Epidemie nie są zjawiskami wyłącznie z dziedziny medycyny. Zazwyczaj w ich tle czaiło się wycieńczenie organizmu spowodowane ciężką pracą lub głodem.
Rok koszmaru
W 1847 r. zaczęło się od głodu. Nieurodzaj wybił ziemniaki – których monokultura była podstawą wyżywienia śląskiej ludności. Najgorzej było w południowych powiatach Górnego Śląska. Max Ring, lekarz z Pszczyny, pisał: „Gromady żebraków, zgłodniali starcy, niewiasty i dzieci włóczą się po kraju w ostatnich miesiącach roku 1847 i proszą głosem zdławionym o kawałek chleba, o odpadki kuchenne, nawet o surowe strużyny ziemniaków, które chciwie spożywają”.
Wycieńczone organizmy były podatne na choroby. Zaatakował tyfus. Epidemia i głód do końca 1847 r. pochłonęły około 20 tysięcy mieszkańców powiatów pszczyńskiego, raciborskiego i rybnickiego. W tymże roku w samej Studzionce na 36 urodzeń odnotowano 154 zgony.
Oczywiście jedną z przyczyn był brak higieny, na który jednak też wpływała bieda miejscowej ludności. Jeden z obserwatorów epidemii, doktor Heller zwrócił uwagę: „Wobec panującego ubóstwa i braku czystości wielu nosiło swoje koszule, aż im podarte w strzępy i przegniłe same spadały z ciała. Im dłużej utrzymywała się nędza, tym mniej ludność była w stanie zaopatrzyć się w odzież”.
Może Cię zainteresować:
Dariusz Zalega: O co właściwie 100 lat temu walczyli powstańcy śląscy?
Śląski lekarz Rudolf Virchow, współtwórca nowoczesnej patologii, który także badał przyczyny tej klęski, pisał w książce "Mittheilungen über die in Oberschlesien herrschende Typhus-Epidemie", wydanej w Berlinie rok później: "Biurokracja nie chciała, czy też nie mogła pomagać ludowi. Feudalna arystokracja wydawała swe pieniądze na luksus i błazeństwa dworu, armii i [przyjemności] wielkich miast. Arystokracja pieniądza, która czerpała tak wielkie sumy z górnośląskich kopalń, nie znała Górnoślązaków jako ludzi, lecz tylko jako maszyny, lub jak to się nazywa fachowo, "ręce [do pracy]". Wreszcie hierarchia (kościelna) sprzedawała nędzę ludu jako kierunkowskaz do nieba"
W roku wydania książki Virchowa, właśnie w 1848 r., wybuchła Wiosna Ludów, a chłopskie powstania przelały się po powiatach dotkniętych wcześniej katastrofą. Warto dodać, że w tym samym czasie głód i epidemie zdziesiątkowały ludność austriackiej Galicji – to nie przenośnia. Zmarło tam niemal pół miliona osób.
Cholera wśród hałd
Industrializacja i urbanizacja Górnego Śląska w końcu XIX wieku wiązały się z poprawą warunków sanitarnych, rozbudową kanalizacji i opieki lekarskiej. Nie nadążały one jednak za potrzebami. W latach 90. wśród miejscowości pozbawionych wody zdatnej do picia wymienia się Gliwice, Bytom, Siemianowice, Zabrze, Mysłowice, Kochłowice i Bogucice. A to już sprzyjało pojawianiu się chorób. W hucie „Hohenlohe” brak zdatnej wody doprowadziło to do wybuchu epidemii cholery. W 1892 r. jej epidemia dotknęła wiele tutejszych robotniczych osad, a z tego powodu nie udało się też sformować VIII korpusu armii pruskiej i odwołano wojskowe manewry. Jesienią 1894 r. cholera grasowała wśród załóg walcowni i hut w Siemianowicach. Trzy lata później do bytomskiego szpitala Spółki Brackiej trafiło z tego powodu 110 górników. Z kolei w 1902 r. tyfus zaatakował załogę kopalni „Hedwigwunsch”. Jeszcze w 1914 r. cholera nawiedziła Gliwice, Mysłowice, Stary Bieruń i Pszczynę.
Pojawiała się nawet dżuma. Pruski poseł Faltin pisał, że dowództwo korpusu we Wrocławiu zakazało udzielania żołnierzom z Górnego Ślaska urlopu. Notował: „Dżuma opanowała już cały Górny Śląsk. W powiecie katowickim zanotowano 189 wypadków chorobowych, z których 90 zakończyło się śmiertelnie, w Królewskiej Hucie 304 wypadki, w tym 106 śmiertelnych, a w powiecie bytomskim 171 wypadków, z których śmiercią skończyło się 65”. Szczególnie groźnie było w Świętochłowicach – spośród chorych nikogo nie udało się ocalić. Jak donosiła prasa, dzieci umierały nawet w tramwajach. W sumie zmarło wówczas ok. 600 osób.
W latach 90. XIX wieku rejencja opolska notowała najwyższą liczbę zgonów na 1000 mieszkańców spośród wszystkich pruskich rejencji. Na Górnym Śląsku najbardziej śmiertelny okazywały się: gruźlica, zapalenie płuc, dyfteryt, tyfus... Śląsk przodował też w smutnej statystyce wskaźnika dzieci martwo urodzonych – choć tu na pierwszym miejscu znalazł się Wałbrzych. Górny Śląsk odstawał jeszcze w jednej statystyce: w 1912 r. na jednego lekarza w Górnośląskiej Spółce Brackiej przypadało 1165 górników. W Dolnośląskiej – 356.
Nowoczesność przeciw epidemiom
Iak Schlockow w swej pracy o przemysłowym Śląsku „z uwzględnieniem sytuacji zdrowotnej”, pisał: „Wódka uchodzi nie tylko za największa przyjemność dla zdrowych, lecz także za lekarstwo dla chorych. Szczególnie chorym dzieciom podaje się ją w ogromnych ilościach, tak że bywa, że lekarz staje przed niecodziennym zadaniem i musi rozróżnić objawy choroby od objawów zatrucia alkoholowego. (…) Ponadto stosuje się różnego rodzaju zabobonne, magiczne środki, zaklęcia i procedury”. Tyle, że Schlockow pisał o tym 1876 r., a Prusy starały się przedstawiać jako państwo „oświecone” i nowoczesne (jakim zresztą były na tle wielu sąsiadów). W 1877 r. została wprowadzona w Prusach statystyka działalności szpitali, zarówno prywatnych, jak i publicznych. „Stopniowo eliminowano wiadomości bajkowe, jak informacje o długowiecznych starcach żyjących po 200 lat, które dotąd były na porządku dziennym” - jak pisał historyk Dariusz Łukasiewicz w znakomitej książce „Życie codzienne w Królestwie Prus w latach 1701-1933”. „Nastąpiła też medykalizacja, czyli proces pogłębiania i rozszerzania na większą część populacji opieki zdrowotnej, poczucia prawa do opieki lekarskiej, połączonej jednak przecież z pewnym podporządkowaniem, narzucaniem ludności przez służbę zdrowia i państwo obowiązków i mechanizmów związanych z dbałością o zdrowie całej populacji, jak np. obowiązkowe szczepienia”. Ciekawe zresztą, jakie wtedy musiały krążyć spiskowe teorie na temat szczepień.
Coraz powszechniejsze były hasła „higieny społecznej” (Sozialhygiene), tworzące ruch starający się zaradzić problemom złej sytuacji zdrowotnej robotników. Wprowadzenie kas chorych, a potem systemu ubezpieczeń społecznych dawały nadzieję na poprawę tej sytuacji.
Nadal jednak niższe warstwy społeczne miały problem żywieniowe, czego skutkiem była masowo występująca u dzieci krzywica, spowodowana awitaminozą, brakiem słońca i warunkami mieszkalnymi. Ponadto po prostu trzeba nauczyć się higieny – co nie było tak oczywiste dla wielu. A leczenie i tak pozostawało stosunkowo drogie.
Może Cię zainteresować:
Dariusz Zalega: Znamy dwie wersje historii Śląska. Spróbujmy wskazać tę prawdziwą
Atak hiszpanki
Ostatnią wielką epidemią na Górnym Śląsku była była związana z grypą zwaną hiszpanka. Wycieńczone wojną społeczeństwa w 1918 r. musiały zmierzyć się z nową tragedią. Pierwsze informacje o jej wystąpieniu na Śląsku pojawił się już w lipcu tego roku. Piekło zaczęło się jednak w październiku. O licznych przypadkach śmierci w Mysłowicach i Katowicach donoszono już 4 października. W połowie października, chorowało już ponad 40 tysięcy osób w naszym regionie. Śmiertelność wynosiła ok. 13 procent. W ciągu jednego dnia w kilkunastotysięcznym Rybniku zorganizowano dziewięć pogrzebów ofiar hiszpanki. Sięgnięto do kampanii porad chroniących przed chorobą. Zalecano izolowanie chorych, unikanie zgromadzeń, częste mycie rąk i płukanie gardła solą. Od początku października do połowy listopada zamknięto szkoły, ograniczono też prace urzędów publicznych, choć nie zamknięto – z obawy przed paniką – kin i teatrów. Szczerze mówiąc, aż dziwne, że na temat tej epidemii nie powstały żadne opracowania, choć Bernard Linek hiszpankę określił jako jedną z czterech „Górnośląskich Jeźdźców Apokalipsy” 1918 roku.
Trzymając więc kciuki z nadzieją, że nie będzie nawrotów covidów czy innych pandemii, możemy się jednak pocieszyć, że kiedyś bywało gorzej.
Może Cię zainteresować: