„Zachwycająca i krzepiąca opowieść o tym, jak pieśniami, dowcipami i bezeceństwami lud stawiał opór Kościołowi” - tak Maria Peszek skomentowała książkę „Ludowy antyklerykalizm. Nieopowiedziana historia” Michała Rauszera, która ukazała nakładem wydawnictwa ZNAK. Fakt, że autor jest Ślązakiem, z rodziny górniczej, ale też fanem metalu sprawia, że w książce często przewijają się wątki śląskie. Założę się, że większość z nas pamięta, jak zza fasady religijności przebijają się na rodzinnych imprezach powiedzonka w stylu „Ksiądz choćby w lesie, naród przyniesie” czy „Ksiądz w rodzinie, rodzina nie zginie”. I o tym jak ta książka.
Ślązak, czyli katolik, czyli Polak
Z religijnością kojarzony jest Górny Śląsk. I to starały się podkreślać różne opcje narodowe. Ba!, nawet w PRL wspierano obraz Ślązak to katolik czyli Polak (częściej w publikacjach popularno-naukowych sięgano po „argumenty” z dawnej prasy katolickiej, niż ówczesnej socjalistycznej, mało narodowej). Rzecz jasna, że wyrwani z wiejskiego środowiska robotnicy szukali pewnej ostoi w religijnych rytuałach, a ponadto w pracy pod ziemią modlitwa mogła wydawać się jedynym środkiem niosącym ulgę wobec wszechobecnych zagrożeń. Tak było jednak tylko na początku industrializacji – w miarę zakorzeniania się w środowisku miejsko-robotniczym postępuje też laicyzacja, ograniczanie sfery religii do obrzędów, ale też ksiądz przestawał być ostatecznym autorytetem. A poza tym, życie szło swoim trybem...
W 1885 roku, jak przypomina Rauszer, pismo „Katolik” donosiło w sprawozdaniu z Barbórki:
„Jestem przymuszony to napisać. 4 grudnia w dzień św. Barbary na kopalni 'Morgenstern' od 6 godziny do 12 tańcowali i hulali, tańczyli górnicy i żony górników, a po balu, to się ciorali jak w błocie, a to za własne pieniądze, które przez cały rok składali. Robotnicy po części są katolikami niezupełnymi. Tańczyli w adwencie, a na posła katolickiego mało kto głosował”.
W tym czasie Teodor Jeske-Choiński w „Listach ze Śląska” publikowanych w warszawskim dzienniku „Wiek” pisał: „O moralności nie ma mowy w okręgach przemysłowych Śląska. Proletariat wie rzadko, co to pociecha religii, a rzadziej co trzeba, a czego nie wolno”.
Powiew zmian
Nie oznacza to jednak, że i na tej stronie Śląska nie dokonywały się zmiany. Co więcej, budziły przerażenie środowisk klerykalnych. Przytoczmy list czytelnika z „Katolika”: „Nauka w mieście zdaje się powoli wydziera wiarę z serc dzieci naszych. Matki pilnujcie dziatwy i nie pozwólcie bałamucić się jej kulturą 'fajną'. Lepiej będzie Wam i dzieciom, jeżeli powstaniecie uczciwemi, choć biednemi Polakami, bo wiary św. nie zatracicie”.
Zacytujmy kilka odpowiedzi z ankiety przeprowadzonej wśród śląskich górników w 1907 roku. „Tak, wierzę w boga. Tu na Górnym Śląsku nie można wyjść z kościoła” (lat 21). „W boga nie wierzę. Z kościoła nie odszedłem, bo nie chcę mieć problemów z pracodawcą” (lat 29). „Jeszcze nie odszedłem z kościoła. To jest bardzo trudne na Górnym Śląsku” (lat 29). Wśród śląskich respondentów 207 zadeklarowało wiarę w boga, nieco mniej w ogóle nie odpowiedziało na to pytanie, ale aż 126 napisało, że jest ateistami.
Może Cię zainteresować:
Zalega: Władysław Sala - zapamiętajcie to nazwisko. Katowiczanin, który ratował Żydów z getta
Odsunięci od władzy
Kościół miał problem z tym, że w modernizujących się Prusach przestał być instytucją religii panującej. Wszyscy pamiętamy o Kulturkampfie, konflikcie kanclerza Bismarcka z katolicką częścią pruskiego społeczeństwa. Mało kto jednak wie, że o ile ostatnie świadczenia feudalne ze strony chłopów dla szlachty zniesiono w 1850 roku, to te na rzecz Kościoła dopiero piętnaście lat później. Interesy Berlina i Kościoła zbiegały się też w wyznaczeniu miejsca kobiecie: Kinder-Kuche-Kirche. Gliwiczanka Agnes Wabnitz została skazana przez pruski sąd za słowa o tym, że czcią otacza się w kościele Maryję, która wydała na świat nieślubnego syna Jezusa, a gdy robotnicy zdarzy urodzić dziecko bez ślubu, jest ona przez księży poniżana.
Fakt bycia religijnym wcale nie przeszkadzał w radykalnej działalności politycznej. Robotnicy mogli wierzyć, ale traktowali to jako prywatną sprawę. Świadczy o tym przypadek z 1898 roku:
„W niedziele 19 czerwca w kościele w Ostrogu pod Raciborzem odbyło się zamiast nabożeństwa, polityczne zgromadzenie. Ks. Pfleger miotał z kazalnicy najbrudniejsze potwarze przeciw socjaldemokratom, jadowił się z całej duszy, że w jego parafii padło na Bebla [socjaldemokratę] 363, a na księdza Franka nie wiele więcej, bo tylko 400 głosów. Oto jego kazanie: Wstyd i hańba, iż tak daleko u nas ta zaraza socjalistyczna zapuściła korzenie. Ja pomiędzy mojemi kolegami nie będę się mógł wcale pokazać, bo ci będą na mnie wskazywać palcem i mówić: Patrzcież to owoce w jego parafii, po co dopiero odbytej świętej misyi. Precz z wami z kościoła! Albo wy 363 socjaldemokratów opuścicie moją parafię, albo ja tu się stąd wyniosę”.
Proboszcze przeciwko „czerwonej zarazie” starali się wykorzystywać kobiety. Jak czytamy w korespondencji z Dąbrówki Małej: „Oni najpierw wyśpiegują kto 'Gazetę Robotniczą' czyta, a to za pomocą spowiedzi, lub kiedy my jesteśmy u pracy, to oni łażą od domu do domu i nasze żony przeciw nam podburzają. (…) Żona robotnika musi księdzu przysięgać iż będzie z mężem tak długo walczyć, aż go zwalczy, a chociaż by ona i śmierć poniosła, to zostanie męczenniczką. Nie macie pojęcia towarzysze co stąd wynika; gdzie była miłość i zgoda, gdzie choć biedni, ale żyli szczęśliwie, to teraz przyszedł kler i wszczął w rodzinę piekło”.
Wyjść poza stereotypy
Książka Rauszera to jednak coś więcej niż studium przypadków tego ludowego antyklerykalizmu. Wskazuje on rolę karnawału, czy herezji, „listów z nieba”, „cudownych objawień”, a nawet kultury muzyki punk i metalu. Wszak w ten nurt ludowego antyklerykalizmu zdecydowanie wpisywała się twórczość Romana Kostrzewskiego, twórcy słynnego zespołu KAT. Rauszer cytuje jego wspomnienie z książki „Głos z ciemności”: „W tamtym czasie [PRL] rodziła się we mnie niechęć do takiej interpretacji wydarzeń, która głosiła, że 'Bozia daje nam wolność', 'Chrystus daje nam wolność' czy też 'Wojtyła dał nam wolność'. Bzdura. Zupełnie się z tym nie zgadzałem, bo wiedziałem, że wolność uzyskana przez Kościół nie będzie żadną wolnością”.
Książka Rauszera na pewno spotka się z polemiką. I dobrze – gdyż tylko w ten sposób może rozwijać historia, gdy wychodzi poza stereotypowe koleiny myślenia. A poza tym tyczy historii społecznej, z którą u nas jest dość słabo. Ostatnią monografią poświęconą losowi tego realnego śląskiego ludu była praca „Położenie socjalne robotników w górnictwie węglowym w dobrach książąt pszczyńskich na Górnym Śląsku 1847-1870” autorstwa... japońskiego naukowca Shinsuke Hosoda, a wydana przez Uniwersytet Wrocławski w 1997 roku.
Może Cię zainteresować: