mam żal do Iwana, bo dopiero po latach, długo po mundialu, dowiedziałem się, że miał do mnie jakieś pretensje. Do dziś właściwie nie wiem o co. Wtedy w oczy nic mi nie powiedział. A ja zawsze w niego wierzyłem. Do mundialu był u mnie jednym z najczęściej grających piłkarzy w reprezentacji. Zawsze występował na środku ataku, a że zdołał strzelić tylko jednego gola – w towarzyskim meczu z Irlandią – to inna sprawa. Po drugie, Iwanowi nie podobało się, jak został potraktowany, kiedy odniósł kontuzję, a przecież powiedzieliśmy mu od razu: „Andrzej, leczenie takiego urazu trwa około sześciu tygodni. Na mundialu już nie zagrasz. Albo od razu lecisz do kraju, żeby się leczyć, albo zostajesz z nami”.
Iwan
kalkuluje: jeśli zostanie z drużyną, może liczyć na takie
pieniądze jak wszyscy. Jeśli wyjedzie, nie wiadomo, jak będzie z
premią. Zostaje z kolegami w Hiszpanii. Lekarz nie może się nim
zajmować przez cały czas, ma na głowie pozostałych piłkarzy.
Zbigniew
Boniek: – Andrzeja szanuję. Wiem, że miał różne problemy w
życiu [alkohol – przyp. aut.] i radził sobie z nimi lepiej lub
gorzej. Zawsze byliśmy dobrymi kolegami i na kadrze nigdyśmy sobie
w paradę nie wchodzili. Ale uczciwie mówiąc, w sporze Piechniczek
– Iwan biorę stronę trenera. Andrzej wyszedł na mundialu w
pierwszym składzie, selekcjoner miał do niego zaufanie i liczył na
niego. A jeśli w trakcie turnieju się rozkraczył, to co trener
winien? To normalne, że selekcjoner liczy żołnierzy gotowych do
bitwy i nie ma czasu zajmować się tymi, którzy walczyć nie mogą.
Pretensje Iwana są niesłuszne.
– Nieładnie zachował się „Ajwen” – mówi Grzegorz Lato. – Po latach obraził prawie wszystkich w swoich wspomnieniach, przykro było słuchać. Ja tego gówna, które napisał, nie czytałem. Powiedziałem mu tylko, co o tym myślę. Mógł go przecież Piechniczek w Hiszpanii od razu wsadzić w samolot i do Polski wysłać. A pozwolił mu zostać.
Józef
Młynarczyk: – Iwan to był taki fajny chłopak. Mógł powiedzieć,
że brakuje mu pieniędzy, a nie pisać głupoty, poratowalibyśmy
go. Nie utrzymuję z nim kontaktu.
Piechniczek: – Niedawno zauważyłem Iwana na Stadionie Narodowym w Warszawie podczas meczu reprezentacji. Rozmawiał ze Zdzisławem Kręciną. Podszedłem i powiedziałem: „Andrzej, na głowę upadłeś, że piszesz takie bzdury?”. A on mi na to: „Panie trenerze, trzeba, żeby coś się działo, żeby się sprzedawało”. Czasem piłkarze zachowują się jak prostytutki. Chodzi o to, że mówią coś, co dziennikarze chcą usłyszeć. Dokładają do pieca, bo wiedzą, że to się sprzeda – mówi Piechniczek.
Ryszard
Komornicki: – Na miejscu trenera nie przejmowałbym się słowami
Iwana. To był wprawdzie najlepszy piłkarz, z jakim grałem, ale
często nie myślał trzeźwo.
Antek,
ja na razie o tobie źle nie mówię
Atmosfera
po meczu z Kamerunem fatalna. O sytuacji gorączkowo dyskutują
działacze i trenerzy obserwatorzy. PZPN wysyła bowiem do Hiszpanii
również kilku innych szkoleniowców: Edmunda Zientarę, Huberta
Kostkę, Władysława Żmudę (nie mylić z piłkarzem o tym samym
imieniu i nazwisku, młodszym o 15 lat) i Waldemara Obrębskiego.
Oglądają mecze w innych grupach.
Piechniczek: – Po dwóch bezbramkowych remisach prasa chciała nas pożreć. Uznano, że to najsłabsza grupa, bo w jej meczach nie padały gole [w czterech pierwszych padły tylko dwa – przyp. Aut.]. Jakby średnia goli decydowała o poziomie gry. Niektórzy przestali pamiętać, że w stawce były aż trzy drużyny, które znalazły się w najlepszej ósemce poprzednich mistrzostw świata. Czy to nie ironia losu, że to właśnie z tej grupy wyszli późniejsi mistrzowie świata i zdobywcy trzeciego miejsca?
Ale
dziennikarze skupiają się na tym, że w dwóch meczach Polska nie
zdobyła nawet jednej bramki. Dostaje się Bońkowi, który miał być
asem atutowym, a na razie nie potrafi tego pokazać. Po latach
Piechniczek przyzna, że czas między meczami z Kamerunem i Peru był
najtrudniejszy w jego trenerskiej karierze: – Przed meczem z Peru
podchodzili do mnie różni ludzie i mówili: „Pokaż, że masz
jaja, i posadź Bońka na ławce rezerwowych”. Inni chcieli więcej:
„Posadź go na trybunach”. Komentator Janek Ciszewski przyszedł
pierwszy do mnie do pokoju. Odpiął protezę i zapytał, czy
poczęstuję go jakimś dobrym trunkiem. Nalałem mu szklaneczkę
whisky, a on do mnie tak: „Wiesz co, Antek? Ja na razie o tobie źle
w telewizji nie mówię, ale muszę dbać o własny tyłek. Na twoim
miejscu zrezygnowałbym z Bońka”.
Odpowiedziałem
mu: „Jasiu, na szczęście to ja decyduję. Zbyszka zawsze można
posadzić na ławce, ale wtedy na pewno stracimy go na zawsze. A to
nie jest przecież facet, z którego można łatwo zrezygnować.
Jeśli wygramy z Peru, zobaczysz, że wszystko się zmieni”.
Boniek:
– Ja nie z tych, którzy się łatwo obrażają. Na Jacka Gmocha
też się nie obraziłem, gdy mundial w 1978 roku zaczynałem na
ławce rezerwowych. A przecież właśnie tam mieliśmy najsilniejszą
drużynę w historii, byłem w strasznym gazie. Katowicki
„Sport” uznał mnie za najlepszego piłkarza wiosny, a i tak
usiadłem na ławce. Dopiero przed meczem z Meksykiem Gmoch mi
powiedział: „Wystawiam cię, bo cała Polska tego chce. Pokaż mi
się z dobrej strony”. No to strzeliłem dwa gole. Czy po takiej
szkole mógłbym się obrazić na Antoniego Piechniczka? Bez sensu...
– Uważam, że mecz z Kamerunem miał największy wpływ na to, co się dalej działo – wspomina Bogusław Hajdas, asystent Piechniczka.– Po tym spotkaniu spadła na nas totalna krytyka. Boniek był łasy na komplementy, nie przyjmował krytyki. Był charakterny, zawadiacki, zdarzało mu się wyładowywać złość na innych. Ale to świetny zawodnik.
Ta
drużyna musi się odblokować
Grzegorz
Lato: – Po nieszczęsnym meczu z Kamerunem Zbyszek zamknął się w
pokoju, przeżywał. Rozmawialiśmy z trenerem, prosiliśmy, żeby
nie robił rewolucji, że nie ma co mieszać w składzie, wiemy, o co
gramy.
Boniek: – Byłem postrzegany jako lider tej drużyny, więc „po polsku” uznano, że lidera trzeba zmienić, a wtedy na pewno wszystko dobrze pójdzie. No bo jak to: Polska nie wygrywa z jakimś Kamerunem? „Panowie, trzeba kogoś odstrzelić”. Trener Piechniczek nie dał sobie jednak wejść na głowę. Wiem, że różni ludzie dawali mu rady, ale na szczęście „różni ludzie” nie decydowali o reprezentacji. Trener Piechniczek był zbyt doświadczony, żeby ulec takim podszeptom. Był fachowcem i wiedział, że ta drużyna musi się odblokować. Na szczęście nie oszalał. Zrobił zmiany, które okazały się trafione. Wrzucił do środka Kupcewicza, mnie przesunął do ataku. Miał nosa.
Po meczu z Kamerunem piłkarze próbują ratować atmosferę na własny sposób. Boniek: – Byliśmy zaszczuci tym remisem. Podszedłem do Piechniczka i powiedziałem: „Panie trenerze, chcemy dziś wieczorem wyjść na dwie–trzy godziny i pogadać we własnym gronie. Musimy odreagować”. Trener się zgodził. Śmiać mi się chciało, bo przed wejściem do hotelu stał Włodzimierz Reczek, prezes PZPN, i kategorycznie zapowiadał: „Kto przejdzie przez te drzwi, już nigdy więcej nie zagra w reprezentacji!”. Dobre! Powiedzieliśmy mu, że w takim razie sam będzie w niej grał, i... wyszliśmy. Jedynym, który bał się opuścić hotel głównym wyjściem, był Romek Wójcicki. Poszukał schodów przeciwpożarowych, spadł z nich i się pokaleczył.
Przy
piwie Boniek tłumaczy kolegom z drużyny: – Chłopaki, za dwa,
trzy dni gramy mecz o wszystko, ale nie ma co panikować. Jeśli
wygramy, wszystko będzie w porządku. Po trzech godzinach zawodnicy
zgodnie z obietnicą wracają do hotelu. Boniek: – Prezes PZPN nie
był szczęśliwy, że wyszliśmy z hotelu, ale miał przynajmniej
piłkarzy z jajami.
Paweł Janas: – Przed meczem z Peru wszyscy działacze byli już spakowani. Nakupili nawet egzotycznych owoców na prezenty do Polski. Potem musieli się rozpakować, a my te owoce jedliśmy. Boniek: – Graliśmy o nie w karty.
Może Cię zainteresować: