Mieliśmy mieć węgla na 200
lat, a tymczasem nie wiadomo, czy wystarczy go dla wszystkich podczas
najbliższej zimy. Przed kopalniami kolejki, w których trzeba odstać
kilka dni, by kupić parę ton, rząd w poszukiwaniu rozwiązań
miota się od pomysłu do pomysłu, a palący węglem gotowi
są kupić każdy czarny kamień w przekonaniu, że kupują właśnie
to paliwo. Może pan to jakoś sensownie wytłumaczyć?
Sytuacja
jest złożona i wpływ na nią ma kilka elementów. To trochę jak w
katastrofach lotniczych. To, że kopalń w Polsce będzie coraz mniej
było oczywiste, bo zagłębia węglowe się starzeją i zasoby
ulegają wyczerpaniu. Równocześnie wydawało się, że paliwem
przejściowym między węglem, a zieloną energetyką będzie gaz.
Skutkiem wojny na Ukrainie ta sytuacja diametralne się zmieniła –
gaz stał się trudno dostępny, a jego ceny są bardzo wysokie –
lecz jeszcze niedawno tak zakładano. Ta polityka sprawiła, że
górnictwo zmniejszało swoje wydobycie. W 2015 r. w Polsce
wydobywano ok. 58 mln ton węgla energetycznego, a już w roku 2021
było ok. 43 mln ton. Czyli w ciągu sześciu lat wydobycie spadło o
ok. 15 mln ton. W to miejsce wszedł węgiel z importu. Dziś
oczywiście możemy się zastanawiać, czy to na pewno była właściwa
polityka.
Bo
to oznacza, że zwijanie wydobycia węgla szło nam szybciej niż
redukcja jego zużycia.
Gdyby
w Polsce kreowano stabilną politykę względem sektora
energetycznego, to wszystkie te elementy można jakoś poukładać.
Przewidzieć jaki powinniśmy mieć spadek wydobycia w naszych
kopalniach, które z nich powinny funkcjonować, a które - stać się kopalniami rezerwowymi i co będzie się działo z innymi
nośnikami energii. Tymczasem mieliśmy do czynienia z zatrzymaniem
rozwoju energetyki wiatrowej, a następnie zmieniono regulacje
dotyczące fotowoltaiki, skutkiem czego nastąpiło zatrzymanie także
tego sektora. Przy tak niestabilnym podejściu do energetyki i
niestabilnej sytuacji prawnej trudno inwestorom cokolwiek planować,
bo warunki mogą się diametralnie zmienić i coś, co w biznesplanie
wydało się rentowne może nagle przestać takim być.
Czy zanadto pośpieszyliśmy się z zamykaniem
kopalń? Przede wszystkim:
„Makoszowy” i „Krupiński”.
Zamknięcie kopalń, które
posiadają zasoby węgla, a takimi właśnie były KWK Krupiński
czy KWK Makoszowy, to dla mnie sabotaż gospodarczy. Zwłaszcza
zamykanie w taki sposób, w jaki to się dzisiaj dzieje, czyli
poprzez niszczenie infrastruktury i zasypywanie szybów. W dodatku
robimy to za pieniądze państwowe, przy niedoborze węgla na
krajowym rynku i sprowadzaniu do Polski czegoś, co miało
przypominać węgiel, a co się nawet nie pali.
Sabotaż? Mówi
były prezes JSW, czyli właściciela kopalni „Krupiński”.
Mogę
sobie dzisiaj zarzucić, że mając wpływ na sektor nie wpłynąłem
na opracowanie modelu hibernacji kopalń. Bo może trzeba było
zrobić tak, że jeśli mamy kopalnię, która ma zasoby węgla, ale
są one trudno dostępne i koszty wydobycia są duże, to najlepiej
ją zahibernować. Utrzymać jej infrastrukturę, szyby wydobywcze,
może główne wyrobiska, a może ją po prostu zalać, bo woda
konserwuje. Po to, aby w sytuacjach kryzysowych móc tą kopalnię
reaktywować. To mogę zarzucać sobie, ale też naukowcom, którzy
specjalizowali się głównie w tym, jak zasypywać trwale kopalnie,
a nie jak te kopalnie utrzymać na wypadek zdarzeń nadzwyczajnych.
Tak
chyba robią Czesi, skoro dziś słychać o możliwości wznowienia
wydobycia w zamkniętej przed rokiem kopalni „Darkov”.
Najwidoczniej
nie zniszczyli tej kopalni. Ja z bólem serca oglądałem to, co się
dzieje z kopalnią „Krupiński”. Najpierw zniszczono zakład
przeróbczy, który dopiero co oddano do użytku po dużej
modernizacji. Ten zakład mógł posłużyć do tego, by z pobliskiej
hałdy wydobyć węgiel jeśli już sama kopalnia by nie
funkcjonowała. A dziś, za państwowe pieniądze burzy się szyby,
czyli podstawowy element górniczej infrastruktury, bardzo trudny i
drogi do odtworzenia. W efekcie dostęp do zasobów tej kopalni
będzie już trwale niemożliwy. Dziwię się, że nikt dzisiaj,
łącznie ze stroną społeczną, nie bije na alarm. Może trzeba
było te kosztowne procesy zatrzymać?
Gdybyśmy
mieli „Krupińskiego” i „Makoszowy”, to sytuacja z węglem w
Polsce wyglądałaby obecnie inaczej?
Pewnie tak, bo „Krupiński”
była dobrą kopalnią. Miał bardzo dobre parametry wydajnościowe,
jedne z najlepszych wśród kopań JSW, natomiast fedrował węgiel
energetyczny, więc pod kątem przychodów i rentowności był na
końcu kopalń jastrzębskich.
A nie jest to
wymądrzanie się post factum z pozycji kanapy? Kiedy
podejmowano decyzję o likwidacji „Krupińskiego”
Ministerstwo Energii podało, że w dekadę
kopalnia ta przyniosła 960 mln zł straty przy
miliardzie złotych nakładów. Przecież to finansowa studnia bez
dna.
Kopalnia „Krupiński” była
okresowo nierentowna, natomiast cały czas była bardzo wysoko
wydajna, tam były najlepsze wskaźniki wydajnościowe w przeliczeniu
na liczbę pracowników i były okresy, kiedy była rentowną.
Zresztą każda kopalnia w swojej historii ma lepsze i gorsze okresy
i właśnie po to tworzono spółki, żeby móc utrzymać je w ramach
całej grupy. Dodam jeszcze, że pół roku po tym, jak podjęto
decyzję o zamknięciu kopalni „Krupiński” przyszedł wzrost cen
węgla energetycznego. Wystarczyłoby wówczas tą decyzję
zweryfikować, od nowa przeliczyć biznesplan w oparciu o nowe ceny i
ta kopalnia byłaby rentowna. I byłaby taką do dzisiaj. A przecież
pół roku po decyzji o likwidacji kopalnia jeszcze funkcjonowała.
Jak jednak widać, w górnictwie nikt nie ma dość odwagi i
refleksji, by po podjęciu jakiejś decyzji zrobić krok wstecz.
Ślepo idzie się w raz obranym kierunku, włącznie ze zniszczeniem
infrastruktury, co – powtórzę raz jeszcze – stanowi sabotaż
gospodarczy. Nie powinno się czegoś takiego robić w przypadku
kopalń, które posiadają jeszcze złoża. Jeśli nie była
rentowna, trzeba ją było odstawić do rezerwy, a nie bezpowrotnie
niszczyć.
Sytuacja
była o tyle ciekawa, że przez kilka lat wokół kopalni kręcili
się dwaj inwestorzy: brytyjska spółka Tamar Resources oraz
niemiecka HMS
Bergbau.
Niemiecka spółka miała
koncesję na złoże sąsiadujące, co do którego kopalnia
„Krupiński” nie miała planów wydobywczych. Pamiętam jak jej
przedstawiciele przyszli do JSW pytając o to, czy gdyby KWK
Krupiński miała możliwości wydobywcze, to czy byłaby w stanie
wydobyć im węgiel z tego przylegającego złoża. Byliśmy wtedy na
etapie analizy przyszłości kopalni i wydało nam się racjonalne,
że jeśli KWK „Krupiński”, wydobywając to, co ma do wydobycia,
miałaby możliwości w zakresie transportu, to dlaczego nie dogadać
się z inwestorem, który ma koncesje na sąsiadujące złoże.
Przecież oni chcieli zapłacić za wydobycie tego węgla i
przepuszczenie go przez zakład przeróbczy. Byłyby to dodatkowe
pieniądze dla tej kopalni, które by ustabilizowały jej rentowność.
I
co poszło nie tak?
Poszło hasło, że to jest
współpraca z Niemcami, że się chce oddać kopalnię Niemcom. Nikt
nigdy nie miał takiego planu, to był czysty układ biznesowy. Mamy
infrastrukturę górniczą, która ma jeszcze rezerwy, więc zaróbmy
dodatkowe pieniądze. Zrobiono wokół tego jakąś dziwną otoczkę
polityczną z podtekstem niechęci do inwestora niemieckiego. A on
miał normalne intencje. Posiadał złoże, chciał wydobyć z niego
węgiel i chciał za to zapłacić. Nie skorzystano z tego i w końcu
podjęto polityczną decyzję o zamknięciu kopalni.
Zasypaliśmy kopalnię, żeby Niemiec z niej nie wydobył węgla?!
Dla mnie to decyzja przedziwna. Osoby, które ją podejmowały, nie chcą się dziś do
niej przyznać, co niektórzy nawet za granicę uciekli. A że w
pobliżu nie ma żadnej kopalni, z której można by dziś po to
złoże „Krupińskiego” sięgnąć, więc ono zostanie
zmarnowane, co jest sprzeczne z prawem geologicznym i górniczym. I
mam nadzieję, że kiedyś – na bazie tego właśnie prawa, które
mówi o racjonalnej gospodarce złożem – zostaną wyciągnięte
konsekwencje w stosunku do osób podejmujących tę decyzję.
Czyli wobec kogo? Chodzi o ówczesne kierownictwo Ministerstwa Energii?
We władzach spółki też były
osoby, które podejmowały taką decyzję. Wiele osób brało udział
w procesie niszczenia tej kopalni. Włącznie z liderami związkowymi,
którzy w innych sytuacjach potrafili robić wielkie awantury, a w
przypadku kopalni „Krupiński” było milczące przyzwolenie, co
mam liderom związkowym za złe. Zupełnie inaczej zachowali się
przed laty liderzy związkowi z kopalni Silesia, dzięki którym ta
kopalnia do dzisiaj istnieje.
Wracając
do teraźniejszości, jak pan ocenia działania podejmowane przez
polski rząd po zablokowaniu importu rosyjskiego węgla?
Jeśli podjęto decyzję o
wstrzymaniu importu węgla z Rosji, to trzeba było od razu podjąć
działania poszukiwawcze węgla w Polsce. Tymczasem szukano za
granicą. W dodatku robili to amatorzy. Ja znam ludzi, którzy znają
się na handlu węglem i żaden z nich na przestrzeni ostatniego
półrocza w tym procesie nie uczestniczył. Zabrały się za to
osoby, które nie miały pojęcia o węglu, o jego kaloryczności i
zastosowaniu w procesach spalania.
A
skąd takie przekonanie?
Wszyscy, którzy zajmują się
węglem wiedzą, że na świecie nie ma rynku węgla. Jest rynek
miałów energetycznych. Nikt w cywilizowanym świecie nie handluje
węglem, w portach ARA handluje się miałami energetycznymi, czyli
surowcem dla energetyki. Myśmy z Rosji ściągali tzw. niesort,
który dopiero w Polsce był sortowany na frakcje dla gospodarstw
domowych i dla ciepłowni miejskich. I nie ma możliwości
zastąpienia tego węgla wprost węglem z zagranicy, bo na świecie
nie handluje się węglem.
Skoro
zmiana kierunku importu nie załatwi nam sprawy, to co pozostaje?
Zwiększać krajowe wydobycie?
Wydobycie będzie nadal spadać.
Samo to, że jest chęć wydobycia i że skutkiem bardzo wysokich cen
węgla w górnictwie pojawiły się pieniądze nie wystarczy.
Kopalnia charakteryzuje się dosyć dużą bezwładnością. Jeśli
dziś podejmiemy decyzję o zwiększeniu wydobycia na czynnych,
posiadających zasoby kopalniach, to efekt będziemy mieli za
półtorej roku, może za dwa lata. Przy czym wtedy można już
trafić w spadek cen węgla. Tu kłania się stabilne zarządzanie
sektorem paliwo - energetycznym i próba jak najlepszego przewidzenia
jak ma wyglądać miks energetyczny.
A
jak będzie – pana zdaniem – wyglądać?
W najbliższych latach węgiel
kamienny wciąż będzie w Polsce uzupełniał niedobory w miksie
energetycznym, bo za chwilę skończy nam się węgiel brunatny,
który w dodatku obciążony jest restrykcjami związanymi z
ekologią, nie będziemy mieli dość energii ze źródeł
odnawialnych, a zanim powstanie energetyka jądrowa musi minąć co
najmniej kilkanaście lat. Wychodzi więc na to, że węgiel kamienny
pozostanie stabilizatorem naszego miksu. I nie można patrzeć na to
paliwo jako na wielkie zło. Przy czym żeby sprostać wymogom
ekologicznym trzeba rozmawiać z Unią Europejską, bo my w dalszym
ciągu jesteśmy w reżimie przez nią narzuconym. Cały czas
przecież obowiązuje nas umowa społeczna i zgłoszone notyfikacje,
kalendarz likwidacji kopalń cały czas upływa, w dodatku wspierany
pieniędzmi polskiego podatnika, choć od rosyjskiej agresji na
Ukrainę sytuacja diametralnie się zmieniła. Tymczasem nie widzę
żadnego ruchu ani po stronie rządu, ani po stronie zarządzających
górnictwem, ani po stronie związków zawodowych, aby wyjść z tego
klinczu notyfikacyjnego, tych porozumień i wytłumaczyć UE, że
polskie kopalnie mogą być stabilizatorem zarówno dla energetyki
polskiej, jak i energetyki w krajach ościennych. Gdzie są
zarządzający sektorem, dlaczego nic w tym kierunku nie robią? Mam
świadomość, że trudno będzie UE do tego przekonać, ale trzeba
jechać i rozmawiać. Aby jednak była jasność – nawet jeśli uda
się zmienić kalendarz likwidacji kopalń, to walka będzie się
toczyć o utrzymanie wydobycia, a nie o jego zwiększenie. Nie widzę
potencjału zwiększenia wydobycia w polskich kopalniach. Zwłaszcza
tych na Śląsku, bo może Bogdanka ma jeszcze jakieś niewielkie
możliwości.
Czyli
kalendarz likwidacji kopalń zapisany w umowie
społecznej należałoby dziś przekreślić?
Oczywiście, że tak. Wojna na
Ukrainie zmieniła sytuację nie tylko europejską, ale także
światową w dostępie do zasobów surowców. Węgiel kamienny, który
w kontekście ekologii i tak jest lepszy od węgla brunatnego, może
zastępować gaz, a zanim dojdziemy w skali masowej do zielonej
energii i zanim rozwiną się technologie wytwarzania energii z
wodoru, to będzie nam niezbędny. Miks energetyczny będzie się
zmieniał w kierunku coraz większego wykorzystania źródeł
odnawialnych i zapotrzebowanie na węgiel będzie coraz mniej
miejsca, ale to jest plan na najbliższe 20 lat. Do tego czasu węgiel
będzie stabilizatorem, a potem uzupełnieniem w tym miksie.
Górnicy
mogą dziś odczuwać coś w rodzaj satysfakcji. Przez ostatnie lata
mieli bardzo kiepską prasę, branża występowała w roli dyżurnego
„chłopca do bicia”, oskarżana o technologiczny anachronizm i
degradację środowiska naturalnego, a dziś wszyscy się ich pytają
kiedy możecie zacząć fedrować więcej.
Ja się nie dziwię. Niezależnie
od sytuacji ludziom, którzy potrafią zjechać 1000 metrów pod
ziemię i w tych bardzo trudnych warunkach wydobywać węgiel
należy się szacunek. W ostatnich latach był to szacunek
iluzoryczny. Politycy szanowali górników jedynie w okresie Barbórki
kiedy mogli z nimi wypić piwo, a podejmowali decyzje, które z
reguły były wbrew górnictwu. A co do kwestii środowiskowych, to
CO2, podobnie jak i smog powstaje w procesie spalania, a nie w
procesie wydobycia węgla. Starajmy się zatem węgiel spalać w tych
miejscach, gdzie możemy go spalić z wysoką efektywnością , a
eliminujmy go z miejsc, gdzie poprzez niską efektywność go
marnujemy. Węgiel powinien być spalany w systemach energetycznych,
bo tam sprawności sięgają 45 – 47 proc. ale powinien być
eliminowany z gospodarstw domowych, bo tam są najniższe sprawności
urządzeń do jego spalania.
***
Za zdjęcie z kopalni Krupiński dziękujemy fotografom prowadzącym na FB profil: Silesian Kingdom of Mines.
Może Cię zainteresować:
Czesi szukają górników na Śląsku do pracy w otwieranych na nowo kopalniach. Ile można zarobić?
Może Cię zainteresować:
Handlarze węgla całymi dniami wyczekują przed kopalnią, by kupić kilka ton
Może Cię zainteresować: