Jarosław Gwizdak
Maciej Szpunar koszutka

„Bywałem łobuzem z Koszutki” - przyznaje prof. Maciej Szpunar, ważny człowiek w Trybunale Sprawiedliwości UE

Jest jednym z nielicznych Polaków, którzy zrobili karierę prawniczą poza granicami kraju. Obecnie piastuje stanowisko pierwszego rzecznika generalnego Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Choć na co dzień mieszka w Luksemburgu, na łamach Ślązaga profesor Maciej Szpunar wyznaje, że jego miejscem na ziemi jest katowicka dzielnica Koszutka, gdzie się wychował. O tym opowiada koledze "z dzielni" - Jarosławowi Gwizdakowi, byłemu sędziemu.

Z pierwszym rzecznikiem generalnym Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, profesorem nauk społecznych, prawnikiem Maciejem Szpunarem, umawiam się na wakacyjne spotkanie w jednej z kawiarni w katowickiej Koszutce.

Gdy w SMS-ie potwierdzającym spotkanie dopytuje mnie, czy ta kawiarnia jest tam, „gdzie kiedyś Alfa”, przypominam sobie, że to przecież nie tylko znakomity prawnik, ale również człowiek z Koszutki.

Mieliśmy porozmawiać jak prawnik z prawnikiem, zaczęliśmy – jak koszutkowanin z koszutkowianinem. Warto, żeby od tej strony poznali profesora czytelnicy „Ślązaga”.

Kim jesteś?
Nazywam się Maciej Szpunar. Od roku 2013 jestem Rzecznikiem Generalnym w Trybunale Sprawiedliwości, a od 2018 - pierwszym rzecznikiem trybunału. W tej chwili trwa moja druga kadencja jako pierwszego rzecznika generalnego.

Mówimy oczywiście o Trybunale Sprawiedliwości Unii Europejskiej, niezwykle ważnej unijnej instytucji, która ma siedzibę w Luksemburgu. Jak prosto wyjaśnić, kim jest Pierwszy Rzecznik Generalny?
W skład Trybunału Sprawiedliwości wchodzą sędziowie, którzy rozstrzygają sprawy i rzecznicy generalni. Sędziów jest 27, tylu ilu państw członkowskich, a rzeczników - 11. Pozostałe państwa powołują rzeczników według systemu rotacyjnego, tylko na jedną kadencję. Rzecznicy sporządzają opinię prawną w każdej sprawie, w której sugerują Trybunałowi, jak powinien on daną sprawę rozstrzygnąć. Sędziowie wybierają spośród siebie prezesa Trybunału, a rzecznicy generalni wybierają pierwszego rzecznika, który jest m.in. odpowiedzialny za przydzielanie spraw i za koordynację prac wszystkich rzeczników generalnych.

Czyli, porównując z sądem powszechnym, jesteś pewnego rodzaju przewodniczącym wydziału, czy też przewodniczącym sekcji rzeczników.
Dokładnie, jestem przewodniczącym sekcji rzeczników. Zajmuję się zarówno sporządzaniem opinii, jak i zarządzaniem tą częścią sądu. To bardzo angażująca i ważna praca.

Zawodowo jesteś związany z Luksemburgiem. Zapytam prowokacyjnie: czy Luksemburg jest lepszy od Koszutki?
Trudne pytanie (śmiech). Zacznijmy od tego, że jestem z Koszutki i całe moje świadome dzieciństwo, aż do trzeciego roku studiów prawniczych, to jest Koszutka. Całe moje życie się koncentrowało wokół Koszutki.

Gdzie mieszkałeś?
Przy ulicy Tyszki, teraz - Grażyńskiego. Na Tyszki chodziłem do przedszkola. Na Tyszki chodziłem do szkoły podstawowej – „pawilonówki”. I na ulicy obecnie Katowickiej (a kiedyś Róży Luksemburg) chodziłem do liceum…

Ja też do niego chodziłem!
Nawet chodziliśmy przez pewien czas razem. Zdawałem maturę w 1990 roku i tuż przed maturą zlikwidowano nam patronat nad szkołą. To już nie była „Nowota”, czyli liceum im. Marcelego Nowotki, a nie powołano nowego patrona, i staliśmy się IV LO w Katowicach.

Zacząłeś mówić o swoim dzieciństwie na Koszutce, wróćmy do przedszkola. Które to było?
Chodziłem do Społecznego Ogniska Artystycznego przy domu kultury. Miałem tam bardzo blisko z domu.

A czy pamiętasz, jaki budynek sąsiadował z tym przedszkolem?
Oczywiście. Biblioteka.

Ale jaka to była biblioteka? Bo ona też zmieniła swoją funkcję.
A to nie wiem, to była biblioteka taka, gdzie wypożyczałem książki, zawsze się spóźniałem z ich oddawaniem i pamiętam, że musiałem płacić karę. Wtedy się płaciło karę za przetrzymanie książki, ale mnóstwo czasu spędziłem w tej bibliotece, właśnie z tyłu przedszkola.

Domyślam się, dlaczego spędziłeś tam tyle czasu. To była biblioteka dla dzieci i młodzieży i tam były komiksy. To było miejsce, w którym po raz pierwszy w życiu zobaczyłem np. Asterixa w oryginale. Myślę, że to poza miłością do książek, pędem do wiedzy, fakt że to była taka fajna, kolorowa biblioteka młodzieżowa Cię tam przyciągał.
Jasne. Pamiętam, że można było chodzić między półkami i oglądać sobie samemu książki, komiksy, brać z półki, oglądać. To było takie kolorowe, bo wiesz, to był jeszcze przecież czas komuny i trochę w tych książkach się przemycało takiego barwnego, lepszego świata, one nawet inaczej pachniały. Ale jak mówisz o przedszkolnym ognisku i o Asterixie, to pamiętam, że to było w latach 70., tam po raz pierwszy zaczęto uczyć w przedszkolu francuskiego i pamiętam, że ja wtedy zacząłem chodzić na francuski w tym przedszkolu. To też było coś wyjątkowego, bo wtedy w przedszkolach nie uczono języków obcych. W ogóle nie uczono języków obcych. To, że uczono jeszcze francuskiego, to było naprawdę coś.

Rozprawa przed Trybunałem Sprawiedliwości Unii Europejskiej.

Francuski już w przedszkolu, biblioteka… Mam nadzieję, że jednak trochę łobuzowałeś?
(śmiech). A zdarzało się, zdarzało się. Muszę powiedzieć, że jako dziecko spędzałem całe życie na podwórku. A właściwie na wielu podwórkach – tak po prostu na Koszutce. Od Rowu Wełnowieckiego po Alpy, po Spodek. I to się jakoś kończyło na Spodku, za Spodek już nie chodziliśmy.

Nie zapuszczaliście się za Spodek?
Nie, dla nas granicą były tereny Szkoły Podstawowej nr 62. Drugą granicę wyznaczało Osiedle Ducha. Tam też nie chodziliśmy.

Ale pytałem, czy łobuzowałeś.
Łobuzowałem, łobuzowałem. Już nie pamiętam jakie to były dokładnie rzeczy... No dobra, pamiętam, że kiedyś oblewaliśmy wszystkich wodą na śmigus dyngus, w drugi dzień Świąt Wielkanocnych. I pamiętam, że kiedyś takiego pana, który nosił wiadra, żeśmy mocno oblali wodą. On wtedy poszedł po swoich kumpli, bo się wkurzył i potem myśmy przez pół dnia musieli mu te wiadra nosić na jakąś budowę za karę. Oblaliśmy go, to postanowił ściągnąć swoich kilku kumpli i zmusić gówniarzy do pracy. Zbrodnia i kara (śmiech).

I to jeszcze w święta.
I to jeszcze w święta, ale nikt nie zwrócił uwagi. Jak powiedziałem, na podwórku się spędzało cały czas. Spędzało się tam życie. Znało się wszystkich. Ale jeśli chodzi o moje dziecięce wybryki, to są też rzeczy, do których nadal się nie mogę przyznać, bo by mogły zaszkodzić mojej reputacji w TSUE.

A gdy teraz wracasz do Katowic, to jak ci się podobają?
Katowice się pięknie zmieniają i stają się miastem bardzo nowoczesnym. W mojej pamięci Katowice to jest trochę przygnebiające miasto hut i kopalń. W mojej klasie, szczególnie w podstawówce, właśnie zdecydowana większość to były dzieci hutników i górników. Albo z Huty Baildon, albo z kopalni „Katowice”. A teraz Katowice zaskakują mnie nowoczesną architekturą, która jest zauważalna przez wszystkich, którzy tutaj przyjeżdżają. Piękny jest Rynek w tej chwili, odremontowany.

Hmm...
Ok, nie podoba mi się pierzeja i nadmiar betonu. Natomiast jedyne, co mnie martwi, to fakt że Katowice się wyludniają. To znaczy musimy jak najwięcej robić, żeby to zatrzymać, bo o atrakcyjności miasta świadczy to, że jego populacja wzrasta. Zależy mi na tym, bo to jest moje miejsce. A najbardziej moim miejscem jest Koszutka, gdzie mieszkałem przez 20 lat. Te najfajniejsze. Mogę o sobie powiedzieć: ukształtowany przez Koszutkę, pracujący w Luksemburgu.

Czy czujesz jakieś podobieństwa właśnie między takim kameralnym krajem jak Luksemburg a tą naszą ulubioną maleńką dzielnicą?
Tak, zdecydowanie. Myślę, że jest jeden element, to znaczy język. W mojej klasie, może w liceum już mniej, ale w podstawówce większość dzieci mówiła po śląsku. I gdy mówimy o Luksemburgu, to jest też język Luksemburga, czyli język luksemburski, mimo że oficjalnymi są tam także francuski i niemiecki. Ale oni mają swój język, który jest dialektem frankijsko-mozelskim języka niemieckiego i uzupełnionym o mnóstwo słów francuskich. I co mi jeszcze imponuje, to z jednej strony poczucie wyjątkowości związane z językiem i też to, co jest wspaniałego na Śląsku, czyli inkluzywność, to znaczy luksemburczycy są bardzo otwarci na przybyszów. Może to wynika z tego, że większość mieszkańców Luksemburga nie jest urodzona w Luksemburgu, nie jest stamtąd, jest skądś – tak samo jak na Śląsku. Ja też jestem Ślązakiem z wyboru i to mnie fascynuje, że stałem się Ślązakiem, bo Śląsk jest otwarty, włącza i nie dzieli ludzi. Ludzie, którzy tu przyjeżdżają nabywają tożsamość śląską. Tak samo jest z Luksemburgiem, znam mnóstwo Luksemburczyków, którzy nauczyli się luksemburskiego. Przyjechali z Francji, z Niemiec, z Belgii, ale także z Polski i nauczyli się luksemburskiego.

Jest na Netflixie taki serial kryminalny „Capitani” i bohaterowie mówią tam po luksembursku, co jest niesamowicie ciekawe i warto tego posłuchać.
Oczywiście. Oglądałem wszystkie odcinki, w oryginale (śmiech). Polecam.

Wiem, że szykujesz jest jakiś prezent dla Katowic, co prawda mocno prawniczy i mocno specjalistyczny, ale chyba bardzo prestiżowy. Opowiedz coś o tym.
Katowice są miastem wielu wydarzeń, mają wspaniałe centrum kongresowe i być może jako miasto nie jesteśmy tak obiektywnie piękne jak inne znane polskie miasta - Gdańsk, Kraków czy Wrocław. W Katowicach wciąż przecież dużo się dzieje. Jako prawnik muszę się pochwalić, że Katowice w maju 2025 roku będą gospodarzem kongresu prawa europejskiego FIDE. Jest to wielkie wydarzenie – dla europejskich prawników na miarę igrzysk olimpijskich (śmiech), które odbywa się co dwa lata, zwykle wyłącznie w stolicach państw członkowskich. Do tej pory były chyba dwa wyjątki: Linz i Limassol na Cyprze, ale poza tym – zawsze stolice państw. Jest to wydarzenie, na które przyjeżdżają wszyscy sędziowie i rzecznicy Trybunału Sprawiedliwości, sędziowie z Trybunału w Strasburgu i mnóstwo prawników i teoretyków prawa. Mam nadzieję, że Katowice zaistnieją w świadomości niemal wszystkich prawników europejskich. Jest się czym pochwalić. Wcale się nie boję, że Kongres odbędzie się w Katowicach. Mamy wspaniałe Międzynarodowe Centrum Kongresowe, mamy NOSPR i mnóstwo innych atrakcji. Miasto ma też ofertę dla osób, które przyjeżdżają tutaj na kilka dni. Mają możliwość przejścia się po centrum Katowic i nie tylko. Jest to miasto żywe, w którym wiele się dzieje. Cieszę się, że Katowice staną się stolicą prawa europejskiego.