Trybuna Śląska/Śląska Biblioteka Cyfrowa
Charles de Gaulle w Zabrzu

De Gaulle w Zabrzu. Dlaczego prezydent Francji nazwał je najbardziej polskim z polskich miast? Czy wiedział, co mówi i o co w ogóle chodziło?

Politycy globalnego formatu w latach PRL rzadko gościli w Polsce. A już oficjalne wizyty polityków państw zachodnich przez pierwsze ćwierć wieku Polski Ludowej w zasadzie nie miały miejsca. Sporadycznie przyjeżdżali do Polski przywódcy ZSRR i innych państw bloku komunistycznego, omijali ją Niemcy. To znaczy ci zachodni, doktrynalnie nieuznający powojennych granic na Odrze i Nysie. Amerykańscy prezydenci zaczęli składać wizyty w PRL dopiero w latach 70., za rządów Edwarda Gierka. Na tym tle wyjątkowo prezentuje się przyjazd do Polski prezydenta Francji Charlesa de Gaulle'a w roku 1967 - tym bardziej, że nie była to zwykła kurtuazyjna wizyta, a próba zachęcenia Polski do prowadzenia bardziej niezależnej od ZSRR polityki. Dopiero z perspektywy czasu możemy ocenić, na ile była utopijna. Słowa de Gaulle'a, jakie padły wtedy w Zabrzu, to świadectwo i pamiątka idei tej nietuzinkowej postaci XX wieku.

Charles de Gaulle był nieprzeciętnym człowiekiem. Począwszy od prezencji - liczył sobie 196 centymetrów wzrostu. Był zawodowym wojskowym i walczył podczas pierwszej wojny światowej. Prawie na samym jej początku, 12 sierpnia 1914, porucznik De Gaulle został ciężko ranny, prowadząc bohaterski kontratak na czele swego plutonu. W 1915 roku, już jako kapitana, raniono go ponownie. Pod Verdun, gdzie w roku następnym, podczas tyleż słynnej co przerażającej bitwy, która stała się symbolem wojennego koszmaru na froncie zachodnim, dostał się do niemieckiej niewoli. Poznał w niej Michaiła Tuchaczewskiego, przyszłego dowódcę Armii Czerwonej w bitwie warszawskiej. Gdy toczyła się ta rozstrzygająca o losach Polski batalia, pułkownik de Gaulle przebywał w Polsce jako francuski wojskowy doradca. W 1921 roku służba rzuciła go na Górny Śląsk. W szeregach francuskich wojsk strzegących spokoju w okresie plebiscytu, kwaterował w karczmie Bieruniu Nowym, popijał wino, a i przed tańcem się nie wzbraniał. W latach międzywojennych dał się poznać jako znaczący teoretyk rozwijającej się wtedy broni pancernej. Dziś historycy wśród jej ówczesnych wizjonerów wymieniają de Gaulle'a jednym tchem z takimi legendami wojskowości, jak Liddel Hart, Guderian czy Patton (a czasami i Maczek). Ale w 1940 roku to niemieckie Panzery rozjechały Francję, a de Gaulle'a - mimo iż taktyczne starcie z nimi na czele francuskich czołgów osobiście nie przyniosło mu ujmy - czekała wielka przyszłość, odtąd nie tyle już wojskowa, co polityczna. Nie pogodziwszy się z klęską swej ojczyzny i jej faktyczną kapitulacją przed Hitlerem, założył na emigracji w Wielkiej Brytanii komitet "Wolna Francja". Po niejednym zwrocie wojennej fortuny, Wolni Francuzi stali się najbardziej wpływową francuską siłą polityczną. Po wyzwoleniu Francji przez aliantów, które nie obyło się bez udziału podkomendnych de Gaulle'a, stanął on na jej czele jako przewodniczący rządu tymczasowego. W późniejszych latach jego wpływy i autorytet były przemożne, w roku 1959 został prezydentem Republiki Francuskiej.

De Gaulle między USA a ZSRR

Prezydentem wielkiego kraju, który w dwubiegunowym świecie Zimnej Wojny uważał, że Francję stać na prowadzenie polityki niezależnej od dwóch hegemonów - USA i ZSRR. Widział potencjał, jaki miałaby zjednoczona Europa. I stąd, podyktowany czystym pragmatyzmem a nie sentymentem, wziął się jego kurs na pojednanie i zbliżenie Francji z Niemcami. Stąd Traktat Elizejski, który podpisał de Gaulle z kanclerzem Konradem Adenauerem w 1963 roku i francuskie poparcie dla zjednoczenia Niemiec. Chociaż nie (nomen omen) bezgraniczne, jako że de Gaulle już w 1959 wyraził się jednoznacznie: Zjednoczenie dwóch części kraju w jedne Niemcy, które byłyby całkiem wolne, wydaje się nam normalnym przeznaczeniem narodu niemieckiego, pod warunkiem, że ten nie będzie kwestionował swych obecnych granic na zachodzie, wschodzie, północy i południu. Deklaracja taka, następnie kilkakrotnie i nie tylko przez de Gaulle'a powtórzona nad Sekwaną, nie mogła oczywiście być dobrze przyjęta w Bonn. Podobnie jak w Londynie i Waszyngtonie okrzyk Niech żyje wolny Quebec!, wzniesiony przez de Gaulle'a kilka lat później, w 1967 roku podczas wizyty w Kanadzie. Zwłaszcza Waszyngton spoglądał krzywym okiem na niezależną politykę Paryża, z budowanym przez de Gaulle'a sojuszem francusko-niemieckim włącznie. W takim też po części, tzn. nie tylko antykomunistycznym kontekście, należy odczytywać wizytę prezydenta Johna F. Kennedy'ego w Berlinie w 1963 r. Tę pamiętną słowami JFK Ich bin ein Berliner. Hegemon przypominał w ten sposób RFN, kto tak naprawdę jest głównym sojusznikiem Bonn. Stanowisko USA okazało się skutecznym hamulcem dla zbyt daleko posuniętego zbliżenia Niemiec Zachodnich z Francją. De Gaulle nie pozostawał Stanom dłużny, np. podczas swojej wizyty w Kambodży w 1966 roku, gdzie podczas oficjalnego wystąpienia, nie przebierając w słowach, potępił amerykańską interwencję w Wietnamie (jakby zapominając, że chodzi o byłą francuską kolonię, o którą sami Francuzi jeszcze nie tak dawno temu zażarcie walczyli z bronią w ręku).

Jednak de Gaulle miał swoją wizję zjednoczonej Europy (karolińskiej, jak powiadano, nawiązując do średniowiecznego imperium Karola Wielkiego) i widział w niej miejsce także dla krajów bloku sowieckiego, takich jak Polska, Czechosłowacja czy Rumunia. Można dyskutować, czy rozumiał charakter podporządkowania ich rządów Moskwie, czy też po prostu nie przyjmował tego faktu do wiadomości.

De Gaulle w Polsce Gomułki

W roku 1967 podjął próbę zjednania do swojej idei Władysława Gomułki. I przyjechał do Polski. Nie zdając chyba sobie sprawy z tego, że Gomułka jest już innym Gomułką, niż ten sprzed dekady, który potrafił postawić się Chruszczowowi i w 1956 roku ugrać dla Polski, dotąd całkowicie zwasalizowanej przez ZSRR, pewien margines swobody. Jakby więc dla zachęty, zaraz po przybyciu do Warszawy 7 września 1967 wyraził swoim polskim parterom, przewodniczącemu Rady Państwa Edwardowi Ochabowi i premierowi Józefowi Cyrankiewiczowi, poparcie dla granicy zachodniej PRL. Dwa dni później, 9 września w Zabrzu, wyartykułował swoje stanowisko w sposób alegoryczny, ale przecież jednoznaczny i dobitny: Niech żyje Zabrze, najbardziej śląskie miasto ze śląskich miast, czyli najbardziej polskie ze wszystkich polskich miast.

Była to bardzo ważna demonstracja polityczna - ocenia polski biograf de Gaulle'a, Aleksander Hall - Zabrze jako Hindenburg przed wojną znajdowało się po niemieckiej stronie granicy. W 1967 roku - a wiem, co mówię, gdyż w tych latach spędzałem dzieciństwo w Zabrzu - nosiło jeszcze wiele niemieckich śladów, a na ulicach często można było słyszeć język niemiecki. Zapewne więc prezydent Francji nieco przesadził, kwalifikując Zabrze jako najbardziej polskie z polskich miast, ale najważniejsze było to, że jeszcze raz bardzo silnie podkreślił swoje stanowisko w sprawie ostatecznego charakteru polskiej granicy państwowej.

Czy słowa de Gaulle'a były spontaniczne? Najprawdopodobniej nie. Przed Zabrzem widział przecież m.in. Warszawę i Kraków, miasta o jednoznacznie polskim charakterze, nieporównywalnym ze śląskim Zabrzem vel Hindenburgiem. A zatem mamy tu deklarację o charakterze politycznym, z tego samego gatunku co wcześniejsze oświadczenia o trwałości polsko-niemieckiej granicy.

Po pierwsze więc, mógł to być bardzo niedelikatny prztyczek dla Bonn, które - jak się okazało - nad sojusz z Paryżem przedkładało jednak ten z Waszyngtonem (prztyczek dobrze wymierzony, bo w RFN wybuchła oczywiście medialna i polityczna burza). Po drugie zaś wytrawny polityk, jakim był de Gaulle, działał w myśl łacińskiej maksymy do ut des - daję, byś dał. Przypomnijmy: w Zabrzu był 9 września. Zaledwie dwa dni później wystąpił w polskim Sejmie. Kreślił wizję Europy przekraczającej podział na dwa antagonistyczne bloki, opartej na odprężeniu, porozumieniu i współpracy - pisze Hall. - Mówił o tym, że urzeczywistnienie takiej wizji Europy wymaga współdziałania Polski i Francji, znowu ostrożnie, ale wyraźnie wskazując, że Polska powinna się zdobyć na bardziej niezależną politykę.

De Gaulle oszukany?

Był to kulminacyjny moment wizyty wielkiego Francuza w Polsce i w zaledwie chwilę później program, jaki de Gaulle przedstawił, załamał się z hukiem. Zaraz po prezydencie Francji wystąpił w Sejmie Gomułka, powtarzając obowiązkowe frazesy o sojuszu z ZSRR jako nienaruszalnej podstawie polskiej polityki. Po posiedzeniu Sejmu odbyła się rozmowa w cztery oczy z Gomułką, która przyniosła de Gaulle'owi duże rozczarowanie. Za swoje słowa w Zabrzu nie uzyskał więc kompletnie nic w zamian! Dlatego też, mimo iż z Polakami na zakończenie wizyty żegnał się serdecznie, ujęty entuzjastycznym przyjęciem ulicy (także tej śląskiej), to o Gomułce i jego ekipie był jak najgorszego zdania. Ocenił, ze polski rząd nie ma narodowego charakteru, gdyż jest komunistyczny i związany ze Związkiem Radzieckim. Stwierdził, że jedyne, co pozostało w nim z narodowego charakteru, to antyniemiecka fobia - stwierdza Hall. Kto wie, czy de Gaulle nie czuł się w jakiś sposób wykorzystany przez swoich polskich gospodarzy, dla których był użyteczny jako wpływowy światowy polityk akceptujący przebieg polskiej granicy zachodniej, a zarazem enfant terrible Wolnego Świata, osłabiający wpływy USA - ale też któremu w związku z tym nie należy się nic w zamian. Nawiasem mówiąc, podobnej natury wnioski wyciągnęli sami towarzysze radzieccy po wizycie de Gaulle'a w Moskwie oraz rewizycie premiera Kosygina we Francji w 1966 roku. Rosjanie chcieli od Francji uznania Niemieckiej Republiki Demokratycznej. W Moskwie obawiano się odrodzonych, rosnących w siłę i potencjalnie rewanżystowskich Niemiec Zachodnich. Kreml postanowił więc umocnić przyczółki na zachodzie. Generałowi zaś chodziło o poszukiwanie nowej struktury europejskiej, w której byłoby miejsce dla pojednania potęg: "Rosji", Niemiec i Francji. Nowa Europa należałaby znowu wyłącznie do Europejczyków, a miejsce po obecnym liderze, Ameryce, zajęłaby Francja. Rosjanie uznali, ze de Gaulle głupstwa lecie i wizyta Kosygina zakończyła się jedynie wymianą uprzejmości - pisze inny biograf de Gaulle'a, Charles Williams.

Zaskakujące słowa de Gaulle'a o Zabrzu jako najbardziej polskim z polskich miast wywołały poruszenie, które tak naprawdę okazało się burzą w szklance wody.
Nic z nich nie wynikło, podobnie jak z hasła de Gaulle'a o wolnym Quebecu. Równie dobrze mogły paść w Bytomiu czy Gliwicach. Być może rozbrzmiały akurat w Zabrzu, bo miało Dom Muzyki i Tańca. Zabrze de Gaulle'a symbolizować miało Śląsk. Dotycząc Śląska, jego słowa dotyczyły nas. Dlatego nawet po upływie kilkudziesięciu lat budzą tu emocje.

De Gaulle w Zabrzu

Może Cię zainteresować:

Odnaleziony film z de Gaullem w Zabrzu komentuje Krzysztof Lewandowski. Dziś rocznica pamiętnej wizyty prezydenta Francji

Autor: Redakcja

09/09/2022

De Gaulle w Zabrzu

Może Cię zainteresować:

De Gaulle, polskie Zabrze, niemiecki Hindenburg. Dziś rocznica pamiętnego wystąpienia prezydenta Francji. Mamy je na filmie

Autor: Tomasz Borówka

09/09/2022

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon