Stare miasto w Bytomiu ma ogromną siłę przyciągania - niczym gwiazda, z której newtonowskich objęć dosłownie ciężko się wyrwać. Ale oto w końcu mnie, czyli facetowi z Katowic, ciekawie eksplorującemu Bytom jak sonda Opportunity Marsa - udało się to. Wyhamowawszy drugą prędkość kosmiczną w polach grawitacyjnych parku Kachla, wylądowałem po przeciwnej stronie ulicy Wrocławskiej. I natychmiast przystąpiłem do badań legendarnego Knajfeldu. Natychmiast też się nim zachwyciłem.
Od Małego Pola do Knajfeldu
Knajfeld
to nazwa potoczna, nieoficjalna, ale wszyscy w Bytomiu wiedzą, o co
chodzi. To trochę tak jak Tauzen, czyli Osiedle Tysiąclecia w
Katowicach. Tyle że Knajfeld jest nieporównanie starszy. Nazwa
wyewoluowała z niemieckiego Kleinfeld, czyli Małe Pole, które
niemieccy mieszczanie Bytomia nazywali po swojemu. Owo Małe Pole
było obszarem gruntu, który przed wiekami należał do bytomskiej
parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Małe Pole już
bardzo dawno temu stało sie polem jedynie z nazwy. W XIX wieku
tereny rolne zaczęły ustępować miejsca cmentarzom (cholerycznemu
i ewangelickiemu), później zaś wkroczył na Knajfeld rozwijający
się bytomski przemysł (funkcjonowały tu m.in. browar, rzeźnia i
największy w Niemczech tartak!). Równolegle zaś powstawała tu
zabudowa mieszkalna. I to jaka!
Na Knajfeldzie pobudowali się tacy bytomscy prominenci jak np. zarządca górniczy August Liss (willa z 1873 r. przy ul. Batorego 6) czy mistrz murarski (a i mason) Adolf Ritter (willa z 1876 r. przy Wrocławskiej 6; projekt? Słynnego Paula Jackischa). W 1889 r. na Klajnfeldzie ulokowano szpital Spółki Brackiej. W latach 30. XX wieku powstała też i szkoła.
Dzięki tym inwestycjom Kleinfeld nabrał cech samowystarczalnej dzielnicy, stanowiącej odrębną część miasta z pełną infrastrukturą handlową, gospodarczą i użyteczności publicznej - piszą Jacek Maniecki i Marek Wojcik w książce "Kleinfeld. Wielkie historie na Małym Polu".
Knajfeld szalenie fotogeniczny
I na takim to Knajfeldzie wylądowałem. Ściślej - na jego części, objętej willową zabudową, w okolicy ulic Didura, Wallisa, Olejniczaka, Pułaskiego, no i po trosze Wrocławskiej. Pośród zielonych ogrodów. Kwiatów. Drzew. Bluszczów. A wszystko to szalenie fotogeniczne - zarówno teraz, na krawędzi lata, jak i - jestem o tym przekonany - o każdej porze roku. Podczas fotografowania jednej z posesji pewna pani, chyba mieszkanka, zapytała mnie nieco podejrzliwie, dlaczego robię tam zdjęcia. Odpowiedziałem z uśmiechem i w całkowitej zgodzie z prawdą: - Bo tu jest pięknie!
Miejsce fotogeniczne, ale i fenomenalna enklawa wygodnego, śródmiejskiego mieszkania wśród ogrodów, sąsiedniego parku, ludzkiej zabudowy dookoła.
Po
cytowaną książkę sięgnąłem dopiero po swojej wyprawie. I
zrozumiałem, że - podobnie jak Armstrong i Aldrin na Księżycu -
tak naprawdę to zbadałem jedynie najbliższą okolicę miejsca
pierwszego lądowania. Ale tak jak ludzie na Srebrny Glob, na
Knajfeld powrócę.