Patryk Osadnik: Czy po zmianie przepisów ruchu drogowego (1 czerwca 2021 roku)
zauważył pan w Miasteczku Śląskim pieszych, którzy masowo
zaczęli rzucać się pod koła samochodów?
Michał Skrzydło: W
Miasteczku Śląskim ogólnie nie było zbyt wielu wypadków na przejściach dla pieszych. Z
tego, co pamiętam, to do zdecydowanej większości dochodziło na
drodze wojewódzkiej, którą jako gmina nie zarządzamy. Staram się
jednak być Polakiem mądrym przed szkodą, a nie po szkodzie.
Statystyki pokazują, że miałem rację, ponieważ po zmianie
przepisów liczba wypadków na przejściach dla pieszych wyraźnie
wzrosła. To oznacza,
że przepisy, które dały pieszym bezwzględne pierwszeństwo, nie
były do końca przemyślane.
Zwiększył
się też ruch na drogach. Skończyły się lock downy etc.
Tak.
Wzrosły też stawki mandatów, kierowcy zaczęli jeździć
zauważalnie wolniej, a mimo to wypadków na przejściach dla
pieszych przybyło. Pierwszeństwo jest dla nich marnym pocieszeniem,
jeśli
kończy się tragicznie…
Rozmawiamy
o tym, ponieważ na jednym z osiedli w Miasteczku Śląskim piesi od
roku nie mają szansy wpaść pod samochód na przejściu dla
pieszych, ponieważ zlikwidował tam pan część przejść, co
szeroko rozeszło się w mediach.
Uwielbiam
jeździć na rowerze, ale nie jestem szalonym ekologiem, który
chciałby wszystkim zakazać jazdy samochodem, a na tym osiedlu
jeździło się naprawdę źle, więc całkowicie zmieniliśmy tam
organizację ruchu drogowego. Wprowadziliśmy ruch jednokierunkowy,
skrzyżowania równorzędne i zwiększyliśmy liczbę miejsc
parkingowych. Zlikwidowaliśmy też niepotrzebne przejścia dla
pieszych. Oczywiście to nie było tak, że obudziłem się któregoś
dnia
rano i zacząłem demontować znaki. Przygotowania do tego trwały
półtora roku. Konsultowaliśmy się z odpowiednimi służbami,
zleciliśmy projekt profesjonalnej firmie. Nie przypuszczałem
jednak, że odbije się to tak szerokim echem. Zazwyczaj moje posty
docierają do mieszkańców miasta i powiatu, a wtedy zainteresowały
się
tym portale internetowe i
największe telewizje
w Polsce. Dyskutowano o tym także za granicą.
Może Cię zainteresować:
Śląskie miasto, które słynie z cydru. Sami sobie tę legendę wymyśliliśmy
Ma pan już legitymację
Konfederacji? Po
wpisie o likwidacji przejść dla pieszych nawiązali z panem kontakt
przedstawiciele tej partii. Występował pan nawet na spotkaniu ze
Sławomirem Mentzenem w Katowicach.
Nie,
nie mam legitymacji, ale też nie ukrywam, że do Konfederacji mi
najbliżej, ponieważ tam najwięcej jest zdrowego rozsądku, a
najmniej partyjności. Wyszedłem
z założenia, że skoro wprowadzamy w Miasteczku Śląskim małe
„rewolucje”, które upraszczają ludziom życie, to warto się
tym chwalić. Jesteśmy gnębieni całą masą przepisów i podatków,
a liczba absurdów stale rośnie. Weźmy na przykład tzw. dodatek
węglowy. W ostatnich latach intensywnie wprowadzaliśmy program
walki z niską emisją, zachęcaliśmy mieszkańców do wymiany
źródeł ogrzewania, a teraz ci, którzy tego nie zrobili, dostaną
3000 złotych. Absurd. Poza
tym, niewiele to zmieni w
ich sytuacji, ponieważ węgla nie
da się wydrukować.
Wróćmy jednak do tematów drogowych. Widziałem ostatnio ciekawy
tytuł artykuł o panu: „Likwidował przejścia dla pieszych, teraz chodniki” („Tygodnik Gwarek”). Co z tymi
chodnikami?
To był typowy clickbait. Wyremontowaliśmy
chodnik po jednej stronie drogi, więc uznałem, że remont chodnika
po drugiej stronie, którym i tak nikt nie chodzi, jest bez sensu.
Chodnik został zlikwidowany, a w jego miejscu zasialiśmy trawę.
Teraz, choć częściowo, woda przy opadach będzie wsiąkać w
grunt, zamiast spływać po kostce lub asfalcie.
Z jednej strony likwidacja przejść dla pieszych i wystąpienia z
politykami Konfederacji. Z drugiej sadzenie trawników i wycieczki
rowerowe. To jakieś dwie twarze burmistrza Miasteczka
Śląskiego?
Bardzo w ostatnich latach przeszkadza mi to, że
w Polsce cały czas ktoś musi być przeciwko komuś. Fakt, likwiduję
przejścia dla pieszych i robię miejsca parkingowe dla samochodów,
a sam uwielbiam jeździć na rowerze. Często jest tak, że jak ktoś
zostaje wójtem, burmistrzem albo prezydentem, to wydaje mu
się, że jest wszechwiedzący, a ja jestem przekonany, że
mieszkańcy wiedzą lepiej czego potrzebują. Z drugiej strony, jeśli
jestem do czegoś przekonany, to nie boję się podejmować decyzji,
nawet kontrowersyjnych. Obecnie staramy się projektować wszystkie
drogi bez chodników. Dlaczego? Ponieważ jeśli gdzieś jest osiem
domów, to ruch jest znikomy. Szkoda tracić przestrzeń na zbędne
chodniki. Zamiast tego mamy trawniki i miejsca parkingowe na
podjazdach. Poza tym, kto powiedział, że piesi nie mogą poruszać
się jezdnią? Jest taka książka „Miasto szczęśliwe”, której
autor (Charles Montgomery) wskazuje, że wypadki biorą się ze
skanalizowania ruchu. Jezdnia jest tylko dla samochodów, chodnik
tylko dla pieszych, a kiedy dochodzi do przecięcia tych dwóch
linii, dochodzi też do wypadków. Oczywiście nie postuluję
likwidacji przejść dla pieszych przez duże i ruchliwe drogi, jak
droga wojewódzka w Miasteczku Śląskim, a tylko tam, gdzie ruch
jest znikomy i możemy wszyscy wspólnie korzystać z jezdni.
Rok temu nazwał pan przepisy o pierwszeństwie pieszych
bzdurnymi. Ja tak nie uważam przynajmniej z kilku powodów. Raz, to
kierowcy odpowiadają za 90 proc. wypadków drogowych w Polsce. Dwa,
w pierwszym półroczu nie odnotowano w Polsce żadnego
śmiertelnego wypadku na przejściu dla pieszych z winy pieszego.
Trzy, to kierowcy są grupą uprzywilejowaną, pod
którą przez lata dostosowywano infrastrukturę w miastach i poza
nimi, a nie tędy droga.
Zgoda,
ale przepisy, które funkcjonowały wcześniej, też dawały
pierwszeństwo pieszym, tylko
dopiero wtedy, kiedy rzeczywiście znajdowali się oni na przejściu.
Teraz mają oni pierwszeństwo już kiedy zbliżają się do
przejścia, ale jak sprawdzić, czy aby na pewno nie wtargnęli na
jezdnię? Niby nie wolno korzystać ze smartfonów przy przechodzeniu
przez przejście, ale jak to wyegzekwować? Rządzącym wydaje się,
że wystarczy wprowadzić jakiś przepis i on
rozwiąże wszystkie problemy, ale często sam je
generuje.
Odpowiedzialność zawsze leży po obu stronach. Teraz po prostu
kierowcy muszą zacząć naprawdę zachowywać szczególną
ostrożność.
Statystyki
są bezwzględne - przybyło wypadków na przejściach dla pieszych.
Mam jeszcze jeden przykład. Byłem z rodziną na wakacjach, szedłem
z psem, więc zostawiłem resztę nieco w tyle. Zatrzymałem się w
okolicy przejścia, żeby poczekać na resztę. Nie przechodziłem. W
międzyczasie na mój widok zahamował jeden samochód ciężarowy,
drugi, trzeci… Z ekologicznego punktu widzenia to bez sensu, bo
dochodzi do wyrzutu spalin przy ruszaniu, ścierają się klocki
hamulcowe, opony,
jest większy hałas.
W jednostkowej skali to nic, ale przy milionach samochodów w całej
Polsce sytuacja nabiera rozmiarów.
W gazecie „Najwyższy Czas” padło hasło, że wprowadza pan
wolnościowe zmiany od dołu. Jakie to zmiany?
Trzeba jasno
powiedzieć, że od dołu to bardzo trudne, bo od góry jesteśmy
tłamszeni przepisami i biurokracją, a gmina musi działać w
granicach prawa. Mimo to, udało mi się na przykład zlikwidować
opłatę targową. Staramy się pokazywać przedsiębiorcom, że są
dla nas ważni i to ich zasługa, że Polska jakoś funkcjonuje, bo
to oni płacą podatki i dają ludziom pracę.
Poza tym opłata targowa to kwestia marginalna dla budżetu
gminy.
Dla kogoś, kto
handluje przysłowiową pietruszką, każda złotówka ma znaczenie,
ponieważ musi zapłacić horrendalny ZUS, inne opłaty, paliwo i
tak dalej. Po analizie
doszliśmy do wniosku, że z opłaty targowej zyskujemy na czysto
kilka tysięcy złotych rocznie, czyli niewiele. Szkoda poświęconej
na to pracy. Wychodzę z założenia, że jeśli gmina nie musi się
czymś zajmować, to nie powinna, bo prywatny przedsiębiorca zrobi
to szybciej, lepiej i zazwyczaj taniej. Mój sztandarowy pomysł do
sprzedaż mieszkań z 95 proc. bonifikatą dla dotychczasowych
najemców. Pozostałe sprzedajemy w drodze przetargu. Nie wszyscy
mieli świadomość, że obsługa osiedla kosztuje nas trzy etaty
urzędnicze, a nic na tym nie zarabiamy, bo nie jest to celem gminy,
aby zarabiała na mieszkańcach. Jedynie tracimy, jeśli ktoś nie
płaci czynszu. Po wyborach w
2018 roku zadłużenie
mieszkań w zasobie gminy sięgało dwóch milionów złotych, na co
składały się przede wszystkim zaległości czynszowe. Do tego
trzeba doliczyć 150-200 tys. złotych rocznie
na wypłaty urzędników, a
także koszty windykacji. Udało nam się zmniejszyć zadłużenie o
około 300
tys. złotych, a sprzedaż zaczęła się dopiero w tym roku, choć
był to jeden z punktów mojego programu wyborczego. Niestety długo
trwało uporanie się z biurokratycznymi przeszkodami.
Jest jeszcze jakaś wolnościowa zmiana, którą chciałby
pan wprowadzić w Miasteczku Śląskim?
Jeśli
mam powiedzieć, o czym marzę, to o prywatnej edukacji w Miasteczku
Śląskim, bez
kuratoriów i narzuconego programu nauczania. Dziś wszystkie dzieci
muszą nauczyć się tego samego, bez względu na ich indywidualne
predyspozycje. Jedno może być dobre w sporcie, drugie w chemii,
trzecie w matematyce, a wszystkie muszą się nauczyć, że
cytoplazma rusza się trzema rodzajami ruchu w komórce (śmiech).
Tyle razy w żartach
powtarzaliśmy to z kolegą
w liceum, że pamiętam to do dziś, a to absurd, że każemy dzieciom
zakuwać takie formułki na pamięć, a one i tak po tygodniu lub
dwóch zapominają. Religia w szkole? Jestem katolikiem, ale uważam,
że to strata czasu. Religia powinna być w salkach katechetycznych,
po lekcjach i dla chętnych. Nasze szkoły uczą posłuszeństwa.
Zanim uczniowie nauczą
się pisać, to dowiadują się, że muszą słuchać pani. Autorytet
nie powinien być narzucany, ale wypracowany.
Później dziecko przychodzi do domu, rodzic mu coś tłumaczy, a ono odpowiada, że pani w szkole powiedziała inaczej. Dobrze, o ile
jeszcze mówiła mądrze… Marzy mi się system edukacji, taki
jak na przykład w
Finlandii.
Do tego niekoniecznie trzeba prywatyzować szkoły. Wystarczy
zmienić system.
Żaden rząd się na to nie odważy, a kuratoria i programy nauczania nie dają innych możliwości. Nie napiszesz
egzaminu ósmoklasisty, to nie pójdziesz do liceum. Nie napiszesz
matury, to nie pójdziesz na studia. Uczą nas, że musimy być karni i
posłuszni. Wychowują obywateli, a często
nie przekazują wiedzy i
umiejętności, potrzebnych
w normalnym życiu.