Widząc obrazy zbrodni rosyjskich w Ukrainie przychodzą na myśl mordy dokonane na Śląsku przez czerwonoarmistów, okrutnie mszczących się za hitlerowskie zbrodnie. Putin nigdy zresztą nie krył szacunku do Stalina, który zbudował imperium przewyższające to carskie. Aby ugruntować swą władzę Stalin musiał się pozbyć komunistów nie pasujących do jego imperialistycznej i dyktatorskiej polityki. Wśród ofiar byli działacze tak z polskiego, jak i niemieckiego Śląska.
Skazany na zapomnienie
Dreszcze przechodzą, gdy przegląda się w katowickim archiwum dokumenty po Pawle Komanderze i jego rodzinie. Zrehabilitowano go w Moskwie dopiero w 1956 roku, podobnie jak jego żonę, która mogła wrócić do Świętochłowic. Syn, Hans, w 1942 roku został skazany na rozstrzelanie w Kazachstanie. Nie ma już w śląskich miastach zdekomunizowanych ulic Komandera, warto więc przypomnieć tą postać.
Paweł Komander urodził się w 1894 roku w Hajdukach Wielkich. W czasie Wielkiej Wojny walczył na Zachodzie i w Galicji. Gdy w listopadzie 1918 roku w Niemczech wybuchła rewolucja, stworzył w swym oddziale radę żołnierską i szybko wrócił na Śląsk. Nową pracę znalazł w hucie Falva w Świętochłowicach. Jako działacz Komunistycznej Partii Górnego Śląska należał do frakcji, która odrzucała narodowe podstawy sporu o podział regionu. W latach 1923–1924 w ramach Komitetu 21 był jednym z organizatorów największych protestów robotniczych w dziejach regionu. W maju 1930 roku wybrano go – wraz z Józefem Wieczorkiem ‒ z listy Bloku Jedności Robotniczo-Chłopskiej do Sejmu Śląskiego. Blok zdobył 4,6 procent głosów, najwięcej w powiatach katowickim i świętochłowickim – po około 10 procent. Komander nie był typem teoretyka, lecz działacza. Nie opanował literackiego języka polskiego, przemawiał – jak pisał profesor Franciszek Hawranek – na wiecach i zebraniach po niemiecku lub w gwarze śląskiej. Dlatego może, mając naprzeciw siebie politycznych „wyjadaczy”, nie sprawdził się w parlamencie regionalnym. Zdecydowanie lepiej radził sobie natomiast na ulicach i w zakładach pracy.
Może Cię zainteresować:
Dariusz Zalega: Śląska pandemia, czyli jak górników zdziesiątkowała cholera
Kadencja II Sejmu Śląskiego była krótka – od maja do września 1930 roku. Po jego rozwiązaniu przez sanację Komanderowi udało się uciec przed grożącym aresztowaniem. Przez Niemcy z rodziną wyjechał do ZSRR. Zamieszkali w Moskwie. Śląski komunista Józef Engel spotkał tam w 1932 roku przypadkowo żonę Komandera. Żyła w skrajnej nędzy. Opowiadała, że jej mąż pracuje w Moskwie jako ślusarz, ale jeździ także po ZSRR z odczytami. W tym czasie w Polsce krążyły plotki, że go rozstrzelano. Komander został aresztowany przez NKWD w 1937 roku. Ponoć zmarł w więzieniu dopiero w 1945 roku, ale dokładne okoliczności jego śmierci nie są znane.
Artysta na Łubiance
Heinz Tichauer był dzieckiem swej epoki. Uciekł przed represjami Hitlera, ale nie dał rady wymknąć się z rąk oprawców Stalina. Urodził się w 1901 r. w Königshütte w rodzinie żydowskiego stolarza. Na Górnym Śląsku spędził swoją młodość. Po podróży do Palestyny w latach 1923-1925 kształcił się na rzeźbiarza w Wiedniu, gdzie wstąpił do Komunistycznej Partii Austrii. Z okazji wystawy jego prac w Wiedniu popiersie Lenina kupiła radziecka ambasada. W 1926 roku przeniósł się do Berlina i został przyjęty do Komunistycznej Partii Niemiec (KPD). W stolicy Niemiec pracował jako specjalista i technik, badając w szczególności ochronę antykorozyjną metali aluminiowych. W 1928 roku z ramienia władz KPD współtworzył Stowarzyszenie Rewolucyjnych Artystów Plastyków (przed dojściem Hitlera do władzy liczyło ono 800 członków, w tym tak znanych jak George Grosz czy Otto Nagel). Po dojściu Hitlera do władzy, w lutym 1933 r. Tichauer wyemigrował do Francji przez Belgię. Deportowany stamtąd na początku 1936 roku trafił do Związku Radzieckiego. Był inżynierem w Wojskowej Akademii Lotniczej w Moskwie. Aresztowany przez NKWD we wrześniu 1937 roku, Heinz Tichauer został rozstrzelany 14 kwietnia 1938 roku, jako jeden z dziesiątek zamordowanych wówczas na rozkaz Stalina niemieckich komunistów. Jego żona z synem po zesłaniu na Syberię dopiero w 1956 roku otrzymała zgodę na wyjazd do NRD.
Może Cię zainteresować:
Dariusz Zalega: O co właściwie 100 lat temu walczyli powstańcy śląscy?
Twardziel z Siemianowic
Pochodzący z Siemianowic Johan Kowoll pisał: „jestem synem polskich rodziców, a za udział w nauce polskiej w szkole niemieckiej wiele wycierpiałem”. Wpływ szkoły, a potem praca sprawiły jednak, że związał się niemieckim kręgiem kulturowym. Pracował w kopalni, a potem jako maszynista w zakładzie chemicznym, związał się z ruchem socjaldemokratycznym. W czasie pierwszej wojny światowej był związkowcem, członkiem redakcji lewicowego dziennika „Volskwille” wydawanego w Katowicach, a w końcu pełnił funkcję pełnomocnika socjaldemokratów przy Niemieckim Komisariacie Plebiscytowym, kiedy decydowały się losy regionu.
Po latach, uznając, że plebiscyt był przetargiem o bogate skarby ziemi śląskiej, Kowoll stwierdził, że popełniono wówczas wiele błędów, które „zamiast łączyć polską i niemiecką klasę robotniczą, doprowadziły do krwawego starcia po przeciwstawnych stronach barykady, a istniejący nacjonalizm wyparł całkowicie internacjonalizm z szeregów robotniczych”.
Po podziale regionu został jednym z przywódców Deutsche Sozialistische Arbeiterpartei Polens (DSAP), socjalistycznej partii mniejszości niemieckiej w Polsce. Pisał: „Nie ma sensu wracać do przeszłości, albo śnić o przyszłości, ale próbować uczynić lepszym byt niemieckiego robotnika w nowych warunkach, zapewnić mu chleb i pracę, zabezpieczyć polityczną i kulturalną wolność”. Dzięki współpracy z Polską Partią Socjalistyczną Kowoll znalazł się w Sejmie Śląskim.
Po dojściu Hitlera do władzy Kowoll szedł pod prąd nastrojów niemieckich mieszkańców polskiego Śląska: interweniował u konsula niemieckiego w Katowicach o zwolnienie więźniów politycznych w Rzeszy, wspólnie z polskimi działaczami występował na wiecach antyfaszystowskich, był zaangażowany w przerzut bibuły antyhitlerowskiej do Rzeszy, jak i pomoc uchodźcom politycznym. Nie dziwne, że we wrześniu 1939 r. uciekł na wschód, wiedząc, że „ma na głowie” gestapo. Znalazł się w Lwowie, potem pracował w zakładzie w Moskwie, a po ataku niemieckim w 1941 r. miał zostać „ewakuowany” na wschód. Ówczesny polski ambasador w ZSRR Stanisław Kott w liście z 8 listopada 1941 r. do gen. Władysława Sikorskiego pisał: „Dziś dowiaduję się o aresztowaniu Kowolla, przywódcy niemieckich socjalistów na Śląsku, cieszył się on dobrą opinią u polskich współosiedleńców. Jego syn i córka są w naszym wojsku. Będę o niego interweniował”. I to ostatni ślad po Johannie Kowollu.
Może Cię zainteresować:
Dariusz Zalega: Autonomiczny Śląsk dbał o pracowników budżetówki? Najlepiej mieli księża
Nie znamy dokładnej liczby ówczesnych ofiar Stalina wywodzących się ze Śląska. Często pojawiają się tylko krótkie wzmianki, jak o Georgu Ziaji z Gliwic (rocznik 1891). Od 1926 roku działał on w centralnych władzach Roter Frontkämpferbund, bojówek KPD. W 1934 roku uciekł do Związku Radzieckiego, gdzie pracował w aparacie Kominternu. W maju 1937 roku został aresztowany przez NKWD. Ślad po nim zaginął.
Rozdeptane marzenia
W katowickim archiwum zachowały się zeznania Józefa Engela, śląskiego komunisty, który po pobycie w „Kraju Rad”, zerwał z działalnością. Radykalne poglądy w połączeniu z kulturą wykwalifikowanego robotnika, pozwoliły mu przenikliwie ująć atmosferę stalinowskiego ZSRR, zupełnie odbiegającą od ideałów, o jakie walczył. Przytoczmy kilka fragmentów z jego zeznań składanych na polskiej policji po powrocie w 1934 roku: „W Rosji w ogóle nie ma równouprawnienia”. „Komuniści dzielą się obecnie na trzy kategorie: 1/ popierających obecne władze (jest ich niewielu), 2/ komunistów ideowych (zwolennicy Lenina i Trockiego), 3/ zwolennicy Bucharina. Poza tym istnieje szereg komunistów przymusowych, którzy zależnie od funkcji i posad zmuszeni są udawać komunistów”. „Pouczono nas, że strejk jest bronią klasy pracującej z kapitalistami w krajach faszystowskich, a nie jest przeznaczony do walki z państwem komunistycznym”.
Tacy byli ówcześni komuniści na polskim Śląsku – zradykalizowani robotnicy, rozgoryczeni sytuacją w Polsce. Wierzyli, że gdzieś jest ten „lepszy świat”, i spoglądali na Wschód. I to okazało się największym rozczarowaniem: stalinowski „Kraj Rad” był zaprzeczeniem ich ideałów, a nie ich spełnieniem.
Może Cię zainteresować: