Kochałam moje Zagłębie, ale nazywałam to uczucie ,,miłością do dziecka niepełnosprawnego”. Za mityczną rzeką Brynicą był Śląsk, to irytujące lustro Zagłębia, jednocześnie bliski i daleki, swojski i egzotyczny z tą czerwonoceglastą niemieckością, dziwną wymową głoski ,,r” i ze stalowym monumentalizmem Katowic. Im bardziej łączyły nas przemysłowe krajobrazy, autobusy i pociągi, tym ostrzej pobrzmiewały nasze inności.
W wieku wczesnonastoletnim zaczęłam odkrywać istnienie innego świata poza Zagłębiem. Okazało się, że istnieją prawdziwe miasta z rynkami, prawdziwa zieleń, prawdziwe lasy, i w ogóle prawdziwy świat, a to moje Zagłębie…. eh, ni to pies ni to bies, ni to miasto ni to wieś. A gdy można już było jeździć za granicę, a w każdym razie realnie marzy o tym, to okazało się, że to tam, za granicami Polski, kryje się to upragnione prawdziwe życie - zawsze piękne miasta, ciągle uśmiechnięci ludzie bez trosk, wiecznotrwałość, wszystko na swoim miejscu, ład i piękno. A więc - wyjechać! - gdziekolwiek, byle dalej stąd, z tej krainy nieokreśloności.
Zagłębie mojego dzieciństwa. Jak staliśmy się egzotycznymi tubylcami we własnych miastach
Moja mała Ojczyzna była we wczesnych latach 70., latach mojego dzieciństwa, kolorowa – pomarańczowa jak bibułkowe kwiaty na 1 Maja, złota jak zboże na polach koło naszego domu, różowa jak słynna na całe Zagłębie pianka w cukierni w centrum miasta, zielona jak ogórki kiszone sprzedawane z beczki na odpuście, czarna jak węgiel wożony wygodnie furmankami a potem wylegujący się na wszystkich podwórkach. Było tu swojsko i ciepło, przytulnie jak pod puchową pierzyną, tak jak tylko może być w dużej rodzinie w nie za dużym mieście.
Moje miasto, Dąbrowa Górnicza, które niecałe sześć dekad wcześniej uzyskało prawa miejskie, było pół miastem, pół wsią z doklejonym nowoczesnym centrum, zbieraniną biednych kamieniczek, skupiskami wygodnych i poczciwych gomułkowskich bloków w środku pól i z czuwającymi nad nami wszystkimi, rozpostartą w samym jego centrum, hutą żywicielką i bardziej za nią ukrytą kopalnią żywicielką.
100 lat temu huty i kopalnie były wielkimi boginiami Kali, rozkraczonymi wśród pooranej kraterami ziemi i przytulonych do siebie w lęku nędznych robotniczych lepianek. Musiały przerażać naszych dziadków, przybyłych z wiosek Królestwa Polskiego, ale w czasach mojego dzieciństwa okiełznane przez niewolników, ucywilizowane, obrosłe tkanką miasta, były już dobrotliwymi matronami, karmiącymi łagodnie dzieci.
Później olbrzymie maszyny wyrzucały skiby, rozszarpując brzuch ziemi, zostawiały długie, nierówne blizny. Przez szkolne okno obserwowałam ruch koparki wyrywającej z wnętrzności korzenie obsypanych różowymi kwiatami jabłoni w ogrodach, a ból, jaki powodował ten widok wwiercał mi się w brzuch i robiłam wszystko by z moich oczu nie popłynęły łzy.
Ziemia stała się nieznaną planetą i znów powróciły tu wypełnione wodą kratery, po których brodziliśmy, bacząc na zatopione w niej pręty i betonowe kręgi. Dzielnice miast zamieniły się w Dziki Zachód, rozbrzmiewając krzykami i bójkami młodych mężczyzn pachnących przetrawioną wódką, przybyszów rzuconych z dala od rodzinnej swojskości w sam środek budowy Wielkiej, Największej w Kraju Huty.
Nasze miasta zapełniły łany bloków o kolorze ołowiu, ich mieszkańcy zabierali nasze łąki pod niedzielne leżakowanie, a my staliśmy się egzotycznymi tubylcami we własnych miastach. A później, po tej Wielkiej Miejskiej Rewolucji, nowe zaczęło zapuszczać korzenie, obrastać w drzewa, dzieci i życie i weszło w nasz krwioobieg.
Śmierć kliniczna Zagłębia w latach 90. A dziś co?
Zagłębie przeżyło śmierć kliniczną w latach 90., śmierć węgla i stali i śmierć społeczną – biedę, beznadzieję i ich nieodłącznego towarzysza - upokorzenie. Wtedy zamordowano nasze matki – huty, kopalnie, fabryki, a z nimi żłobki, przedszkola, przychodnie, kluby, dworce. Robotników zastąpiły armie zbiedniałych emerytów i armie młodych zapijających czas. Na ulicy można było wygrzebać puszki ze śmietnika, upolować kogoś kto ma przy sobie 10 złotych czy reklamówkę wypchaną zakupioną właśnie kiełbasą. Pachnące drukiem księgarnie zamieniły się w salony gier, bary mleczne w lichwiarskie nory, a przedszkolne ogrody w noclegownie-garażownie dla starych samochodów sprowadzanych z Niemiec.
Dziś Zagłębie próbuje budować nowe życie na swoich gruzach i trupach, lakierem powlekając rany i opatrywać je siatką z marketu budowlanego i kostką Bauma. Nie ma już przeszłości. Nie ma fabryk, kopalń, hut i robotników. Nigdy tego nie było.
Zniknęły dzieci z placów zabaw i zniknęli ludzie śpieszący do sklepików, które też już zniknęły, a na ich miejscu zioną wielkie dziury z napisami ,,do wynajęcia”, choć wiemy doskonale, że nikt już ich nie wynajmie. Zniknęły zdziczałe sady, pomniki i dworce budowane jeszcze za cara. Ludzki gwar zastąpił miarowy szum szarych aut, po pustych ulicach chodzą już tylko ci, którzy nie biorą udziału w wyścigu o wielkie nic. Tam, gdzie fedrowano węgiel i gdzie hartowała się stal mamy centra do zabawiania się na śmierć.
Ludność Zagłębia topnieje. Po latach przemocy i gniewu, ale i po latach radosnej młodości Zagłębie ma stać się niezbyt luksusowym domem spokojnej starości, z nowymi budynkami w kolorze popiołu o architekturze nieodparcie przywodzącej na myśl krematoria. Miasta sprzedają zachłannym łapczywie każdy kawałek ziemi, zieleni, nieba, niebieskości, wody. Robi się zimno, nudno, cicho i martwo.
Dlaczego więc tu zostałam?
Pomieszkałam chwilę w różnych miejscach, planując, że staną się one moją nową ojczyzną. A teraz z radością i ulgą zawsze wracam do mojego miejsca Zagłębia – jak dobrze, że nie mieszkam w tych wszystkich, jakże pięknych miejscach, ale właśnie tu!
Dlaczego właściwie ludzie zostają w swoich małych ojczyznach?
Oczywiście z powodów życiowo-praktycznych. Mam tu pracę, którą kocham, dom, bliskich. Duże możliwości zatrudnienia, dość sprawną komunikację, dość sprawną infrastrukturę, wszędzie jest blisko. Z zaskoczeniem słucham moich gości z Polski i świata zaskoczonych pozytywnie Zagłębiem. Nie spodziewali się, że tak tu zielono, że wszystko co potrzeba mamy tak blisko (atuty mieszkania w dużym skupisku miejskim) i że tuż za miedzą mamy i Jurę i Kraków, blisko góry. Że szybko można dostać się do Warszawy i na południe Europy. Goście są zaskoczeni atrakcyjnością regionu, a ja tymi oczywistymi oczywistościami, których czasem nie doceniam.
Ale są też powody, które nazywam uczuciowymi. Mam tu przede wszystkim ludzi - żywych i umarłych, i swoje miejsce wśród nich. Mam przeżyty czas razem wśród paroksyzmów historii, wspólne miejsca ran i blizn.
Pewnego razu spostrzegamy, że nadpisaliśmy jednak, mimo wyjazdów i niechęci, palimpsest miejsca, w którym żyjemy. I że umiemy odczytać go na różne sposoby. W szybko zmieniających się dekoracjach przemysłowych miast ważne jest patrzenie na przestrzał czasu, sercem i pamięcią. Widzimy dawnymi krajobrazami - skupisko blaszanych garaży to dla mnie na zawsze łąka, nad którą unosi się poranna mgła, gdy mijam ją idąc do szkoły. Parking supermarketu na zawsze pozostanie dla mnie wiśniowym sadem sąsiadów, którego gałęzie dawały cień idącym w skwarny dzień, martwa stara ceglana kamieniczka to sklep z zabawkami, do którego zachodziliśmy z dziećmi wracającymi z przedszkola. Park wodny to tor saneczkowy, ale tak naprawdę pole naszej babci.
To przeszłość, a my chcemy przyszłości. Nie wiemy, jaka ona będzie. Zadajemy sobie wiele pytań, żyjąc na ziemi przeoranej tysiącami szybów i chodników kopalnianych, z których nieustannie odpompowywana jest woda, mogąca zalać nasze domy i ulice.
Jaka przyszłość czeka nasze zagłębiowskie miasta i miasto, jako wytwór ludzkiej kultury w ogóle? Mamy wiele koncepcji miasta w przeszłości i przyszłości, a te futurystyczne rozważania są związane z potężnymi zmianami cywilizacyjnymi. Jednak ja, parafrazując myśl starego doktora z Wiednia, jestem pewna, że miasto musi być miejscem do pracy i miłości.

Może Cię zainteresować:
Dariusz Majchrzak: Tożsamość zagłębiowska, czyli panna na wydaniu i jej absztyfikanci

Może Cię zainteresować: