W piątek, 7 października, Tomasz Sobania dotarł do stolicy Francji - Paryża. Do tej pory przebiegł 35 maratonów w 35 dni., czyli około 1500 kilometrów.
- Wydawało mi się, że dobiegnięcie do Paryża będzie czymś niesamowitym, ale ostatecznie nie miałem takiego poczucia. Po prostu to zrobiłem. Wszystko zmieniło się, kiedy w ostatniej chwili udało mi się zdobyć pakiet startowy na Les 20 Kilomètres de Paris. W sobotę miałem zrobić sobie dzień wolnego, a wystartowałem w zawodach - śmieje się Tomasz.
Les
20 Kilomètres de Paris to zawody biegowe, które w Paryżu odbywają
się od 44 lat. Biegacz z Gliwic wśród kilku tysięcy uczestników
znalazł się zupełnym przypadkiem. Dzień wcześniej rozmawiał z
dziennikarzem, który opowiedział o jego wyczynie organizatorom
imprezy, a oni zdecydowali się zaprosić go do udziału w biegu.
Może Cię zainteresować:
Biegiem z Gliwic do Barcelony. Marzy mu się meta na Camp Nou z Robertem Lewandowskim
Zdobył Paryż i zaśpiewał... Zenka Martyniuka
Zanim jednak Tomasz wystartował w zawodach na dystansie 20 kilometrów, stanął pod wieżą Eiffla i zaśpiewał… Zenka Martyniuka „Los przekorny”. - Ja za swoim szczęściem biegnę w świat. Cuda przecież się zdarzają i marzenia się spełniają. - I tak dalej.
- Obiecałem, że jeśli uda mi się zebrać 10 000 złotych, to zaśpiewam. Ludzie zdecydowali, że akurat Zenka Martyniuka. Od siebie dodałem jeszcze Edith Piaf „La vie en rose”, bo to bardzo kojarzy mi się z Paryżem - tłumaczy Tomasz.
- Podnoszę jednak stawkę. Jeśli dobiegnę do Lyonu i do tego czasu uzbieram 30 000 złotych, to tam zatańczę balet - dodaje z uśmiechem.
Może Cię zainteresować:
Słynne uzdrowisko w Ustroniu będzie zabytkiem. Co to oznacza dla planów rozbudowy kompleksu?
„Nie potrafiłem nawet samodzielnie zawiązać sznurówek”
24-latek przyznaje jednak, że na trasie było dużo trudnych momentów. Kilka razy wydawało mu się, że przedwczesny koniec biegu do Barcelony jest już blisko.
- Przez tydzień biegłem w deszczu. Wyszedłem na kolejny odcinek i nie potrafiłem nawet samodzielnie zawiązać sznurówek w butach, bo miałem tak zgrabiałe palce. Obiecałem jednak samemu sobie, że nawet jeśli miałoby tak być do samego końca, to dobiegnę do Barcelony i pobiegłem dalej. Przekonałem się, że jestem w stanie zrobić więcej, niż kiedykolwiek mi się wydawało, że jestem silniejszy, niż kiedykolwiek mi się wydawało. To było najtrudniejsze i jednocześnie najpiękniejsze przeżycie na trasie - ocenia Tomasz.
- Jest dobrze. Cieszę się, że to jeszcze nie koniec. To dobry prognostyk przed resztą trasy - dodaje.
Przed nim kolejne maratony. W sumie do Barcelony ma ich pokonać 60.
Biegnie i zbiera pieniądze dla klubu młodzieżowego
Przypomnijmy, że Tomasz wystartował z Gliwic, a jego celem jest oddalona o 2500 kilometrów Barcelona. W poprzednich latach udało mu się dobiec fragmentem Drogi św. Jakuba do Santiago de Compostela (300 kilometrów), z Zakopanego do Gdyni (756 kilometrów) oraz z Częstochowy do Rzymu (1517 kilometrów).
Tym razem marzył o Jerozolimie, ale oszacował, że to jeszcze zbyt daleko, więc postanowił na stolicę Katalonii. Nie ukrywa, że marzy mu się finisz z Robertem Lewandowskim.
- Zawsze byłem kibicem FC Barcelony. W dzieciństwie marzyłem, żeby zagrać na Camp Nou. Może chociaż uda mi się zrobić rundę honorową wokół murawy? - zastanawiał się Tomasz przed wyprawą. - To nie tak, że wybrałem to miejsce z powodu Roberta Lewandowskiego, ale oczywiści byłoby to spełnienie moich marzeń, gdyby dołączył do mnie chociaż na ostatnim kilometrze biegu.
Bieg, podobnie jak w latach poprzednich, ma cel charytatywny. Tym razem biegacz nie zbiera pieniędzy na konkretną osobę, ale na rzecz klubu dla młodzieży w Gliwicach, który zorganizowała Fundacja Arka Noego. Link do zbiórki znajduje się TUTAJ.