Nasza wizję śląskiego robotnika ukształtował obraz hajera z początków XX wieku. Przemysł rozwijał się na Górnym Śląsku od końca XVIII wieku. Większość Ślązaków była chłopami pańszczyźnianymi, przywiązanymi do ziemi, toteż, gdy pan miał manufakturę, to w niej musieli pracować. W innym przypadku do pracy trzeba było przymuszać czeladników miejskich, przymusowo zatrudnianych włóczęgów czy przestępców. Zgodnie z ówczesnymi trendami w całej Europie, do pracy przymusowo zatrudniana włóczęgów („ludzi luźnych”), czy przestępców. Pracowali oni w tzw. karalniach. Jeszcze w 1859 roku w Nowej Wsi (późniejszy Wirek) miało istnieć specjalne więzienie, gdzie spośród 334 więźniów 280 zatrudniano w różnych zakładach. Pracę więźniów wykorzystywano też w raciborskim więzieniu, w którym 313 ludzi trudniło się produkcją wyrobów przędzalniczych. Skoszarowana i bardzo tania siła robocza – o czym mogli więcej marzyć właściciele manufaktur, z tym że było jej za mało.
Warto przytoczyć fragment regulaminu domu pracy przymusowej z 1802 roku akurat ze Świdnicy: „do zakładu przyjmuje się następujące osoby: a) włóczęgów i próżniaków, którzy wałęsają się po kraju i stają się niebezpieczni dla spokoju publicznego; b) tych, dla których poprawy władze miejskie użyły bezskutecznie wszelkich środków; c) młodych ludzi, którzy zostają oddani do zakładu na prośbę ich rodziców lub opiekunów. (…) Praca rozpoczyna się codziennie rano o godz. 5 modlitwą i pieśnią i trwa do godz. 11, kiedy to następuje przerwa obiadowa. Podjęta zostaje ponownie o godz. 12 i trwa do godz. 8 wieczorem. Kończy się znów modlitwą i śpiewem. Przy pracy nikt bez pozwolenia nie może rozmawiać. Nie wolno także śmiać się i śpiewać”. Dochodziło też do sytuacji wypożyczania chłopów przez pana do manufaktur, tak jak w pobliskiej Rzeczypospolitej.
Może Cię zainteresować:
Dariusz Zalega: Śląska arystokracja zostawiła po sobie wątpliwą reputację i piękne pałace
Górnik wart mszy
Górnicy byli zwalniani z poddaństwa osobistego, ale musieli uzyskać zgodę pana na zatrudnienie w kopalni. W ówczesnym górnictwie i hutnictwie przyjmowano do pracy chłopów jako niewykwalifikowanych lub dniówkowych. Zdarzało się także, że przyjmowano ich jako pracowników stałych – ale pod warunkiem, że wykupili się z poddaństwa, a także z obowiązku służby wojskowej, i wtedy mogli już wejść do górniczego stanu. Wielkie znaczenie dla stanu górniczego miały dwie ustawy z 1769 roku – instrukcja o kasach brackich, regulująca kwestię ubezpieczeń społecznych mających przyciągać do pracy w górnictwie oraz generalny przywilej górniczy. Ten ostatni dotyczył tzw. górników rejestrowych, którym zapewniał na czas zatrudnienia wolność osobistą, a podlegać mieli wyłącznie władzom państwowym. Ponieważ jednak pracowników wciąż brakowało, a taki wykup od pana był niełatwy, toteż przymykano oko na zatrudnianie zbiegłych ze wsi chłopów. „Cała ich produkcja – czytamy w pochodzącym z 1779 roku memoriale urzędowym o stanie górnośląskich hut i kopalń – związana jest ściśle z gospodarka rolną i służebnościami poddanych. Poddani dają tutaj podwody, wykonują pracę ręczną, a o ile podołają – również wyrąb drzewa i produkcję węgla drzewnego, często nawet i właściwą [hutniczą] pracę”.
O problemach ze znalezieniem pracowników świadczą losy założonej w 1769 roku kopalni „Emanuelssegen” (Błogosławieństwo Emanuela), nazwanej od imienia syna księcia Friedericha, ówczesnego pana dóbr pszczyńskich. Z Westfalii sprowadzono wówczas dwóch sztygarów i dwóch górników. Ale w całej „kopalni” pracowało wówczas 11 osób, a ludność miejscowa nie cisnęła się jeszcze do roboty pod ziemią – trzeba było zamówić kilka mszy u proboszcza w Tychach w intencji zatrudnionych, żeby znaleźli się chętni. Z kolei w kopalni „König” zwerbowani w Niemczech zachodnich lub w Zagłębiu Wałbrzyskim wykwalifikowani robotnicy z trudem znajdowali u chłopów mieszkania, za które musieli słono płacić, a w dodatku panowie feudalni usiłowali ich zmusić do najrozmaitszych dodatkowych powinności i opłat.
Wyrobnik, najmita, robotnik
W połowie XIX wieku około 25 tysięcy osób pracowało w przemyśle górnośląskim. Była to liczba wciąż porównywalna do tych z pozostałych śląskich rejencji (wrocławskiej i legnickiej), jednak już dwie dekady później rejencja opolska zdecydowanie je prześcignęła osiągając liczbę 82 tysięcy robotników, w większości zatrudnionych w przemyśle.
Warto jednak pamiętać, że był to cały proces stawania się robotnikiem. Władysław Loranc zauważył: „W momencie przejścia wychodźca ze wsi stawał się często, lecz na pewien tylko czas, cząstką luźnego żywiołu społecznego. Był w ówczesnych statystykach 'wyrobnikiem', a w gorzkim i ironicznym stwierdzeniu 'wolnym najmitą'. Ale rychło ten najpierw pozbawiony umiejętności wyrobnik, 'przystając do fabryki', zaczął być nazywany słowem używanym zrazu wymiennie, później stale: robotnik'. Stał się częścią 'ludności robotniczej'”.
Warto rzucić okiem na sporządzone przez landrata bytomskiego Hugo Solgera zestawienie obrazujące rozwarstwienie ludności jego powiatu około 1860 roku:
- Rodzimi milionerzy – 0,008%
- Ludzie bogaci (nie milionerzy) – 0,037%
- Dobrze sytuowany stan średni 0,350%
- Właściwy stan średni – 1,371%
- Drobny stan średni – 5,176%
- Robotnicy, którzy przy wytężonej pracy mogą stale wyżywić siebie i swe rodziny - 13,013%
- Proletyariusze, żyjący z dnia na dzień (Die Proletarier, welche von der Hand in den Mund leben) – 80,045%”.
Dokładność procentowa może zadziwiać (powiat liczył wówczas ponad sto tysięcy mieszkańców), ale szokująca jest liczba owych „proletariuszy” odróżniających się od zwykłych robotników, mających stałą pracę.
O robotnikach w czasie Wiosny Ludów tak pisał magistrat bytomski: „Robotnicy ci są ludźmi silnymi, a wskutek wywołanych przez obecną sytuację cierpień, z którymi nie chcą się pogodzić, skłonni są zdobywać utrzymanie drogą rabunku i grabieży”. W podobnym tonie pisał jeszcze trzydzieści lat później Teodor Jeske-Choiński w „Listach ze Śląska” publikowanych w warszawskim dzienniku „Wiek”: „O moralności nie ma mowy w okręgach przemysłowych Śląska. Proletariat wie rzadko, co to pociecha religii, a rzadziej co trzeba, a czego nie wolno. Z robotników rekrutują się bardzo często opryszki”.
Świat przemocy
Wywodzący się ze Śląska Anton Klaussman wspominał o tym, jak widział bójkę robotników ziemnych pracujących przy budowie rowu przeciwpowodziowego. Szychmistrz opłacał ich w sobotę i bójki były nieuniknione. „Wyraźnie widziałem, jak jeden z robotników wbił przeciwnikowi, którego trzymał za gardło, łopatę w czaszkę. (…) Pamiętam też bardzo dokładnie, co wtedy mówiono: górnik nigdy nie pozwoliłby pofolgować tak brutalnym, dzikim odruchom”. Świat robotników dopiero się kształtował, a świadectwa o nim pozostawili czasem przerażeni obserwatorzy z innego świata, z „lepszych sfer”.
Przemoc była jednak wszechobecna w życiu ówczesnych pracowników. Klaussman: „Charakterystyczną cechą ówczesnego środowiska hutniczego było karcenie cielesne. Górnicy byli karani w ten sposób niezwykle rzadko, robotnicy w hucie natomiast nieustannie. Cynkmistrz tylko wtedy uchodził za solidnego i godnego zaufania, gdy w określonych odstępach czasowych solidnie obił swoich szmelcrów, barbarzyńsko posługując się kijem”.
Górnicy mieli jednak podobne, choć nie tak systematyczne doświadczenia. „Donoszą z Królewskiej Huty, że tam urzędnicy kilku tak zwanych szleprów żelaznymi prętami i drągami pobili i poranili. Gdy jednego z pobitych zapytano, dlaczego nosi kamienienie w kieszeni, odpowiedział, że są przeznaczone dla pewnego sztajgra. Zwrócono mu uwagę, że takie słowa są nieprawne. Tedy odsłonił swe plecy posiniałe i rzekł: - Z tych znaków łagodnego obchodzenia się możecie panowie wytłumaczyć sobie mój zamiar”.
Nikt nic nie wie
Świat robotników początkowo był też dość anonimowy. Od 1856 roku władze rejencji opolskiej nakazały przedsiębiorcom sporządzanie list wszystkich zatrudnionych, po uprzednim sprawdzeniu dokumentów i przekazaniu listy policji. W praktyce same dyrekcje obchodziły przepisy z obawy przed utratą rąk do pracy. Landrat Hugo Solger skarżył się: „jest czymś całkiem normalnym handel świadectwami między sezonowymi, przygodnymi robotnikami. Wielu spośród robotników, podlegających w razie choroby publicznej opiece społecznej, ma przy sobie cudze atesty, których nieważność można odkryć dopiero po wielokrotnej korespondencji z policją z innych regionów, gdyż już chory dawno wyzdrowiał. Prawdziwy właściciel atestu, rzecz jasna, za każdym razem twierdzi, że go zgubił i bez trudu otrzymuje od zwierzchności w rodzinnej miejscowości nowy. Gorsze jest, że poniektórzy sołtysi górnośląscy pozwalają sobie wystawiać atesty osobom, których w ogóle nie znają, co jest o tyle łatwe, że w okręgu bytomskim jest rzeczą niemożliwą, żeby jakikolwiek sołtys znał wszystkie zamieszkałe w jego miejscowości osoby. . (…) Każdy numer ukazującego się raz w tygodniu pisma urzędowego powiatu zawiera mnóstwo anonsów o poszukiwaniu, śledzeniu czy aresztowaniu osób, których miejsce pobytu jest nieznane”.
„Na obiecanki już nie rachujcie...”
W 1850 roku w niemieckim czasopiśmie „Gartenlaube” ukazał się dość optymistyczny artykuł. „Pokażcie górnośląskiemu chłopu maszynę parową i objaśnijcie, w jaki sposób należy przy niej pracować, a natychmiast zrozumie on jej mechanizm i po 24 godzinach będzie maszynistą zdolnym do pracy przy niej. Tak samo wielki talent wykazuje on dla wszystkich innych prac technicznych. W żadnej mierze nie może to oznaczać jego ograniczonych zdolności duchowych, co najwyżej brak im [Górnoślązakom] okazji do wykształcenia i rozwinięcia tych zdolności”. Tyle, że nie znajdowali ich w śląskich zakładach.
Joel Raba pisał: „Prosta praca, długi, a potem skracany kosztem wzmożenia intensywności pracy dzień roboczy, niskie, wystarczające częstokroć zaledwie na wegetację płace, pozbawienie prawa do jakiejkolwiek ściślejszej łączności z towarzyszami pracy – oto, co czekało udającego się do huty, kopalni, czy fabryki chłopa lub rzemieślnika śląskiego”.
To zmieniało się, choć powoli. I nie tyle z powodu dobrej woli pana, co powolnego uświadamiania sobie przez śląskich robotników przynależnych im praw. Nawet w katolickim „Katoliku” w 1885 roku ukazał się anonimowy list, w którym można było już wyczuć inny klimat: „Niemiecki robotnik na wdzięczność i obiecanki panów nie rachuje. (...) skoro swoje zrobi, nie pozwoli się wyzywać i bić, i wie, gdzie sąd i prokurator. Ale niemiecki górnik i hutnik też każdy trzyma swoją gazetę, oświeca się! Tak i my róbmy, robotnicy górnoszląscy”.
Cieszymy się, że przeczytałeś nasz tekst do końca. Mamy nadzieję, że Ci się spodobał. Przygotowanie takich materiałów wymaga mnóstwo pracy i czasu od autorów. Chcemy, żeby zawsze były dostępne dla Was za darmo, jednak aby mogło tak pozostać, potrzebujemy Twojego wsparcia. Zostań patronem Ślązaga na Patronite.pl i dołóż swoją cegiełkę do rozwoju dobrego dziennikarstwa w regionie.