„Ktoś powiedział, że Tatry – to gotyk, Beskidy zaś – barok. Ów barok widzimy nie tylko w kształcie Beskidów, lecz spotkać go można na całej tej ziemi. (…) Beskidy potrafią bowiem zaczarować i oczarować człowieka. Lecz tylko wtedy, jeżeli ten człowiek nie ma w sobie kramarskiego serca lub kapuścianego głąba, lecz ludzkie serce”. Pięknie napisane, nieprawdaż? A to słowa Gustawa Morcinka, który tworząc w Skoczowie inspirował się beskidzkimi gronickami. I to on jest autorem trochę niedocenionej książki „Ondraszek” z gatunku realizmu magicznego, w klimacie Sapkowskiego, tyle że napisanej pół wieku wcześniej.
Zbójowanie przeciw panom
Ondraszek, nasz najsłynniejszy śląski zbójnik Ondraszek pochodził z Janowic, nieopodal Frydka. W miejscu, gdzie się urodził w 1680 roku znajduje się zresztą gospoda, na której wisi tablica przypominająca śląskiego zbójnika. Zbójował głównie w rejonie Łysej Góry na pograniczu Śląska Cieszyńskiego i Moraw, ale ponoć skarby poukrywał pod różnymi groniami, jak choćby na Ochodzitej.
Początków zbójnictwa trzeba jednak szukać nie tyle w romantycznych mrzonkach młodzieńców z góralskich przysiółków, lecz w strukturze agrarnej ówczesnych terenów górskich. Choć zbójnictwo było kontynuacją tradycji kulturowych wolnych pasterzy wołoskich, to okres jego największego rozkwitu rozpoczął się w XVII-XVIII wieku, kiedy w związku z rozwojem gospodarki folwarcznej i obarczaniem chłopów nowymi powinnościami masowo zaczęto wywłaszczać góralskie ziemie. Mało w tym romantyzmu.
Może Cię zainteresować:
Dariusz Zalega: Dlaczego dopiero dziś Górny Śląsk zaczął... grzeszyć inteligencją?
O lasy na noże
Na łące w Koniakowie „Jerzy Kawulok wystawił sobie chałupkę. Dwukrotnie zapowiadałem mu, że zostanie usunięty, wreszcie kazałem porąbać drzwi i piec, a on nie chce odejść” – tak jeden z nadzorców leśnych donosił do zarządu Komory Cieszyńskiej w 1791 roku. Wspomniana Komora obejmowała majątki byłych książąt cieszyńskich, które przeszły w posiadanie Habsburgów. Na celowniku znalazła się góralska gospodarka szałaśnicza, związana z pasterstwem – zabierano chłopom ziemię, a ci – pozbawieni środków do życia – skazani byli na pańszczyznę, robotę za ochłapy z pańskiego stołu. Jak pisał profesor Józef Chlebowczyk: „Nie było wsi cieszyńskiej, której by mieszkańcy nie skarżyli się na bezprawne, samowolne zabieranie przez zwierzchność gruntów, lasów czy pastwisk chłopskich”. Górale sądzili się, skarżyli, ale to Komora tu rządziła. Czasem występowali zbrojnie, ale zwykle pacyfikowało ich ściągnięte wojsko – jak na początku lat 80. XIX wieku w Koniakowie, Istebnej i Wiśle.
Aż przyszła pierwsza wojna światowa. Arcyksiążę Fryderyk Habsburg wprawdzie nie zasłynął wojskowymi zdolnościami jako dowódca armii austro-węgierskiej, ale w 1916 roku odbyło się w Wiśle ostatnie habsburskie polowanie – ustrzelił dwa koguty głuszca. Potem było coraz gorzej. Posypała się monarchia w Wiedniu. I nie tylko ona.
Od Polski też żądamy...
„Chłopi przystąpili samorzutnie do rozwiązywania najbardziej palących, ich zdaniem, spraw. Wystąpiła z brzegów rzeka nienawiści nagromadzonej w ciągu dziesiątków lat” – pisał o jesieni 1918 roku historyk Andrzej Pilch. W Wiśle, Istebnej, Jaworzynce i Koniakowie ludność samowolnie przystąpiła do wyrębu lasów Komory Cieszyńskiej. 12 listopada splądrowano pałacyk myśliwski Habsburgów w Wiśle. Oddział Informacyjny polskich wojsk w Cieszynie w poufnym raporcie donosił: „Ludność gnębiona przez wieki poczuła się naraz wolna i kiedy jej władza, jej prawowita, powiedziała to, że lasy etc. są teraz »nasze«, nie dziwi, że ludność ta ruszyła, by coś z tego dostać”.
Mało romantyczne były też żądania mieszkańców Wisły w 1918 roku dotyczące odrodzonej Polski, które przyjęto na wiecu 17 listopada. Zacytujmy kilka z nich: „Żądamy chleba, bo tego roku nie mamy żadnych ziemniaków, a mąki dostaliśmy mało!”, „Żądamy stanowczo kolei do Wisły, na razie samochód kursujący do każdego pociągu do Ustronia”, „Żądamy regulacji rzek i potoków”, „Prosimy bardzo usilnie o zbudowanie nam mostów”. I dopiero w ósmym punkcie czytamy: „Składamy uroczystą przysięgę publicznie, że chcemy należeć do Państwa polskiego”.
Ustroń nie tylko górski
250 lat temu, w 1772 roku, uruchomiono hutę żelaza w Ustroniu (swoją droga warto by pomyśleć o uczczeniu tej rocznicy), a miejscowość dzięki swej kuźni i zakładom metalowym stała się w XIX wieku ważnym ośrodkiem przemysłowym austriackiego Śląska. Pierwszymi robotnikami byli właśnie górale, ale praca w środowisku przemysłowym sprawiała, że zaczęły zachodzić tam zmiany społeczne znane choćby z historii przemysłu w centrum naszej aglomeracji. Ludzie zaczynali się organizować, już nie słuchali tylko pana czy plebana. Przestraszeni księża przy wsparciu huty otworzyli czytelnię katolicką, ale „biblioteka osiągnęła wręcz odmienny skutek, niż zarząd huty zamierzał, bo robotnicy chętnie wypożyczali, czytali, a były tam i dobre książki. Jezuickich wydawnictw robotnicy nie czytali” - jak wspominał jeden z działaczy.
W tym organizowaniu się pomagał bowiem fakt, że te tereny były ostoją czytelnictwa. Jeden z organizatorów pierwszego związku zawodowego w Ustroniu pod koniec XIX wieku, Adam Sikora, mimo posiadania wielodzietnej rodziny i życia w ciągłej biedzie był jednym z pierwszych ustrońskich robotników posiadających własny księgozbiór. Do nie tylko ustrońskiej legendy przeszedł wyedukowany robotnik, dziejopis swojej ziemi, Jan Wantuła, który zasłużenie został patronem ustrońskiej biblioteki.
Strażnicy moralności
Zaczęliśmy od cytatu z Morcinka i skończmy nim. A także opowieścią bardziej anegdotyczną.
„Dziewczęta leżą, patrzą w ciemne okna komory i nucą cicho, cichutko, żeby mamulka lub tatulek nie słyszeli:
O hej! Mój krasny Ondraszku,
Swobodny krogulaszku!
Przyjdź ty do mnie z Łysej Góry,
Puszczę ciebie do komory
Na calutką noc!
O, hej, na calutką noc!...
Zamiast Ondraszka przyjdzie Jano albo Jura i też jest dobrze” – jak zauważył Morcinek.
Jano albo Jura zaczęli jednak mieć problemy z chodzeniem na zolyty. Od początku XIX wieku, z inspiracji władz, pojawiły się bowiem po wsiach „nocne wizytarki”, aby przeciwdziałać rozwiązłości obyczajów wśród młodzieży. Powstawały komisje obyczajowe, a ich członkowie - wizytatorzy wieczorami pilnowali chałup, gdzie były niezamężne dziołchy. Gdy jakiegoś zalotnika złapano zamykano w chlewiku, ale nie obeszło się i bez grzywny, czy łupania kamieni przed kościołem – tak na pośmiewisko.
Przytoczmy parę cytatów z księgi gminnej Goleszowa, cytowanej przez Wantułę:
„Jan Sztwiertnia, parobek Małysza był chycony przy Zuzi Błażkowej, dziewki Kluzowej, w jednym łóżku, zapłacili po 40 kr.”
„W r. 1858 od cery Kubalowej ściągnięto 1 złr., która nocowała towarzysza kowolowego Jonka Sikorowego, który - że często bywał natrafiony na cudzym łoży, został z Goleszowa odesłany”.
„Szczególnie odznaczyła się na tym polu niejaka Anna Szczuglowa, bo ile razy odbywano wizytyrki, zawsze w jej łoży znajdowano 'tułacza'. Daremnie stróże moralności sypali jej pokuty”, jak pisze Wantuła.
Nie wszyscy też pochwalali te akcje. Jeden z mieszkańców miał opowiadać Wantule, jak to jego matka ganiła ojca za udział w wizytyrkach: „Też robicie głupote... Kto to widział takiego brać od dziewuchy, przeca będą mieć wesele na jesieni. Zapomniał wół, co wyrobioł, jak był młody”.
Wizytarki skoczyły się w latach 60. XIX wieku. Kiedy też to w Simoradzu - jak to ujął pamiętnikarz Jerzy Raszka - „samemu wójtowi zezowitczyła się cera”.
Nasze wyobrażania góralskiego świata są trochę jak architektura zakopiańska – wymyślone.