Karykaturalni towarzysze
Chwilę po odlocie helikoptera przenosimy się w grudzień 1970 roku. Towarzysz Maślak (Sebastian Stankiewicz) podjeżdża pod ten sam dom Gierka, co w poprzedniej scenie. Stop. Jak to, ten sam? Przecież w grudniu 1970 Gierek przebywał w Katowicach. Tej sceny bardzo łatwo byłoby nie sknocić - wystarczyło darować sobie ujęcie na zewnątrz domu i pokazać tylko wnętrze, filmując je tak, by choć na pierwszy rzut oka nie przypominało tego z 1981 roku.
Do pewnego stopnia pierwowzorem Włodzimierza Maślaka jest Stanisław Kania. Rzeczywiście był tamtego wieczora u Gierka. Ale nie sam, bo w towarzystwie wiceministra spraw wewnętrznych Franciszka Szlachcica. A Gierek niespecjalnie był zaskoczony ich propozycją objęcia schedy po Gomułce. Nie wdając się w szczegóły - wiedział już wtedy nawet o o aprobacie Moskwy dla zmiany władzy w Polsce, o której w filmie z tajemniczą miną obwieszcza mu Maślak. Gierek miał bardzo dobre źródła informacji, jednym z nich był nawet Jaruzelski.
Obaj towarzysze odnoszą się tez do siebie z nienaturalną (nawet jeśli tylko udawaną) serdecznością. Tymczasem Gajdziński: Nie znają się zbyt dobrze. Po raz pierwszy spotkali się podczas nauki w łódzkiej szkole partyjnej w latach pięćdziesiątych, ale dzieliła ich zbyt duża różnica wieku, aby mogli zawrzeć bliższą znajomość.
Choć Maślak tak naprawdę jest zbitką paru postaci historycznych. Podobnie jak występujący już w następnej scenie Generał (Antoni Pawlicki). To jednak głównie karykatura Jaruzelskiego. Jakby to zresztą sugerował motyw wręczania Gierkowi szkicu autorstwa Jaruzela, z Gierkiem na tle czołgu. Symboliczne? Może i tak. Jednak publicznie wygłoszony komentarz Maślaka "Ale wazelina z naszego generała, co?" byłby absolutnie nie od przyjęcia na sztywnych partyjnych uroczystościach.
Natomiast "Chcesz cukierka?" - pytanie Gierka do Filipa Rawickiego (filmowego Jaroszewicza) - nawet mnie ubawiło. Bo grepsy nawiązujące do epoki, mające budzić skojarzenia u pamiętających ją albo choćby tylko ją znających z książek rodzinnych opowiadań, powinny wyglądać właśnie tak. Powinny, tylko że niewiele ich w filmie. Dostajemy za to Generała częstującego nas popularnym dopiero kilkadziesiąt lat później "I potem wejdziemy my, cali na biało". W ogóle Pawlickiemu przypada chyba w udziale wygłaszanie najsłabszych kwestii tego filmu. Ot, taki choćby dialog duetu filmowych szwarccharakterów. "Dobry jest nasz towarzysz Edward - mówi Maślak do Generała. - Potrafi gadać z ludźmi jak nikt inny. On akurat ma te charyzmę, której wam brakuje". W odpowiedzi słyszy: "Co ty Maślak chrzanisz, co ty chrzanisz?". Jaruzelski tak nie uważał i nawet jeśli za Gierkiem nie przepadał, to jego zalety i owszem dostrzegał. Znowu "Gierek. Człowiek z węgla" i prawdziwy Jaruzelski: Gierek miał autentyczny dar zjednywania sobie ludzi.
A tak swoją drogą, trudno też sobie wyobrazić Jaruzelskiego, terroryzującego i podduszającego kobietę na tylnym siedzeniu samochodu, zaparkowanego na dziedzińcu KC. Ok, może i kogoś tam od czasu do czasu terroryzował, ale przecież nie własnoręcznie. Miał od tego ludzi. Coś się też we mnie broni przed wizją rozemocjonowanego Jaruzela używającego słowa "dupa" i popijającego z gwinta szampana.
Kuźwa, serio?
Ale nie tylko naszej parze (niezamierzonych chyba) komików scenopis każe się rozmijać o całe lata świetlne z historycznymi postaciami, które odtwarzają. "Dobrze, dobrze, już dosyć tej nowomowy" - mówi Gierek do odwiedzających go ZMP-owców. Nieprawdopodobne. Komunistycznej nowomowy niewątpliwie używał i miał świadomość, czym jest. Nawet jednak jeśli czytał zakazanego Orwella (w co już trudno by uwierzyć), który ten termin w "Roku 1984: wynalazł i nawet gdyby to słowo obiło mu się o uszy - to całą z pewnością nie użyłby go w rozmowie z młodzieżowym aktywem.
Zaś chwilę później czytamy w napisach tłumaczenie słów, które Marzena Pazik, przyszła sekretarka Gierka (Agnieszka Więdłocha) wymawia po francusku: "Kuźwa jego mać". Pomijając, czy studentka miałaby śmiałość powiedzieć tak w rozmowie z pierwszym sekretarzem, samo słowo "kuźwa" w początkach lat 70. nie było w użyciu. Młodzi nie uwierzo, ale to fakt.
Kolejna scena, której można było nie popsuć: odznaczanie Breżniewa Virtuti Militari. Oczywiście sowieckiemu przywódcy nie przypinano tego orderu, gdy siedział biesiadując przy stole (bo tak to widzimy w filmie), tylko w dużo bardziej formalny i uroczysty sposób.
Antkiem do Moskwy
I jeszcze jedna scena, która spokojnie mogłaby być lepsza: nie wiedzieć czemu Gierek odlatuje do Moskwy Antonowem An-2. Poczciwy, dwupłatowy Antek w 1979 roku (bo taki jest czas akcji) był już samolotem wręcz archaicznym. Rządowi oficjele - wśród których Gierek był najważniejszym - mieli wtedy do dyspozycji nieporównanie nowocześniejsze odrzutowce - parę Tupolewów Tu-134. A do tego Jakowlewy Jak-40. Toż już lepiej byłoby nakręcić scenę wewnątrz samolotu, w drzwiach, na schodkach... no cokolwiek, byleby tylko nie pokazywać stareńkiego, oderwanego od realiów Antka w roli polskiego Air Force One.
Przy okazji tej całej Moskwy - oficerowie KGB przystępujący do planowania destabilizacji Polski i wprowadzenia stanu wojennego w tym samym wnętrzu, którego jeszcze nie zdążył opuścić Gierek po spotkaniu ze zmurszałym, gasnącym Breżniewem, to pomysł naprawdę średni. Symboliki w nim za mało, realiów za grosz.
Zaś w jednej z ostatnich scen filmu, podczas spotkania Generała z bankierami, na biurku tego ostatniego stoją modele samolotów z kolekcji AmerComu sprzed paru lat. Fajne, ale kompletnie anachroniczne i co gorsza w ogóle tam niepotrzebne. Jak wiele rzeczy w "Gierku", filmie, od którego oczekiwaliśmy wiele, a dostaliśmy marne, tanie kino z błędami, niedopatrzeniami i absurdalną fabułą.