Z pierwszym rzecznikiem generalnym Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, profesorem nauk społecznych, prawnikiem Maciejem Szpunarem, umawiam się na wakacyjne spotkanie w jednej z kawiarni w katowickiej Koszutce.
Gdy w SMS-ie potwierdzającym spotkanie dopytuje mnie, czy ta kawiarnia jest tam, „gdzie kiedyś Alfa”, przypominam sobie, że to przecież nie tylko znakomity prawnik, ale również człowiek z Koszutki.
Mieliśmy porozmawiać jak prawnik z prawnikiem, zaczęliśmy – jak koszutkowanin z koszutkowianinem. Warto, żeby od tej strony poznali profesora czytelnicy „Ślązaga”.
Kim jesteś?
Nazywam się Maciej Szpunar. Od roku 2013 jestem Rzecznikiem Generalnym w Trybunale Sprawiedliwości, a od 2018 - pierwszym rzecznikiem trybunału. W tej chwili trwa moja druga kadencja jako pierwszego rzecznika generalnego.
Mówimy oczywiście o Trybunale Sprawiedliwości Unii Europejskiej, niezwykle ważnej unijnej instytucji, która ma siedzibę w Luksemburgu. Jak prosto wyjaśnić, kim jest Pierwszy Rzecznik Generalny?
W skład Trybunału Sprawiedliwości wchodzą sędziowie, którzy rozstrzygają sprawy i rzecznicy generalni. Sędziów jest 27, tylu ilu państw członkowskich, a rzeczników - 11. Pozostałe państwa powołują rzeczników według systemu rotacyjnego, tylko na jedną kadencję. Rzecznicy sporządzają opinię prawną w każdej sprawie, w której sugerują Trybunałowi, jak powinien on daną sprawę rozstrzygnąć. Sędziowie wybierają spośród siebie prezesa Trybunału, a rzecznicy generalni wybierają pierwszego rzecznika, który jest m.in. odpowiedzialny za przydzielanie spraw i za koordynację prac wszystkich rzeczników generalnych.
Czyli, porównując z sądem powszechnym, jesteś pewnego rodzaju przewodniczącym wydziału, czy też przewodniczącym sekcji rzeczników.
Dokładnie, jestem przewodniczącym sekcji rzeczników. Zajmuję się zarówno sporządzaniem opinii, jak i zarządzaniem tą częścią sądu. To bardzo angażująca i ważna praca.
Zawodowo jesteś związany z Luksemburgiem. Zapytam prowokacyjnie: czy Luksemburg jest lepszy od Koszutki?
Trudne pytanie (śmiech). Zacznijmy od tego, że jestem z Koszutki i całe moje świadome dzieciństwo, aż do trzeciego roku studiów prawniczych, to jest Koszutka. Całe moje życie się koncentrowało wokół Koszutki.
Gdzie mieszkałeś?
Przy ulicy Tyszki, teraz - Grażyńskiego. Na Tyszki chodziłem do przedszkola. Na Tyszki chodziłem do szkoły podstawowej – „pawilonówki”. I na ulicy obecnie Katowickiej (a kiedyś Róży Luksemburg) chodziłem do liceum…
Ja też do niego chodziłem!
Nawet chodziliśmy przez pewien czas razem. Zdawałem maturę w 1990 roku i tuż przed maturą zlikwidowano nam patronat nad szkołą. To już nie była „Nowota”, czyli liceum im. Marcelego Nowotki, a nie powołano nowego patrona, i staliśmy się IV LO w Katowicach.
Zacząłeś mówić o swoim dzieciństwie na Koszutce, wróćmy do przedszkola. Które to było?
Chodziłem do Społecznego Ogniska Artystycznego przy domu kultury. Miałem tam bardzo blisko z domu.
A czy pamiętasz, jaki budynek sąsiadował z tym przedszkolem?
Oczywiście. Biblioteka.
Ale jaka to była biblioteka? Bo ona też zmieniła swoją funkcję.
A to nie wiem, to była biblioteka taka, gdzie wypożyczałem książki, zawsze się spóźniałem z ich oddawaniem i pamiętam, że musiałem płacić karę. Wtedy się płaciło karę za przetrzymanie książki, ale mnóstwo czasu spędziłem w tej bibliotece, właśnie z tyłu przedszkola.
Domyślam się, dlaczego spędziłeś tam tyle czasu. To była biblioteka dla dzieci i młodzieży i tam były komiksy. To było miejsce, w którym po raz pierwszy w życiu zobaczyłem np. Asterixa w oryginale. Myślę, że to poza miłością do książek, pędem do wiedzy, fakt że to była taka fajna, kolorowa biblioteka młodzieżowa Cię tam przyciągał.
Jasne. Pamiętam, że można było chodzić między półkami i oglądać sobie samemu książki, komiksy, brać z półki, oglądać. To było takie kolorowe, bo wiesz, to był jeszcze przecież czas komuny i trochę w tych książkach się przemycało takiego barwnego, lepszego świata, one nawet inaczej pachniały. Ale jak mówisz o przedszkolnym ognisku i o Asterixie, to pamiętam, że to było w latach 70., tam po raz pierwszy zaczęto uczyć w przedszkolu francuskiego i pamiętam, że ja wtedy zacząłem chodzić na francuski w tym przedszkolu. To też było coś wyjątkowego, bo wtedy w przedszkolach nie uczono języków obcych. W ogóle nie uczono języków obcych. To, że uczono jeszcze francuskiego, to było naprawdę coś.