„Nadszedł moment wyzwolenia – dla Zagłębiaków dzień bezlitosnego odwetu. Byli najbliżsi, więc przyszli na Śląsk pierwsi, równo z Armią Czerwoną. Jedni po posady, drudzy po mieszkanie i tzw. dobro porzucone, inni na szaber. Zagłębiacy przyszli tu jako sędziowie polskości Śląska stosując wobec tubylców te same metody, jakie wobec nich używali podczas okupacji Niemcy” – pisał latem 1945 roku Kazimierz Gołba, były zwolennik Korfantego, na łamach pisma „Odra”.
Tak naprawdę dopiero wówczas zaognił się ten spór. Rzeczywiście były to bowiem inne światy – z innej kultury, innych doświadczeń cywilizacyjnych i wojennych. Łączyło je jednak doświadczenie świata przemysłowego.
Śląskie ślady na Zagłębiu
Mało kto pamięta, że rozwój przemysłu w Zagłębiu Dąbrowskim opierał się także na inwestycjach z niemieckiego Śląska. Hutę „Katarzyna” w Sielcu stawiali właściciele siemianowickiej huty „Laura”, a z kapitału Oberschlesischer Eisenbahnbedarfs powstała huta „Aleksander” w Milowicach. Tych inwestycji było zresztą więcej i można się zastanawiać, czy nie byłoby ich jeszcze więcej – wiążących Zagłębie ze Śląskiem, gdyby nie pogorszenie relacji niemiecko-rosyjskich i wojna celna pod koniec XIX wieku.
Ale za kapitałem szli także wykwalifikowani robotnicy – za Brynicą pracowało kilka tysięcy pracowników kontraktowych z Górnego Śląska (plus inwestycjach kapitału również niemieckiego). Część z nich pozostała zresztą za granicą, zakładając tam rodziny. Byli też kartą przetargową w czasach napięć niemiecko-rosyjskich, gdy środowiska nacjonalistyczne żądały wyrzucania zagranicznych pracowników z Niemiec – co odbiłoby się na losie „zagłębiowskich Ślązaków”, zagrożonych wyrzuceniem z kolei przez carat.
Przytoczmy jeden z przykładów tych zakręconych historii ludzkich: Marcin Kohler urodził się w 1888 roku w Sosnowcu. Jego ojciec sprowadził się tam jednak za robotą - z Opola do huty „Katarzyna”, gdzie ściągano wykwalifikowanych Ślązaków. Młody Kohler zmienił nazwisko na Keller, a potem Stawiarski (od żony). Jako czternastolatek zaczął robić w hucie, a potem wciągnął go wir rewolucji 1905 roku. Mając 18 lat został aresztowany za napad na mieszkanie policjanta, ale jako obywatela pruskiego deportowano go do Katowic. Wrócił jednak nielegalnie na Zagłębie, gdzie zaangażował się w działalność socjaldemokratyczną. W 1911 roku zatrzymano go na przemycie nielegalnej „bibuły”. Dostał trzy lata twierdzy, a potem ponownie został deportowany na Śląsk, gdzie znalazł pracę w Królewskiej Hucie, a lata wojny spędził w okopach z niemiecką armią.
Ogień na granicy
Wiemy o roli polskiego Zagłębia, gdy ważyły się losy przynależności Górnego Ślaska po 1918 roku. Przypomnijmy jednak wcześniejsze wydarzenia: Śląsk nie był bowiem obojętny na wydarzenia rewolucji 1905 roku, gdy za Brynicą krew zagłębiowskich robotników ściekała pod kozackimi nahajkami.
Pierwszym sygnałem, że coś zaczyna się dziać po carskiej stronie byli uchodźcy z zaboru rosyjskiego, którzy uciekali przed poborem do armii carskiej po wybuchu wojny rosyjsko-japońskiej. Władze pruskie oddawały zbiegów w ręce Rosjan, a nawet przeprowadzały systematyczne łapanki na głównych dworach kolejowych. Socjaliści na Górnym Śląsku – tak niemieccy, jak i polscy, w odpowiedzi powołali Komitet Pomocy, mający pomagać uciekinierom.
Pod koniec lutego 1906 roku katowicka policja przekazała w ręce Kozaków w Sosnowcu dwóch zbiegów z Królestwa, co bardzo ostro potępiła Socjaldemokratyczna Partia Niemiec. Trzech członków PPS z Warszawy zostało zadenuncjowanych podczas pobytu w hotelu w Bytomiu. Socjaliści telegraficznie powiadomili posła Karola Liebknechta – jednego z liderów SPD, który zdążył na władzach w Berlinie wymóc ustępstwa: Polacy mogli wyjechać do Szwajcarii. Kilku śląskich działaczy (J. Hasse, E. Golde, J. Adamski, F. Trąbalski) udało się do Zagłębia, Łodzi i Warszawy, by wspierać działalność współtowarzyszy. Pomagali oni także w przerzucie broni.
Przykładowo Michał Szulkiewicz, emisariusz PPS, zakupywał broń w Niemczech, przesyłał ją do Katowic, skąd miejscowi działacze przemycali ją do Zagłębia Dąbrowskiego. Była to głównie krótka broń palna oraz granaty zakamuflowane jako... cytryny. Tylko podczas jednej z wpadek, a zbyt wielu ich nie zaliczono, w Lublińcu policja skonfiskowała cztery skrzynie zawierające 10 tysiące sztuk amunicji i ponad 100 rewolwerów. Podobnie postępowano z ulotkami i broszurami drukowanymi w Katowicach i przerzucanymi na Zagłębie.
Spory oddźwięk w śląskiej opinii publicznej wywołał przejazd grypy 10 marynarzy ze zbuntowanego pancernika „Potiomkin”. W Gliwicach opowiadali o swoich przeżyciach na spotkaniach z robotnikami, a potem wyjechali za pracą do Hamburga.
Ten wpływ wydarzeń za Brynicą – mniej lub bardziej wyimaginowany – władze pruskiego Śląska dostrzegały też we wzroście liczby konfliktów społecznych. Fala mniejszych i większych strajków przetoczyła się bowiem przez region. Rewolucyjne wydarzenia, a potem sukcesy lewicy zagłębiowskiej w międzywojennej Polsce utrwaliły obraz czerwonego Zagłębia Dąbrowskiego. Tyle, że Górny Śląsk wcale nie był aż tak w tyle – a przynajmniej jedna jego część, ta dawna austriacka.
Czerwieńsze śląskie zagłębie
Pod koniec 1905 roku w zagłębiu ostrawsko-karwińskim blisko sto tysięcy osób strajkowało i demonstrowało na rzecz czteroprzymiotnikowego prawa wyborczego: powszechnego, równego, bezpośredniego, tajnego. W pierwszych wolnych wyborach, w 1907 roku, socjalni demokraci otrzymali w tym regionie aż 51 procent głosów i cztery na siedem miejsc w parlamencie. W górniczym „czerwonym” Zagłębiu, od Ostrawy po Karwinę zdobyli od 70 do 86 procent głosów. I ta tradycja przetrwała. Od końca XIX wieku postępowała laicyzacja środowiska tamtejszych hawierzy – górników, na co skarżyła się prasa katolicka. Wśród robotnic zaczął się tworzyć ruch kobiet.
W okresie międzywojennym czeski Śląsk był z kolei jednym z centrów działalności Komunistycznej Partii Czechosłowacji. „Partia Komunistyczna posiada swe najmocniejsze baszty w śląskiej części Zagłębia, a mianowicie głównie między robotnikami polskimi” – notowała dyrekcja policji w Morawskiej Ostrawie w 1925 roku. Polscy komuniści w latach 1925–1937 okazali się najsilniejszą partią wśród polskiej społeczności na Zaolziu, w wyborach zdobywali nawet do 40 procent wszystkich głosów Polaków, a blisko 80 procent członków kompartii stanowili tam właśnie Polacy. Bronili bowiem tak praw narodowych, jak i socjalnych.
I na koniec przytoczmy ludzką historię, związaną z tym „czerwonym” śląskim Zagłębiem: Karol Śliwka, były żołnierz Legionów Polskich, został polskim posłem komunistycznym w Pradze. Po zajęciu przez Polskę Zaolzia trafił do więzienia w Warszawie. Na wieść o tym co dzieje się w Moskwie, miał zerwać ze stalinowskim komunizmem, dzięki czemu zwolniono go. Po wybuchu wojny zaczął jednak za Olzą montować antynazistowski ruch oporu. Aresztowany przez gestapo, zmarł w obozie w Mauthausen w 1943 roku.
Historie tak ludzi, jak i robotniczych zagłębi nie da się sprowadzić do czarno-białych barw, czy raczej: biało–czerwonych.