Początek ginie w mrokach dziejów - ubolewa Jarosław Wroński, który bada historię Radzionkowa. Opowieści o tym, jak cydr trafił do niewielkiej miejscowości na Górnym Śląsku, jest kilka, a jak to zwykle bywa z legendami, w każdej tkwi ziarnko prawdy.
Najwcześniej miejscowa ludność mogła zetknąć z cydrem podczas wojen napoleońskich. Jak pisze Marek Szołtysek, w latach 1807-1809 w okolicy Radzionkowa przebywali Francuzi. Według przekazów ustnych mili się oni nawet w tym rejonie osiedlać i zakładać rodziny. Czy przekazali radzińczanom tajniki fermentacji? Nie wiadomo.
- Mieszkańcy Radzionkowa, jako poddani pruscy, służyli w wojsku Królestwa Pruskiego i w latach 1870-1871 brali udział w wojnie francusko-pruskiej, która doprowadziła do zjednoczenia Niemiec. Wielu żołnierzy z Radzionkowa przebywało na froncie we Francji i to najprawdopodobniej stamtąd przywieźli cydr - wyjaśnia Jarosław Wroński.
Niektórzy twierdzą, że cydr pojawił się w tych okolicach zdecydowanie później, bo dopiero po pierwszej wojnie światowej lub w okresie plebiscytu na Górnym Śląsku, który odbył się w 1921 roku. Wówczas w Radzionkowie stacjonowali Francuzi, którzy nadzorowali przebieg głosowania.
- Francuzi sprzyjali Polakom, a w Radzionkowie ponad 80 proc. mieszkańców głosowało za Polską, więc te kontakty były bardzo bliskie - dodaje historyk, a na dowód pokazuje zdjęcie żołnierzy z cywilami, które wykonano w Radzionkowie.
Cydru nie uznawano za alkohol. Pito go w bractwach trzeźwości
Jeśli dać wiarę historii, że cydr trafił do Radzionkowa wraz z Francuzami na początku XIX wieku, powinien zostać po nich ślad w księgach parafialnych ślubów, chrztów oraz pogrzebów.
Podczas poszukiwań natknąłem się na nazwiska dwóch mężczyzn, które mogą mieć francuski rodowód. To Jacob Paton i Augustin Sadlon. Ten drugi według zapisków był nawet żołnierzem. Obaj ożenili się tego samego dnia - 25 sierpnia 1813 roku. Jacob Paton z Elisabeth Lubosch w Orzechu. Augustin Sadlon z Cathariną Pasdzior w Radzionkowie. Rok później obie pary doczekały się synów - Josepha i Petera.
Ich nazwiska w okolicy zachowały się jako Patoń oraz Sadłoń. Czy naprawdę pochodzą od francuskich żołnierzy? Po dwustu latach prawdopodobni potomkowie nie mają bladego pojęcia. Jest to historia grubymi nićmi szyta.
Dzisiaj ciężko także ustalić, ilu mężczyzn z Radzionkowa walczyło we Francji w latach 1870-1871. Jeszcze trudniej, ilu wróciło do domów. Faktem jest jednak, że cydr w tych okolicach pojawił się, a także zdążył zyskać dużą popularność, już przed końcem XIX wieku.
Gdyby było inaczej, to poseł Paweł Letocha nie mógłby skarcić w 1888 roku na łamach „Katolika” mieszkańców swojej rodzinnej „wsi”, a także całego okręgu, za szerzące się pijaństwo. Jak napisał, w Bytomiu, Tarnowskich Górach i Gliwicach produkowano co najmniej osiem milionów litrów cydru rocznie. Kolejne dwa miliony dostarczano z Jeleniej Góry (Hirchbergu) i Legnicy. A tego, ile trunku przygotowywali rozmaici karczmarze i szynkarze, nie dało się nawet zliczyć.
- W mojej rodzinnej wsi Radzionkowie, mającej 5000 mieszkańców, sprzedano np. w ubiegłym roku co najmniej 110000 litrów - wyliczył Paweł Letocha. - Zdziczenie obyczajów takie przybrało rozmiary, jakich nikt się dawniej nie domyślał wobec znanej dobroduszności i starodawnej pobożności górnośląskiej. Obłąkania wskutek pijaństwa, zbrodnie, których przyczyną jest nietrzeźwość są na porządku dziennym, nawet przypadki nagłej śmierci wskutek nadużywania gorących napojów.
Przeglądając ówczesną prasę, z łatwością można znaleźć ogłoszenia dotyczące sprzedaży cydru.
- Polecam na każdą sposobność mój wielki skład win we flaszkach, węgierskich, czerwonych, reńskich, mozelskich, tokajskich, również najlepsze wina muszkatułowe, francuski cydr i wina słodkie, a zarazem też moje uznane za dobre likiery, wódki, rum, arak, koniaki po najtańszych cenach - ogłaszał się w „Katoliku” Hermann Böhm z Bytomia.
Wydaje się jednak, że na początku XX wieku wzięto na poważnie ostrzeżenie posła z Radzionkowa. W „Katoliku”, „Głosie Śląskim” czy „Nowinach Raciborskich” zamieszczano obwieszczenia o coraz to nowych zakazach i ograniczeniach. Nakazywano m.in. zamykanie szynków o godz. 16.00 w dniu wypłaty na hutach i kopalniach. Zabraniano także sprzedaży alkoholu w sklepach. - To samo tyczy się też cydru! - podkreślano, bo nie było to wcale oczywiste.
- Wprawdzie istnieją jeszcze bractwa trzeźwości, nie rozpajają się już gorzałką, ale natomiast używają innego trunku, również alkohol zawierającego, znanego pod nazwą wina sztucznego lub cydru - pisał Paweł Letocha.
Pod koniec 1901 roku na terenie Górnego Śląska wprowadzono nawet tymczasowo nocną prohibicję. Zakazano sprzedaży alkoholu od godz. 22.00 do 8.00. Policji nadano prawo do zamykania lokali i nałożono na szynkarzy całkowity zakaz sprzedaży osobom, które uznawano za nałogowych pijaków.
- Królewska Huta. Szynkarze bardzo sobie chwalą nadburmistrza (Emila - przyp. red.) Stollego, ponieważ nie nakazał zamknięcia szynków o godz. 16.00 w dni wypłaty i zaliczki. Pijacy, którzy bez gorzałki wytrzymać nie chcą, przyjeżdżają w te dni do tutejszych wyszynków - donosił „Katolik” w 1902 roku.
Pijaństwo i rozpusta były przyczyną wielu tragedii.
- W Zabrzu u wdowy Ryby dnia 13 października 1900 roku niedobrze się działo. Była tam niezamężna Nawratówna, Teodor Stasiczek i Księżyk. Gorzałka się lała. Przybył też niejaki Fiołka z Damraczu i stawiał cydru, owego wina, które nieraz jeszcze gorszym trunkiem jest, niż gorzałka. W końcu Nawratówna skradła Fiołce pieniądze z kieszeni, a wdowa Ryba kazała Stasiczkowi, aby Fiołkę wyrzucił. Uczynił to i bił go kijem, wskutek czego Fiołka kilka dni później zmarł - czytamy w „Katoliku”.
Po cydrze w Radzionkowie ślad zaginął
- Szymon Lustig, słyszał pan o nim? - pyta mnie Krystian Letocha. O zbieżności nazwisk nie ma tutaj mowy. Paweł Letocha to jego bliski przodek. - On jeszcze przed pierwszą wojną światową prowadził w Radzionkowie skład win i sprowadzał cydr w beczkach prosto z Francji. To był taki, można powiedzieć, koncentrat. Później się go rozcieńczało, a ludzie kupowali na konewki. Nie na wiadra, bo z wiader się wylewało.
Kupiec Szymon Lustig prowadził swój skład w kamienicy przy Banhofstraße, czyli obecnej ulicy Św. Wojciecha. Działalność zaczął prawdopodobnie na przełomie XIX i XX wieku. Wówczas ogłaszał w gazetach, że szuka uczniów. Kiedy zniknął? Żaden z moich rozmówców nie pamięta. Być może tuż po plebiscycie jako Simon Lustig wybrał życie po niemieckiej stronie granicy. Być może jako Żyd musiał uciekać podczas drugiej wojny światowej. Nie widnieje jednak na listach ofiar Holocaustu.
Zachowane ślady wskazują, że bliższa prawdy może być ta pierwsza wersja. Na pocztówce datowanej na lata 1910-1918 widać jego skład w pełnej krasie z markizami, powiewającą pruską flagą i napisem „Simon Lustig Colonial Mittagsstunde” (Ostatniego słowa nie jestem pewny. Konia z rzędem temu, kto odczyta!). Na podobnej pocztówce datowanej na lata 1935-1939 nie widać już markiz, flagi ani napisu. Ktoś jednak wychodzi z kamienicy. Być może klient?
Przy tej samej ulicy do dziś biznes prowadzi rodzina Krystiana Letochy, która z Radzionkowem jest związana od pokoleń. Nadanie im przywilejów podatkowych w 1781 roku podpisał sam hrabia Lazarus Henckel von Donnersmarck.
- U nas cydru się nie produkowało, ale coś dla pana mam… - zdradza mi Krystian Letocha i wychodzi do sąsiedniego pokoju. Po chwili wraca z księgami rachunkowymi sprzed wybuchu drugiej wojny światowej. - Proszę spojrzeć, o tutaj - otwiera i wskazuje palcem na zamówienie. To „cÿder wino”.
Cydr w Radzionkowie przed drugą wojną światową sprzedawał również Franciszek Cholewka. - Posiadam na składzie wszelkiego rodzaju wina znane Cidre w butelkach - zachęcał telegramem w 1938 roku.
- Cydr sprzedawano, ale żeby go produkowano, to sobie nie przypominam. Po domach tak, ale nie w dużej skali. Tata mówił, że z czasem zastąpiło go piwo - wspomina Krystian Letocha.
Nikt nie pamięta, kiedy cydr zniknął z Radzionkowa. Natomiast redakcja „Gwarka” podczas przygotowań do „Dni tarnogórskich Gwarków” w 1958 roku pisała, że szczególnie sławny był przed laty tutejszy trunek. - Cóż, kiedy niestety poza wspomnieniami o tym napoju nie pozostało w współczesnych nic więcej - żalili się dziennikarze.
225 hektarów sadów, ale ani jednego litra cydru
Na początku lat 70. XX wieku żaden sklep w Radzionkowie nie sprzedawał cydru. Mogli go skosztować tylko nieliczni, którym udało się wyjechać do Francji lub Wielkiej Brytanii, a także szczęściarze, w których domach zachowała się tradycja samodzielnego fermentowania.
Wówczas w mieście pojawiły się za to sady. Niemałe, bo jabłoniami w kilka lat obsadzono 225 hektarów.
- Pojawiło się hasło, że Śląsk wyżywi się sam i to była część jego realizacji - wspomina Boguchwał Szymaszek, który do Radzionkowa przyjechał w tym czasie z okolic Nowego Sącza, aby podjąć pracę w Państwowym Gospodarstwie Rolnym (PGR). Po latach został jego dyrektorem, a w latach 90. właścicielem.
- Mieliśmy odmiany, które dziś są już niemodne. Jonathan, Cortland, Spartan, Golden Delicious… - wymienia. Kiedy zaczynał się sezon zbiorów, codziennie do pracy przychodziło kilkadziesiąt osób. W PRL-u pomagalim.in. uczniowie z Liceum Ogólnokształcącego w Radzionkowie.
Boguchwał Szymaszek z jabłkami był związany przez całe swoje zawodowe życie. Niejedną noc spędził w sadzie, kiedy trzeba było go chronić przed złodziejami, którzy kradli owoce i niszczyli drzewa. W jego głosie słychać miłość do tego miejsca.
- Oczywiście, że nasze jabłka nadałyby się na cydr, ale nigdy go tutaj nie produkowano - wyjaśnia. - Przychodzili różni ludzie, przedstawiali pomysły, ale za każdym razem okazywało się, że to zbyt droga inwestycja. Sami mieliśmy pomysł, żeby wykorzystać zabudowania, jakie mieliśmy po dawnym folwarku, ale nie było nas na to stać - mówi i pokazuje mi szczegółowy projekt, jaki został przygotowany przed laty razem z wizualizacjami.
W 2013 roku Boguchwał Szymaszek z bólem serca zdecydował się na likwidację sadów. Drzewa były już stare i wszystko trzeba by było zaczynać od zera, a chętni do przejęcia interesu się nie znaleźli. Po latach zniknęły także zabudowania dawnego folwarku. Teren kupił Urząd Miasta Radzionków i wybudował na tym miejscu rynek.
- Sam swego czasu analizowałem, czy miasto mogłoby w to zainwestować. Nie jesteśmy jednak w Czechach, gdzie samorząd może mieć browar i prowadzić go jako komercyjne przedsięwzięcie. U nas jest inaczej, przepisy są dość skomplikowane i restrykcyjne, a uruchomienie produkcji, dystrybucji i promocji to miliony złotych. Musieliśmy zrezygnować - przyznaje burmistrz Gabriel Tobor.