W piątą rocznicę śmierci artysty Nowotarskiego jego znajomi i współpracownicy zebrali się w pięknie odnowionej Wieży Ciśnień w Zabrzu, w miejscu wręcz kosmicznym. Ale też bohater wieczoru był postacią osobliwą. Profesor i pedagog Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach, scenograf filmowy i teatralny, poeta i pieśniarz związany z krakowską Piwnicą pod Baranami.
Pięknie mówił ze wschodnim zaśpiewem. Urodził się 8 sierpnia 1931 roku w Worochcie, uważanej za stolicę Hucułów. Tam przeżył traumę wojny, a potem traumę przeprowadzki z Kresów na Górny Śląsk w 1945 roku. Ze Stanisławowa jechał z rodziną w odkrytym wagonie. Pociąg zatrzymał się w Zabrzu Mikulczycach i Nowotarscy zamieszkali na drugim piętrze starej kamienicy. To piętro było całe, bo trzecią kondygnację zwaliła bomba.
Roman nie tylko odnalazł się w nowym, obcym środowisku, ale też stał się jego orędownikiem.
Roman Nowotarski. Malarz klimatu
Studiował na Wydziale Grafiki w Katowicach krakowskiej ASP. Malował potem świat, który go otaczał i który zaakceptował. Świat biedny i dość brzydki. Ale to był dla niego świat najbliższy, a o bliskich nie powinno mówić się źle. Dlatego dodawał mu ciepła. Odnawiał stare kamienice, obskurne bramy i podwórka. Szukał w nich piękna, nostalgii, metafizyki. Jego obrazy są opowiadaniem, albo teatrem – jak kto woli.
– Nowotarski niczego nie mówił nam do końca. Patrząc na jego obraz sami musimy wymyśleć do niego historię. Tak zostajemy reżyserami jego obrazów – mówi prof. Roman Kalarus. – Roman Nowotarski był w ASP moim nauczycielem, potem ja byłem jego asystentem. Organizował nam przepiękne plenery w Bieszczadach. To jeden z największych na świecie, ale tak się zdarza, że nie o wszystkich jest głośno. Polska jest krajem, w którym nie ma i nie było normalnego obiegu sztuki.
Duchowo Roman Nowotarski był młodszy od wielu swoich studentów. Na pytanie: czego chce ich nauczyć, odpowiadał – myślenia.
Jego dorobek artystyczny jest imponujący. W wolnych chwilach brał gitarę i jechał do Krakowa, by śpiewać swoje ballady w Piwnicy pod Baranami. Śpiewał też o śląskich klimatach, jak w tej piosence:
Baby w oknach są za ciasne
każda oddech zatrzymuje.
Tęgie piersi nad doniczką
swoich chłopów wypatrują.
A pod ziemią czarny las
i zwęglony kwiat paproci.
Tomasz Beler, pomysłodawca wspominkowego wieczoru, mówił, że raz Nowotarski pomylił pociągi i wsiadł do ekspresu do Warszawy zamiast do Krakowa. Zorientował się za Sosnowcem, że to nie ten kierunek, więc błagał konduktora, żeby zatrzymał pociąg, bo nie zdąży na koncert. – Panie, to nie jest furmanka – usłyszał.
Gdy tylko pociąg zwolnił przed semaforem, Nowotarski wyskoczył i wrócił pieszo do najbliższej stacji. Piotr Skrzynecki tak go zapowiedział: – Wystąpi najwybitniejszy malarz Europy, który przed chwilą wyskoczył z ekspresu do Warszawy.
Potem Nowotarski nie przestawał pytać, kto wymyślił odległości miedzy podkładami kolejowymi, bo źle się idzie w ich sąsiedztwie.
Leszek Wójtowicz z tej samej Piwnicy Pod Baranami, poeta i pieśniarz, w latach 80. bard podziemnej „Solidarności” też przyjechał do Zabrza, by wspominać Romka. Jest zakochany w jego malarstwie, jeden obraz nawet kupił. Najlepiej wspomina długie, piwniczne rozmowy o Polsce Romka Nowotarskiego z aktorem Janem Nowickim, których łączyła wyjątkowa przyjaźń. Nowicki kupił bodaj najwięcej obrazów Nowotarskiego. Często gościł w zabrzańskim domu artysty.
– Raz przyjechał z psem, któremu znalazł w Zabrzu amantkę – przypomina Iwona, córka Romka Nowotarskiego. – Trzy dni spał w pracowni taty. A że Jasiu dużo palił, to tata trzy dni nie spał, bo się bał, że Janek puści mu z dymem tę pracownię.
Nostalgiczne wiersze Nowotarskiego czytał zabrzanin, aktor Jacek Beler z Teatru Rozmaitości w Warszawie.
Włóczęgą marzeń bądź
Roman Nowotarski był ciekawy świata. Interesował się Japonią i Afryką. W 1995 roku otrzymał pierwszą nagrodę w Ogólnopolskim Konkursie Fundacji Polsko-Japońskiej im. Myaucki „Impresje Polskie” za malarstwo „ze względu na jego odmienność i wyjątkowość”.
Chciał zostać żeglarzem, bo marzył o podróżach. W końcu stwierdził, że podróżować można też inaczej, od podwórka do podwórka. Całkiem z tych marzeń nie zrezygnował; sam zbudował niewielką łódkę – kaczorka i pływał z rodziną po Jeziorze Solińskim.
Bieszczady pozostały jego miejscem westchnień. To tam próbował zmierzyć się z lotnią, którą też sam zbudował.
– Tata stał na górze w zapiętej lotni, a ja pod tą górą zbierałam kwiatki na łące – wspomina córka Iwona. – Nagle widzę, jak uderza w ziemię kolega taty, Andrzej Góra, który pomagał mu w tym eksperymencie, a potem tata pikuje głową w dół. Kask go uratował. Z pomocą przybiegł im weterynarz, który akurat jechał drogą i widział śmiałków mierzących się z grawitacją. Na szczęście nic groźnego się nie stało.
Roman Nowotarski z każdym potrafił się zaprzyjaźnić i każdy mógł być jego przyjacielem. Piotr Łopalewski znał go z zabrzańskiego podwórka.
– Choć byłem od niego dużo młodszy, przynosił mi swoje szkice i ja je odrysowywałem – wspomina Łopalewski. – W szkole uczyła mnie rysunku jego żona Danuta. Gdy już skończyłem krakowską ASP, spotykaliśmy się przy lampce czegoś mocnego.
Dużo mówił, także o przemijaniu i że gdzieś musi być ciąg dalszy. Charakteryzował go życiowy optymizm. Na targach staroci kupował niezwykłe i kompletnie nieprzydatne mu rzeczy. Lubił się nimi otaczać.
– W domu życie toczyło się wokół pracy taty. On był mistrzem pierwszego planu, a mama mistrzem planu drugiego, musiała ogarniać cały dom – mówi córka Iwona. – Nie robił zakupów, nie angażował się w malowanie mieszkania. Zdarzało mu się zapomnieć w której ja, czy mój brat Tadeusz, jesteśmy klasie.
Artysta zmarł 20 grudnia 2019 roku i spoczął na cmentarzu przy kościele św. Andrzeja w Zabrzu. Przyjaciele, zebrani w Wieże Ciśnień, złożyli podpisy pod petycją do władz Zabrza, by nadać jednej z ulic imię Romana Nowotarskiego i utworzyć w mieście stałą ekspozycję jego prac.
Może Cię zainteresować: