90 lat temu. Lato 23 sierpnia 1932 r., upalny dzień gdzieś między Katowicami i Chorzowem, może na terenie obecnego Parku Śląskiego, choć raczej okolice Wełnowca. Jakieś dwie setki mocnych i słabszych chopów ponuro spoglądało na siebie. W rękach kilofy, łopaty, cegły... Po jednej stronie ekipa z Wełnowca, po drugiej – z Załęża i Dębu. Byli i widzowie, kilka tysięcy osób dopingujących jedną
lub drugą stronę. Wśród nich uwijały się wyrostki sprzedający
lichą lemoniadę. Nie było to jednak ustawka na pokaz, kibolskim
wzorem. Przedmiot sporu był poważny – gra szła o podział
terenu, a dokładnie o to, kto może wybierać węgiel z tutejszych
biedaszybów. No i ruszyli, okładali się czym popadnie, w ruch
poszły też gołe pięści, polała się krew, a to wszystko przy
dopingu publiczności. Na placu boju pozostało ośmiu ciężej
rannych, lekkich kontuzji nikt nie liczył. Najciekawszy był jednak
kompromisowy finał tej walki: podzielono sporny teren, ustanawiając
nawet organ czuwający nad przestrzeganiem porozumienia.
Bieda-serial
O kompromisie nie było jednak mowy w boju o biedaszyby między Dąbrówką Mała i Czeladzią. Bezrobotni z Dąbrówki nie chcieli dopuścić konkurencji zza Brynicy. W ruch poszły tym razem lagi, grube kije, a w powietrzu latały kamienie i bryły węgla. Kilkugodzinną (!) walkę przerwała dopiero interwencja policji.
Ok, może nie były to tak widowiskowe jak bójki z „Peaky Blinders” - bez broni palnej i kaszkietów, wśród biedaszybów a nie murowanych kamienic, no i bez charakterystycznych liderów pnących się po szczeblach kariery w przestępczym światku. A może jednak byli? Ktoś kierował wszak tymi grupami. Może był wpierw jednym z „rabsików”, chacharów okradających biedaszybki pod nieobecność właściciela, a potem przepijających urobek? A może byli jak niejacy Maniura i Kawa, którzy terroryzowali zbieraczy węgla na hałdach pod Siemianowicami. Pobierali okup od nich w żywności lub pieniądzach, nie stroniąc przy tym od pobić, toteż zwano ich królami hałd. Aż przyszła kryska na matyska: grupa hałdziarzy zmówiła się, po czym siekierami i kijami zabili Maniurę i Kawę w ich kryjówce, masakrując przy tym zwłoki. Proces czterech głównych sprawców morderstwa był w 1933 roku sensacją. Tłum hałdziarzy i biedaszybikorzy asystował rozprawie, nie kryjąc sympatii dla zabójców. Sąd uwzględnił okoliczności i wydał dość łagodne wyroki.
Takie postacie nie nadają się jednak na serialowego bohatera, choć bohater „Peaky Blinders” też nie zaczynał od pomagania wdowom i przeprowadzania staruszek przez ulicę. Wyszedłby z tego bieda-serial (i nie chodzi o budżet), nie tak wysmakowany kolorystycznie, za to umorusany węglem.
Zbójce
i bandziory
Swoją drogą, mało wiemy o historii światka przestępczego w naszym regionie. W okresie po pierwszej wojnie światowej doszło do największego wzrostu przestępczości. Na Śląsku działała słynna banda Hajoka, ale daleko jej było do bohaterów „Peaky Bliders”. Tu liczył się szybki rabunek, czasem zabójstwo, bez większych planów kariery czy legalizacji zdobytych pieniędzy, ot – życie z dnia na dzień. Zresztą hiperinflacja i tak szybko zżarłaby im te fortuny. Nie było w tym żadnego romantyzmu.
Bardziej romantycznie byłoby w przypadku ostatniego śląskiego zbójnika, który zmarł w więzieniu ledwo kilkanaście lat przed wydarzeniami z „Peaky Bliders”. Mowa oczywiście o Wincentym Eliaszu, który z Karolem Pistulką grasowali po Śląsku, wchodząc do ludowych legend, a o ich wyczynach pisała prasa w całej Rzeszy. Jak to w zbójnickiej opowieści bywa, Pistulka został wydany policji przez kochankę i trafił w 1874 roku przed sąd w Bytomiu. Skazano go na karę śmierci, ale sam cesarz Wilhelm II zmienił ją na dożywocie. Cniło mu się w więziennych murach, toteż zmarł już po dwóch latach odsiadki w raciborskim więzieniu. Tam też – ale dopiero w 1913 roku ‒ żywot swój zakończył Eliasz. Ale to jednak trochę inny klimat.
Sex &
drugs
Symbolem nowoczesności w świecie przestępczości były narkotyki. Tu już mogły być klimaty jak z serialu „Babilon Berlin”, albo z „Króla” Twardocha, ale chyba raczej po niemieckiej stronie podzielonego Śląska. Aż się dziwię, ze żaden z historyków nie wziął się jednak za kokainowy ślad na Śląsku. Otóż profesor Piero Crociani pisząc o kontyngencie włoskim na Górnym Śląsku w latach 1920-1922 zamieścił w swym tekście znaczącą wzmiankę: „Znaczne sumy żołdu do dyspozycji żołnierzy sprawiły, że łatwiej im było kupować narkotyki (kokaina), prawdopodobnie nie tyle do użytku osobistego, co w celach handlowych po powrocie do Włoch”. Poważna sprawa: wyrób kokainy wymaga sprzętu, sieci dostawców, kurierów, centralizacji – to już nie chałupnictwo. Tu można tylko przypuszczać, że w tym okresie bezhołowia na Śląsku, gdy były spore grupy z twardą walutą (żołnierze alianccy), być może jakieś siatki mafijne z Berlina zapuściły tu korzenie. Ech, ależ to byłby temat, burzący przy okazji świętoszkowate obrazy Śląska. Tak jak musiały burzyć je lokalnie działające burdele, choć te raczej były dla mieszczaństwa. Robotnicy korzystali co najwyżej z usług Mańki czy innej Margaretki, ale tu raczej wchodził w grę co najwyżej lokalny alfons, a nie sieć wielkich powiązań. Mało to filmowe.
Gangsterka
polityczna
Tak naprawdę jednak przemoc została skanalizowana na Górnym Śląsku w przeplatającej się sieci walk polityczno-narodowych. Powstańcy śląscy, bojowcy Selbstschutzu, czy komunistyczni rewolucjoniści też nie byli święci – w okresie powojennego rozluźnienia norm społecznych, wielu z nich uciekało się do przestępstw, oczywiście dokonywanych pod przykrywką szczytnych celów. Przykładem tego jest historia powstańczego watażki Karola Walerusa – dzielnego polskiego bojowca, który jednak zbyt lubował się w przemocy (trafił przed polski sąd za zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem dwóch domniemanych niemieckich szpiegów), ale nie cofał się też przed zwykłym złodziejstwem. Rudolf Kornke, prezes Związku Byłych Powstańców pisał do sądu w obronie Walerusa, że jest „stałym charakterem cośkolwiek za porywczy”. Zwrócił przy tym słusznie uwagę, że lata działalności w podziemiu sprawiły, iż „Walerus i jego ludzie wyszli cośkolwiek z równowagi życiowej”. Ostatecznie Walerus nie trafił za kratki. Jeden z jego znajomych tak go opisywał: „Potężnej budowy, o bardzo brzydkiej twarzy zakończonej niskim czołem, spod którego ledwie były widoczne małe oczy o wyrazie zastraszonego chłopca”. Wygląd słabo pasujący do serialowego amanta przyciągającego tłumy widzów.
Już
na podzielonym Śląsku przemoc była nieodmiennie powiązana z
polityką. Związek Powstańców Śląskich przekształcił się w
bojówkę sanacji rozbijającą wiece opozycji. Po niemieckiej
stronie hitlerowcy z SA wprowadzili przemoc już na wyższy poziom,
nie cofając się wprost przed zabójstwami, o czym świadczy los
zamordowanego przez nich Konrada Piecucha z Potempy. A że często
wywodzili się oni z półświatka, to w ten sposób niejako
legalizowali swoją przemoc. Tyle że z tego trudno byłoby zrobić
gangsterską epopeję.