Reakcje? Te na Śląsku, bo poza nim jego opowieść jest raczej słabo znana. Na pewno nie dogoniła poczytnością "Kamieni na szaniec" Aleksandra Kamińskiego, choć należy do tego samego w sumie gatunku. Jednak "Kamienie" trafiły na szkolne listy lektur, a "Wieża spadochronowa" nie, co samo w sobie budzi refleksję, czemu druhów i druhny ze Śląska uznano za gorszych niźli ci z Warszawy. Może dlatego, że tych ostatnich nie wciągano na DVL?
Gołba napisał też o klęsce polskich władz
Opublikowana
w 1947 r. powieść Kazimierza Gołby "Wieża spadochronowa"
wpisuje się w ten sam nurt, co historyczne (czy właściwie
publicystyczne, zważywszy minimalną odległość czasową od
opisywanych wydarzeń) opracowanie Alojzego Targa "Górny Śląsk
w okresie okupacji". Obie publikacje miały bronić Ślązaków
i zarazem tłumaczyć Śląsk Polakom. Nawiasem mówiąc, ich autorzy
przyjaźnili się, a obydwie książki wydało to samo Wydawnictwo
Zachodnie z Poznania.
Targ podejmował tematy trudne. Jak Volkslista, służba Ślązaków w Wehrmachcie czy moralne efekty błyskawicznej katastrofy II Rzeczpospolitej, która uderzyła w same fundamenty postaw narodowych tych Ślązaków, którzy poczuwali się do polskości. Klęska wizerunkowa Polski na Śląsku i kompromitacja tutejszych polskich władz jest zresztą obecna i w "Wieży spadochronowej". Przesłanie książek Gołby i Targa koresponduje ze współczesnymi im staraniami, jakie podejmowali rodzimi politycy, jak Jerzy Ziętek i Arka Bożek. Także ich celem było wykazanie Polakom - w tym wypadku polskim władzom zdominowanym przez komunistów, obierającym bezkompromisowy, antyniemiecki kurs - że Ślązacy wpisani na DVL i w mundurach Feldgrau nie zasługują na przykładne ukaranie, tylko przynajmniej na wyrozumiałość, jeżeli nie nagrodę na zachowanie polskości w najtrudniejszych warunkach. Taką przynajmniej narrację proponowali Targ czy Ziętek, gdyż licząca się część tych Ślązaków już przed wojną bynajmniej się z polskością nie identyfikowała i nie aspirowała do uznania za Polaków.
Gdy Ziętek kaptował do tej idei swego pryncypała, Aleksandra Zawadzkiego, by ten lobbował za nią towarzyszy w Warszawie, a Targ racjonalnie wykładał swoje racje, opisując politykę władz III Rzeszy wobec Ślązaków, ich straty i udział w ruchu oporu, Gołba postanowił posłużyć się inspirującym przykładem, by to na nim ukazać wierność Ślązaków Polsce. I obrał sobie nań górnośląskich harcerzy. Temat miał już tak jakby rozpoczęty, powieść o harcerzach broniących Katowic rozpoczął jeszcze w 1944 roku, choć jej kulminację osadził gdzie indziej - w murach znanego mu gimnazjum przy ulicy Jagiellońskiej w Katowicach. Kto wie, czy jako nauczyciel z zawodu (a uczył historii i nauki obywatelskiej) instynktownie nie zaplanował sobie epopei nawiązującej do wielkich ikon polskiej literatury - jak bohaterscy Ordon czy Wołodyjowski, walczący bez nadziei na zwycięstwo i z ze spokojem wahania akceptujący własną śmierć, która będzie przykładem i inspiracją. Ci literaccy oczywiście. Historyczny Julian Ordon uszedł przecież z życiem, a Jerzy Wołodyjowski (pierwowzór Małego Rycerza) zginął wprawdzie w Kamieńcu Podolskim, lecz bynajmniej nie jako honorowy samobójca. Uśmierciła go niespodziewana i z pewnością dlań zaskakująca eksplozja zamkowej prochowni.
Ku pokrzepieniu serc
Bohaterowie na wieży spadochronowej bronią jej jak Kmicic Częstochowy, a giną romantyczną śmiercią godną Wołodyjowskiego czy Podbipiety. Powieść
Kazimierza Gołby należałoby więc odczytywać w podobnym
kontekście, jaki właśnie na koniec Trylogii prosto i genialnie
wyraził Sienkiewicz: ku pokrzepieniu serc. A przede wszystkim jako literaturę piękną, czyli wizję literacką, nie zaś dokumentalny
zapis wydarzeń. "Wieża spadochronowa", mimo iż jej autor
- niekwestionowany mistrz detalu - wtopił w fabułę wręcz
niezliczone mikrofakty (przykład pierwszy z brzegu: kometa,
wspominana przez jednego z bohaterów, była autentycznym zjawiskiem astronomicznym z wiosny 1939 r.), to jednak POWIEŚĆ. Fabularna
fikcja z historią w tle, jak Trylogia. Opowieść klimatyczna,
wzruszająca dla wielu, ukochana i wręcz święta dla niejednego, inspirująca dla dociekliwych, ale
też w całości (nieraz bez czytania) odrzucana przez sfrustrowanych polską polityką wobec
Śląska i Ślązaków jako gloryfikująca obce im wartości.
Paradoksalnie, w swoim czasie wyklęta także przez polskie władze - "Wieża spadochronowa" w okresie stalinowskim była wycofywana z bibliotek. Nie tylko że na cenzurowanym było wtedy nie tylko przedwojenne harcerstwo, ale i powstańcy śląscy (długo potrwało, nim Ziętek, w tamtych latach sam w przejściowej niełasce, przepchnął swą strawną dla komunistów narrację o charakterze powstań i ich uczestnikach). Innym paradoksem jest to, że w cieniu powieści Kazimierza Gołby znalazło się popularnonaukowe opracowanie "Wrzesień 1939 na Śląsku" - jak dziś wiemy, nie wolne od błędów, a przecież przez lata będące głównym (bo jedynym) syntetycznym ujęciem tytułowego tematu. Nawet w naszych czasach ta zestarzała już merytorycznie praca nie spotyka się z krytyką o choć w przybliżeniu podobnej skali co "Wieża spadochronowa". I tak na dobrą sprawę, to poza historykami czy pasjonatami tematu mało kto już wie o jej istnieniu.
Paradoksów jest zresztą więcej. Np. podczas niejednej dyskusji (a szczególnie w toku tych
prowadzonych w internecie) odkryłem zdziwiony, że
większość osób krytykujących książkę Kazimierza Gołby (z
omówionych wyżej przyczyn - bezsensownie) powołuje się na
"ustalenia Grzegorza Bębnika" i jego pracę "Wrzesień
1939 r. w Katowicach" (kapitalną i wręcz wytyczającą
nowy horyzont wiedzy), ale najzwyczajniej w świecie po prostu jej
nie czytało. Podobnie resztą jak i samej "Wieży spadochronowej", przez niektórych mylonej wręcz z inną powieścią o wrześniu 1939 w Katowicach, tzn. "Ptaki, ptakom" Wilhelma Szewczyka. A dodam, że zdarzali się i hardkorowcy
odsyłający mnie do "dokumentów w archiwum IPN Katowice", których również na oczy nie widzieli. Gdyby było inaczej, zobaczyłbym
tam ich podpisy na kartach kontrolnych
opasłych teczek, których zawartość jako jeden z nielicznych miałem szczęście przeczytać.
Może Cię zainteresować: