Filmy Kazimierza Kutza jak gdyby przygotowały w Polsce grunt pod serial historyczny o Śląsku - one opisywały zjawiska, serial miał szansę przedstawić cały proces. Czy mu się to udało? Trzeba pamiętać, kiedy powstawał - w latach PRL-u prawda o Śląsku miała prawo być tylko jedna i jedynie słuszna: każdy prawdziwy Ślązak miłość do Polski wyssał z mlekiem matki i o tę Polskę przez całe życie nieustępliwie walczył. Prawda ekranu nie mogła być inna.
- Zamiarem naszym - mówił w 1982 roku dziennikarzowi "Trybuny Robotniczej" scenarzysta, Albin Siekierski - było przedstawienie dramatycznych losów kilku pokoleń związanych z takimi historycznymi wydarzeniami, jak powstanie styczniowe, wojna francusko-pruska, rewolucja w 1905 roku oraz powstania śląskie.
Zamierzeniem serialu Chmielewskiego i Siekierskiego było pokazanie drogi Górnoślązaków do Polski poprzez losy rodziny Pasterników ze wschodniego zakątka regionu, począwszy od roku 1863, kiedy to syn śląskiego kowala opuszcza rodzinne strony, by walczyć w powstaniu styczniowym. Poprzez historię starego Franciszka Pasternika (niezapomniana kreacja Franciszka Pieczki), poprzez losy jego syna, wnuków i kolejnych pokoleń Pasterników serial prezentował ich trwanie przy polskości w XIX stuleciu, a następnie w zmaganiach w drodze do Polski już XX wieku aż do roku 1945. W sumie prawie sto lat górnośląskiej historii - dodawał Jan F. Lewandowski w swoim artykule poświęconym reżyserowi "Blisko, coraz bliżej", Zbigniewowi Chmielowskiemu ("Śląsk nr 5/2009):.
Albin Siekierski znany był m.in. jako autor noweli "Tego domu już nie ma", według której Kutz napisał scenariusz do "Paciorków jednego różańca", trzeciej części swej śląskiej trylogii. Ze Śląska pochodził, Śląsk znał i czuł. Jak sugerował, serialowe Wielowice, rodzinne gniazdo rodu Pasterników, bohaterów serialu - w pewnym stopniu wzorowane były na jego rodzinnej miejscowości. A rodził się w Imielinie. "Blisko, coraz bliżej" też reżyserował nie byle kto. Zbigniew Chmielowski był reżyserem "Daleko od szosy", serialowego hitu lat 70., a także nie najwyższych wprawdzie lotów, niemniej również wtedy popularnych "Dyrektorów". W "Blisko, coraz bliżej", realizowanym ze sporym jak na telewizyjny serial rozmachem przez katowicki oddział Centralnej Wytwórni Programów i Filmów Telewizyjnych Poltel, wystąpiła plejada znanych aktorów, w tym śląskich, z genialnym Franciszkiem Pieczką na czele. Nie ma się więc co dziwić, że gromadził przed ekranami telewidzów, szczególnie na Śląsku. Jak był odbierany? Z mieszanymi uczuciami.
Historyczne uproszczenia
To serial o nas. Znajome plenery, zwyczaje, rozpoznawalne wzorce kulturowe - wszystko to mogło przyciągnąć i przyciągało Ślązaków. Oraz przybliżało Śląsk Polsce. Jednak czyniąc to w tak strawny dla ogółu Polaków sposób, by uznawali go za swojski i akceptowalny. Trochę jak powstały kilka lat wcześniej serial "Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy" czynił to z Wielkopolską, opowiadając jej trudną historię pod zaborami. Tylko że Śląsk to nie Wielkopolska, a nasza historia jest (nie, żebyśmy chcieli) jeszcze trudniejsza i bardziej skomplikowana.
(...) to wielkie przedsięwzięcie obciążone było perswazyjnym widzeniem historii Górnego Śląska z perspektywy polskiej racji stanu, raziło historycznymi uproszczeniami. Podejrzewam, że to, co wtedy było w serialu rażące, dzisiaj byłoby rażące tym bardziej. Nie było w nim zrozumienia dla pograniczności Górnego Śląska - pisze o "Blisko, coraz bliżej" Lewandowski.
Serial miał pokazać polską prawdę o Śląsku. Toteż tymi dobrymi byli w nim propolscy Ślązacy, przy polskości trwający i za Polskę walczący. Identyfikujący się z niemiecką narodowością i kulturą - po części przedstawiani zresztą jako ofiary germanizacji - to serialowi bad guys, a przynajmniej postaci dwuznaczne. Bez cienia wątpliwości antywzorce, o postawach i światopoglądach przeciwstawnych w stosunku do pozytywnych bohaterów serialu. W porównaniu z nimi wszystkimi o niebo bardziej wiarygodnymi (co paradoksalne, nieraz właśnie za sprawą swej niejednoznaczności), pełnokrwistymi postaciami są bohaterowie "Białej wizytówki" Filipa Bajona, innego serialu z lat 80. Jednak von Teussowie to śląscy arystokraci, a więc członkowie nadzwyczaj wąskiej grupy społecznej, zaś rodowód bohaterów "Blisko, coraz bliżej" jest plebejski - co w sposób bardziej lub mniej zamierzony sugeruje powszechność postaw, których są przykładami.
Scenariusz nie dawał też dużego pola do popisu aktorom. Postaci głównych bohaterów były z grubsza ociosane: od śląskiego chłopa, trzymającego się tradycji i Polskę w sercu noszącego, aż po jego prawnuka, co w harcerskim mundurze padnie we wrześniu 1939 roku. Niewiele niuansowania, półcieni, wielowymiarowości, zostawiania widza w rozterce czy skłaniania go do przemyśleń (a o to przecież w naprawdę dobrym kinie czy w ogóle sztuce chodzi). Owszem, znakomici aktorzy tworzyli przekonujące kreacje - jak te Franciszka Pieczki czy Krzysztofa Stroińskiego - ale oni stworzyliby je z każdym scenariuszem w ręce.
Raziły też wpadki językowe aktorów. O ile te wynikające z nieznajomości śląskiej godki u wielu z nich były do wybaczenia, o tyle trudno było zrozumieć, skąd na przykład w scenopisie (i w ustach jednego z bohaterów) znalazł się "śląski kołacz" zamiast kołocza.
Niemniej serial był wtedy oglądany, bo była to pierwsza telewizyjna prezentacja górnośląskiej historii w tak znacznym rozmiarze. Szkoda, że tak silnie poddana presji swego czasu - oceniał Lewandowski.
Po 40 latach
Jak jest dzisiaj? "Blisko, coraz bliżej" nadal jest oglądane, bo jego fabuła to sprawnie napisana, zagrana i pokazana opowieść. I choć serial ten ma już swoje lata, to dalej istnieją środowiska, którym odpowiada przedstawiona w nim wizja śląskiej historii. Polityka obecnych władz sprzyja zresztą kultywowaniu wzorców śląskich postaw, jednoznacznie propolskich i antyniemieckich, podobnych do propagowanych w okresie PRL, a wcześniej w II RP. Natomiast "Blisko, coraz bliżej" nie jest serialem dla śląskich autonomistów i zwolenników wielokulturowości Śląska.
Zawężając śląską historię do nacjonalistycznego konfliktu polsko-niemieckiego, przedstawicielom tych środowisk nie ma niczego ciekawego do opowiedzenia, a przynajmniej chwilami będzie dla nich irytujący. Z kolei pasjonat historii Śląska (i to o dowolnym spojrzeniu na tej historii meandry) nie przejdzie obojętnie obok uproszczeń czy wręcz błędów, których w "Blisko, coraz bliżej" nie brakuje. Jednak to chyba od początku nie był serial dla takich jak on.