Po 1945 roku śląska arystokracja miała zostać wymazana z pamięci. Gdy koło historii się odwróciło w 1989 roku, pamięć o niej wróciła do łask. Wraz z pamięcią, wróciły też związane z nią mity. Prześledźmy kilka z nich. Uprzedzam przy tym, że podważał je już zresztą August Scholtis w „Wietrze od wschodu”, czy Horst Bienek w „Opisie pewnej prowincji”, aby ktoś tej krytyki nie uznał za „antyniemiecką”.
Innowatorzy
Czy to dzięki śląskiej arystokracji rozwinął się przemysł na Śląsku? Pierwsze najbardziej kapitałochłonne inwestycje (maszyna parowa, piec koksowniczy, pierwsza duża kopalnia i huta) były dziełem państwa pruskiego i dopiero one stały się wzorem dla górnośląskich magnatów. Wolfram Fischer wprost stwierdził, że w górnośląskim regionie przemysłowym „państwo ze swoimi przedsiębiorstwami jako inicjator kroczyło na czele, podczas gdy magnaci ze swoimi dyrektorami generalnymi szli za nimi”. Gdyby śląska arystokracja nie inwestowała w przemysł, zrobiłby to ktoś inny. W końcu nie szło o działalność dobroczynną, a o zysk.
Widoczne różnice w pochodzeniu społecznym grup zaangażowanych w budowę przemysłu na Górnym Śląsku (arystokracja) i w Nadrenii (mieszczaństwo) nie pozostały bez wpływu na pozycję obu okręgów przemysłowych w życiu gospodarczym Niemiec. Rafał Łysoń w najnowszej historii Prus z 2019 roku pisze: „Na wschodzie Prus nie wykształciła się warstwa burżuazji mogąca konkurować z junkrami. Natomiast w prowincji śląskiej rozwój społeczny po zjednoczeniu Niemiec uległ pewnemu zahamowaniu. Pozostała ona jedyną uprzemysłowioną prowincją Prus na wschodzie, ale straciła na znaczeniu wskutek konkurencji (…).
Trzon burżuazji przemysłowej na Śląsku tworzyły arystokratyczne rody. Nie była to jednak grupa, która w skali całego państwa pruskiego (nie mówiąc o Rzeszy) mogła konkurować z wielką burżuazją przemysłowo-finansową z innych części Prus i Rzeszy”. Porażka w tym starciu była ewidentna. Cytujmy dalej: „Miejscowe zakłady i koncerny odgrywały przede wszystkim rolę lokalną, a ewentualne kierunku ekspansji przemysłu śląskiego kierowane były na najbliższe rejony, jak wschodnie prowincje Prus czy tereny Królestwa Polskiego lub Austro-Węgier. Odróżniało to znacząco śląski przemysł od ośrodków przemysłowych na zachodzie lub w centrum Prus, które działały na skalę ogólnoniemiecką, a nawet światową”.
Jeszcze w 1900 roku tylko połowę produkcji śląskiej stali uzyskiwano za pomocą najbardziej nowoczesnych metod, które powszechne były na zachodzie. Choć to na Śląsku najwcześniej w Europie zastosowano piece używające koksu, to dopiero pod koniec XIX wieku piece na węgiel drzewny zniknęły z krajobrazu regionu. Produkcja hutnictwa żelaza w latach 70. XIX wieku stanowiły 16 procent całej niemieckiej produkcji surówki żelaza, przed pierwszą wojną światową – 5,5 procenta. Na Górnym Śląsku opłacało się utrzymywać w ruchu technologie przestarzałe, co wynikało z sytuacji, że siła robocza była łatwo dostępna oraz tania. Przykładowo w 1887 roku inspektor górniczy badający warunki pracy w śląskich kopalniach rudy żelaza i cynku, zauważył, że nie można spodziewać się rychłego zastąpienia kobiet pracą maszyn, ponieważ maszyny nie pracują tak tanio jak człowiek. „Taniość siły roboczej odbijała się się z czasem niekorzystnie na postępie w śląskim przemyśle, przyczyniła się do osłabienia tempa jego rozwoju, opóźniła wprowadzenie nowych udoskonaleń technicznych, wynalazków i maszyn”, jak pisał Kazimierz Popiołek.
A więc nie to, że Górny Śląsk wyprzedzał początkowo Zagłębie Ruhry pod względem rozwoju przemysłu i w związku z tym miał starszą bazę przemysłową, ale brak odpowiednich inwestycji w modernizację tej bazy powodował odstawanie górnośląskiego przemysłu na tle Niemiec (co widoczne było do 1945).
Podobnie trudno na poważnie brać argumenty, że niskie płace były potrzebne, aby konkurować zresztą niemieckiego przemysłu z powodu kresowego położenia Górnego Śląska i problemów z jego dostępem komunikacyjnym. Lobbing w Berlinie w kwestii poprawy komunikacji był o wiele słabszy, niż w przypadkach, gdy chodziło o blokowanie socjalnych reform rządu. Dopiero w 1874 roku ustanowiono inspektora fabrycznego dla prowincji śląskiej, czyli dwadzieścia lat po wydaniu ustawy w tej sprawie. A to spóźnienie wynikało z presji właśnie właścicieli regionalnego przemysłu.
W 1913 roku 70 procent górników w górnośląskich kopalniach pracowało powyżej 8 godzin dziennie, gdy w Zagłębiu Ruhry taki czas pracy był już normą. W tymże roku dyrekcja koncernu Vereinigte Kongis- und Laurahütte AG argumentowała przeciwko propozycji skrócenia czasu pracy wysuniętej przez ministra handlu i przemysłu: „obecnej długości dni pracy, zgodnie z warunkami pracy panującymi w górnośląskich kopalniach, nie można uważać za zbyt długą. Umożliwia ona dostateczne wykorzystanie siły roboczej robotnika i nie wywiera na jego zdrowie żadnych szkodliwych wpływów”.
Dobroczyńcy
Stałym motywem nowej śląskiej mitologii jest legenda o „naszym” Kopciuszku, Johannie Gryzik, która to cufalem stała się magnatem przemysłowym – już jako Schaffgotsch, a i była w ogóle aniołem. Według opowieści, jakoby po publikacji encykliki „Rerum novarum” Johanna i jej mąż dopasowali się do papieskich nakazów i zaczęli dbać o pracowników (znaczy wcześniej nie wiedzieli jak oni żyli). Johanna wszak funduje sierocińce, bo nie zapomniała z jakiego środowiska wyszła. Wszystko pięknie, gdyby nie statystyka – w jej hutach płace były tak samo niskie, jak w pozostałych na Śląsku. Taniej wychodzi budowa sierocińca (i w ogóle działalność charytatywna), gdy jeszcze zostaje blask dobroczynności, niż podniesienie płac robotnikom. W należącej do niej hutach wydano regulamin „dla utrzymania porządku” obowiązujący „milczkiem” (stillschweigend) zatrudnionych tam robotników. Wysoką grzywną miano karać np. za „hardy sprzeciw”. Niby inni robili podobnie, ale w końcu to o niej pisano jako o „dobrej pani”.
Amerykański badacz Lawrence Schofer zwrócił uwagę, że śląscy fabrykanci „zamiast licytować się wzrostem pensji, zatrudniali nie tylko łatwo pozyskanych zagranicznych pracowników, ale też kobiety i dzieci (…) Powodem zatrudnienia tych grup było oczywiście zahamowanie wzrostu pensji z równoczesnym zapewnieniem dopływu siły roboczej”. Podkreślmy za tym badaczem, że mieli oni pomóc w rozwoju produkcji przy utrzymaniu niskich płac. Te były bowiem kluczowe – przed Wielką Wojną Górnemu Śląskowi udało się przegonić pod względem płac tylko znajdujące się w kryzysie górnictwo wałbrzyskie.
A słynne mieszkania zakładowe dla robotników? Rzecz w tym, że w związku ze stałą emigracją robotników za chlebem na zachód Niemiec (Ostflucht), śląscy fabrykanci nie mieli innego wyjścia, niż wprowadzać budownictwo patronackie. Ponownie odwołajmy się do klasycznej pracy Schofera o początkach klasy robotniczej na Górnym Śląsku: „żadna firma nie mogła myśleć o rozwoju bez zapewnienia mieszkań robotnikom”.
Demokraci
Górnośląscy arystokraci wyróżniali się na tle pruskiej arystokracji zaangażowaniem w zyskowny rozwój przemysłu (bo mieli pod polami bogactwa naturalne), ale równocześnie stanowili część tego konserwatywnego środowiska junkrów. Poznański historyk Dariusz Łukasiewicz podkreślał, że „junkrzy byli wrogami demokracji i egalitaryzmu w państwie i stosowali demokratyczne metody dla osiągania niedemokratycznych celów”. Do 1918 roku walczyli oni o utrzymanie w landtagu pruskim, czyli sejmiku Prus, wyborów kurialnych, czyli z podziałem na kategorie społeczne w zależności od posiadanego majątku, w przeciwieństwie do wprowadzonych już wyborów powszechnych do Reichstagu. Z kręgu najsłynniejszych śląskich rodów nie wyszedł żaden znany niemiecki demokrata, czy zwolennik przyznania praw niższym warstwom społecznym (czyli większości społeczeństwa).
Jednym z przejawów przywiązania do demokracji niemieckiej arystokracji miało być antyhitlerowskie sprzysiężenie z Krzyżowej. To mit założycielski powojennych Niemiec. Promowano wizję, że niemiecka arystokracja nie współpracowała z nazistami. Mogła ona jednak czuć pogardę do plebejusza Hitlera, ale szybko znalazł z nim wspólny język z prostego powodu: tak samo nienawidzili demokracji, „kosmopolityzmu”, buntujących robotników czy chłopów. A poza tym rozrost hitlerowskiej biurokracji, a przede wszystkim armii dawał w końcu nadzieję na awans szlacheckich synów, wyautowanych przez Rewolucję Niemiecką. Tą historię wziął pod lupę pochodzący z Berlina profesor Stephan Malinowski, obecnie historyk na uniwersytecie w Edynburgu, który w 2020 roku wydał książkę „Nazis and Nobles – History of a Misalliance”. Malinowski pisze, ze najbardziej uderzył go „szybkość z jaką niemiecka szlachta, a zwłaszcza ta pruska, przystosowała się do aspektów biologicznych i rasowych antysemityzmu”. I wprost pisze, że „ogromna większość” arystokracji kolaborowała z Hitlerem. Oczywiście, byli synowie pszczyńskich Hochbergów walczący w armii polskiej czy brytyjskiej (co wynikało raczej z pochodzenia ich matki), ale w ogromnej większości przypadków arystokracja mogła zadowolić się splendid isolation (wspaniałą izolacją): bawić na rautach, gardzić Hitlerem, nie przejmować się tym, że na jej polach i w jej fabrykach pracują więźniowie czy robotnicy przymusowi. A potem wzorem Donnersmarcka mogła odwiedzać obozy Hitlerjugend.
Komu kasę, komu biedę?
Najbogatszy na Górnym Śląsku był właśnie książę Henckel-Donnersmarck, pan Świerklańca, którego wartość majątku szacowano na ponad 250 milionów marek – czyli więcej niż roczny zarobek wszystkich górnośląskich robotników. Na liście najbogatszych byli też książę Hohenlohe w Sławięcicach (majątek 154 miliony), książę Hochberg w Pszczynie (100 mln), Thiele Winckler (87 milionów). A to tylko sam szczyt góry tysiąca śląskich milionerów, w ogromnej części ze szlacheckich rodów, opisanych w „Roczniku zamożności i dochodów milionerów w prowincji śląskiej” (Jahrbuch des Vermögens und Einkommens der Millionäre in der Provinz Schlesien), autorstwa Rudolfa Martina, wydanym w 1913 roku. Największe fortuny, najniższe pensje – zbieżność nieprzypadkowa. I to było widoczne. „Tak więc kochani bracia robotnicy czymże to jest ten Górny Szląsk ze swemi ogromnemi skarbami? i jakże to nazwać to święte miejsce, które powinno żywić miliony ludzi? Otóż niczym więcej nie jest jak niebem milionerów, pasibrzuchów i wyzyskiwaczy. (…) O Górny Szląsku, ty piekło męczarni najokropniejszych zgotowane dla biednych robotników” - tak w każdym razie pisano w prasie socjaldemokratycznej w 1892 roku.
Z kolei dekadę później na łamach „Robotnika Śląskiego” tak skwitowano śmierć jednego z arystokratów, właściciela wielu kopalń. „Życie całe upłynęło mu na zabawach i używaniu plonów cudzej pracy. Zresztą nie odznaczył się niczem, co by utrwaliło pamięć o nim”.
Uczciwie przyznać jednak trzeba, że arystokracja śląska pozostawiła po sobie piękne pałace, w których pięknie mogło upływać życie na wspomnianych zabawach.
Cieszymy się, że przeczytałeś nasz tekst do końca. Mamy nadzieję, że Ci się spodobał. Przygotowanie takich materiałów wymaga mnóstwo pracy i czasu od autorów. Chcemy, żeby zawsze były dostępne dla Was za darmo, jednak aby mogło tak pozostać, potrzebujemy Twojego wsparcia. Zostań patronem Ślązaga na Patronite.pl i dołóż swoją cegiełkę do rozwoju dobrego dziennikarstwa w regionie.
Może Cię zainteresować:
Dariusz Zalega: Gdy na Śląsku brakowało chleba, a nowa władza wpędziła robotników w ubóstwo
Może Cię zainteresować: