Pochyłe ściany, okna o kształtach trapezów bądź półkoli, fantazyjnie powyginane balustrady tarasów i zawieszone nad dachem biegi schodów wyglądały trochę jak niedokończone dzieło szalonego rzeźbiarza. Co ciekawe, w sensie architektonicznym, chociażby poprzez rozmieszczenie okien czy też inne elementy bryły nadbudowa została powiązana z blokiem w sposób jednoznacznie wykluczający przypadkowość.
Nie można oceniać tego obiektu bez wzięcia pod uwagę lokalizacji
oraz kontekstu. Jastrzębie Zdrój, pomnik węglowej megalomanii,
wygląda jak coś, co powstało na szybko i z potrzeby chwili.
Hipertroficzne, betonowe klocki poustawiane w pierwotnie malowniczym,
pofałdowanym terenie, nad przecinającymi pagórki jarami wyglądają
jak dzieło mało zdolnego olbrzyma. Tak naprawdę większą część
miasta tworzą powtarzalne i monotonne wielkopłytowe sekcje
wybudowane w technologii zaimportowanej ze wschodnich Niemiec,
zestawione w maksymalnie długie bloczyska w dwóch wersjach: pięcio
oraz jedenastokondygnacyjnej. Ten pejzaż, który, jak to mówiono
stworzył socjalistyczny, kwadratowy horyzont wręcz domagał się
jakiegoś spektakularnego przełamania.
Przemiany ustrojowe dały tutaj szereg możliwości, szalone lata dziewięćdziesiąte nie tylko sprawiły, że zniknęły granice, znikały również dotychczasowe, planistyczne obostrzenia. Pojawiły się również nagłe fortuny i marzenia, których realizacja w PRL nie była możliwa. Przejście od socmodernizmu do polskiej wersji postmodernizmu było tak samo naturalne jak odejście od słuchania koncesjonowanych piosenkarzy z dyplomami w kierunku samorodnych artystów disco-polo.
Dlaczego na dachu?
To zasadnicze pytanie, bo przecież inwestor mógł postawić sobie wolnostojącą rezydencję.
Wydaje się, że ta realizacja to raczej chęć zerwania z „kwadratowym horyzontem”, pokazania, że właściciel jest beneficjentem zmian i że sam te zmiany może wprowadzać, dzięki osiągniętemu na zachodzie sukcesowi. Samą profesję inwestora można traktować symbolicznie dla tamtego czasu. Prywatny detektyw to zawód, który nie istniał w odchodzącym w przeszłość PRL-u.
Pomysł postawienia
willi na bloku to nic innego jak amerykański mit mieszkania i pracy
na ostatniej, najwyższej kondygnacji, znany z prawdziwych historii i
niezliczonych filmów. Wjeżdżamy prywatną windą i oto mamy
„penthouse” lub „sky lobby”. Zamożny właściciel spogląda
z góry na miasto z wyszukanego dizajnersko wnętrza. Ostatnia
kondygnacja jest wyższa, lepiej doświetlona, posiada liczne
antresole. Spełnienie takich założeń było w Jastrzębiu Zdroju
trudne i łatwe zarazem. Trzeba było tylko wybrać blok, którego
konstrukcja wytrzyma nadbudowę i „dogadać się” ze
spółdzielnią. Należy przy tym docenić fantazję inwestora i
odwagę projektanta, którzy zdecydowali się urzeczywistnić
"american dream” na południowych rubieżach Polski tamtych
lat.
To się już nie
powtórzy
Powstanie takiej formy jest w dzisiejszych czasach absolutnie niemożliwe. Mimo, że obiekt budzi kontrowersje nie da się go przeoczyć, jest na swój sposób ciekawy i intrygujący, niczym wyburzony niedawno dom handlowy „Solpol” w centrum Wrocławia (oczywiście w wielu aspektach są to budynki nieporównywalne). Być może także surowa, niedokończona forma nadbudowy jest nawet bardziej szlachetna niż ostatecznie wykończony obiekt.
W tym miejscu przypomina mi się pytanie mojego kuzyna, historyka sztuki, które padło podczas dyskusji nad tego typu obiektami „Jak myślisz, czy to kiedyś będzie zabytek, czy tylko kuriozum?”. I to jest trudne pytanie, bo dotyka sedna sprawy, zdefiniowania co jest tak naprawdę elementem naszego dziedzictwa.
Bez wątpienia
nadbudowany blok to obiekt będący jednym z bardziej znaczących
świadectw minionej dawno epoki lat 90. A każda epoka zostawia
swoje ślady w przestrzeni. Ten ślad jest jednym z najbardziej
charakterystycznych i oddających ducha tamtego czasu w Polsce.
Bez czapki?
Kiedy zdejmiemy z jastrzębskiego bloku tą baśniową „czapkę z piórami” pozostanie banał i powtarzalność, a zniknie intrygująca, choć dla wielu ocierająca się o kicz forma. Dlatego słowo „nareszcie” wypowiadane w aspekcie planowanej rozbiórki nie wydaje się właściwe.
Jeszcze do niedawna
nikt nie bronił arcydzieł modernizmu czy też brutalizmu z czasów
PRL. „Źle urodzone” znikały kruszone przez buldożery chytrych
deweloperów i ustępowały miejsca projektom bez wyrazu, powstałym
bardziej w głowach księgowych niż architektów. Brak dyskusji na
temat tamtego okresu w architekturze pozbawił nas wielu istotnych
śladów w przestrzeni. Dlatego też jestem przekonany, że najwyższa
pora zastanowić się co nam pozostanie po latach 90.
Budynek przy ul. Północnej w Jastrzębiu Zdroju zasługuje przynajmniej na rzeczową dyskusję i ocenę, jako zachowane, mocno intrygujące świadectwo tamtych, jak niektórzy twierdzą „szalonych” czasów.
PS. Przyjrzyjcie się sami. Gargamel na zdjęciach Tymoteusza Stańka.
Może Cię zainteresować: