„Właśnie teraz zabijają się nawzajem nabożni Ślązacy i co najmniej tak samo nabożni Francuzi. A oni wszyscy przecież znają przykazanie: »Nie zabijaj«. Ale najgłupsze w tym jest to, że ci dobrzy chrześcijanie wcale nie wiedzą, dlaczego i za co się wzajemnie zabijają”. To fragment autobiograficznej książki „Z karabinem na bakier” autorstwa Karola Okońskiego, a właściwie Karla Okonsky'ego.
Zawsze mnie dziwiło, że ta książka miała w Polsce tylko jedno wydanie (Wydawnictwo „Śląsk”, 1962), a nie ukazała się w Niemczech, choć oryginał był właśnie niemiecki – Okoński nie umiał dobrze pisać po polsku. Zacznijmy więc od niego, bo to jedna z bardziej fascynujących śląskich postaci.
Może Cię zainteresować:
Dariusz Zalega: Dlaczego dopiero dziś Górny Śląsk zaczął... grzeszyć inteligencją?
Od pióra do okopów
Karl Okonsky urodził się w 1880 roku w Berlinie-Rummelsburgu, w rodzinie polskiego robotnika z Wielkopolski – Josefa Okonskiego. Ojciec był polskim socjalistą, a jego syn stał się działaczem niemieckiej socjaldemokracji. Choć wyuczył się na ogrodnika, to pracował także jako woźnica i robotnik budowlany. Coraz częściej zaczął też sięgać po pióro. W Berlinie poznał wszystkich najważniejszych działaczy ówczesnej socjaldemokracji:
- Augusta Bebla,
- Różę Luksemburg,
- Karola Kautskiego.
Wkrótce zamieszkał we Wrocławiu, gdzie pracował jako redaktor socjaldemokratycznego dziennika „Volkswacht”. Tyle, że wybuchła Wielka Wojna.
W 1914 roku Karl Okonsky wyruszył walczyć za Kajzera w szeregach jednej ze śląskich dywizji. Jak pisał w swej autobiograficznej książce: „Nie chciałem oczywiście tracić życia. Ale jeszcze bardziej gnębiła mnie myśl, że będę może musiał uszkodzić albo zgoła uśmiercić któregoś z moich bliźnich. Człowieka, który z pewnością wyruszył na wojnę z takim samym entuzjazmem jak ja. Może także był socjalistą, miał rodzinę, o którą musiał się martwić. Co tam Niemiec, co Francuz? W znaku człowieczeństwa byliśmy wszyscy braćmi. Naszym świętym obowiązkiem było podnosić kulturę na coraz wyższy poziom, na pożytek ludzkości. A tutaj mieliśmy się nawzajem zabijać, bez celu i sensu. Tylko dlatego, że tak podobało się niektórym panom z góry”. Odmówił awansu na stopień podoficerski – nie tylko nie chciał zabijać, ale nie chciał też decydować o życiu innych.
Może Cię zainteresować:
Dariusz Zalega: Znamy dwie wersje historii Śląska. Spróbujmy wskazać tę prawdziwą
Komu ta głupia wojna przynosiła korzyści?
Dla nabożnych żołnierzy byli wojskowy pastor i ksiądz. „Obaj mieli nie tylko jedno serce i jedną duszę, ale i wspólną, zabezpieczoną od bomb kwaterę oraz jednego ordynansa, który czyścił obie pary ich świętych butów i ich wspólną kolasę z jednym, wspólnym koniem. A wszystko to dał im Pan, ponieważ nabożnie o to prosili. Z dóbr materialnych, które ich współwyznawcy francuscy odstąpili im przymusowo”. Kapelani mówili dużo „o królestwie niebieskim. Ale nawet najbardziej nabożni katolicy nie chcieli się tam dostać”.
I po co ta wojna? „Mieliśmy zginąć w błocie, nie mając przed sobą żadnego jasnego celu. Bo komu ta głupia wojna przynosiła korzyści? Jedynie tylko wielcy przemysłowcy i kapitaliści strzygli przy tym swoją owieczkę, a książęta, arystokracja i generałowie żyli z tego. Żarli tłusto i do syta przy naszych zwłokach”.
Okonskiego w ogóle nie przekonywały patetyczne wojenne bajki o honorze i Kajzerze. Za okazywanie braku szacunku wobec oficerów dowódca zażądał dla niego trzy aresztu – ale to przecież lepsze od okopów. Okonsky: „Zażądałem trzydziestu dni. To wydało mu się nazbyt bezczelne i nie dostałem nic. W ten sposób lekkomyślnie podeptałem własne szczęście”.
Trafił do kolumny transportowej artylerii. „Kiedy przejeżdżaliśmy przez Dannevoux, spadałem zawsze z wozu. Akurat przed kantyną. Starzy towarzysze broni podnosili mnie, zanosili do domu i krzepili kieliszkiem czegoś dobrego i ostrego. Potem pilnie mieszaliśmy karty, tak długo aż wróciły moje wozy. Trwało to przez kilka dni. Ale potem podpadło to wachmistrzowi. Ponieważ moja mania spadania robiła wrażenie nieuleczalnej, odesłano mnie z powrotem do kompanii”.
Okonsky tak to skomentował: „Przemądrzali ludzie twierdzą, że wojna uszlachetnia człowieka. Mnie uszlachetniła do tego stopnia, że omal nie zostałem alkoholikiem. Trzeba jednak było działać w zamroczeniu, bo wtedy widziało się tylko połowę tej straszliwej nędzy”.
Pewnego razu spotkał smutnego woźnicę, któremu dowódca kazał przewieźć zwłoki znajomego oficera ze zmasakrowanej grupy w jakimś bunkrze. Woźnica popił, bo na trzeźwo ciężko było z tym sobie poradzić, no i wpadł. „Może nie wziąłem właściwej głowy. Wydawało mi się przecież, że widzę dwie głowy. Mogłem się pomylić. Ale wiem także na pewno, że do skrzyni włożyłem trzy nogi”.
Okonsky nie był przy tym dekownikiem. Kiedyś złapał jeńca i zażądał wyjazdu do domu. „Porucznik otworzył szeroko usta: - Jakże to? - Całkiem po prostu: Jeżeli każdy niemiecki żołnierz złapie jednego nieprzyjaciela, zabraknie ich. A jeżeli nie będzie nieprzyjaciół, nie będzie także i wojny”. Logiczne...
Może Cię zainteresować:
Dariusz Zalega: Słowiańska gwara z niemieckobrzmiącymi słowami. Jaki naprawdę jest język śląski?
Upadła "hodowla ogierów" dla Europy
Podczas urlopu pod koniec wojny odwiedził znajomych z redakcji socjaldemokratycznej gazety we Wrocławiu. Pisał ze smutkiem: „Straciłem kontakt duchowy z tymi kolegami i towarzyszami na zawsze. Publikowali oni gorliwie bohaterskie wierszyki i artykuły o potrzebie wytrwania. A przecież oni widzieli nędzę mas, stałe i pewne chylenie się ku upadowi. Powinni zatem dobrze tłumaczyć znaki czasu”.
I zgodnie ze „znakami czasu” w listopadzie 1918 roku niemieckie cesarstwo upadło: „Razem z Niemcami upadła także rodzina Hohenzollernów – poniekąd hodowla ogierów dla Europy. Cesarz Wilhelm uciekł do Holandii. Był jednak na tyle ostrożny, że swoje miliony umieścił w bankach angielskich i zabezpieczył je przed inflacją. Duchową i materialną klęskę pozostawił on w spadku swoim miłym poddanym”.
Człowiek pogranicza
Po klęsce kajzerowskich Niemiec i rewolucji listopadowej Okonsky został redaktorem naczelnym dziennika „Volkswille”, wydawanego przez Socjaldemokratyczną Partię Niemiec (SPD) na Górnym Śląsku. W 1919 roku wybrano go stamtąd do niemieckiego Zgromadzenia Narodowego. W latach 1922–1924 był socjaldemokratycznym deputowanym z rejencji opolskiej w Reichstagu. Losy Górnego Śląska się wówczas ważyły. Okonsky uznawał się za Niemca i opowiadał się – jak cała SPD – za pozostaniem Górnego Śląska w Niemczech, jako w kraju wykazującym wyższy poziom stosunków gospodarczych i społecznych niż Polska. Swoje reportaże z oblężonych w 1921 roku przez powstańców Katowic zawarł w książce „Die Belagerung von Kattowitz im dritten Polenaufstand 1921”. Pozostawił jednak także opis masakry dokonanej 3 stycznia 1919 roku przez „wielkoniemieckich ochotników” w Królewskiej Hucie. Jak pisał, byli to „synowie klasy posiadającej, przeważnie studenci wychowani w duchu pruskiej korporacji studenckiej i przejęci ważnością własną. Dla nich cała ludność górnośląska była rasą mniejszej wartości”. Od ich kul padło wtedy blisko 20 osób.
Zniechęcony wtopieniem się SPD w system weimarski, Okonsky pod koniec 1927 roku porzucił pracę w redakcjach socjaldemokratycznych gazet. Osiadł w Kuźni Raciborskiej, pracował jako ogrodnik i piastował tam jednocześnie funkcję burmistrza. W 1931 roku przystąpił do Sozialistische Arbeiterpartei Deutschlands, lewicowego odłamu w SPD, który jednak na Górnym Śląsku liczył jedynie 130 członków. Po dojściu Hitlera do władzy był pod stałą obserwacją Gestapo – i dwukrotnie został aresztowany: w 1936 i 1944 roku.
Po upadku Trzeciej Rzeszy nie wyjechał do Niemiec, został w Polsce. Stał się Karolem Okońskim, choć z językiem polskim wciąż miał problemy. Był pod obserwacją tym razem polskich służb bezpieczeństwa, ale jednak został miejskim radnym i mógł publikować w pismach wydawanych pod opieką Wilhelma Szewczyka. W latach 60. odwiedził go nawet August Scholtis, autor słynnej powieści „Wiatr od wschodu”. Karol / Karl Okoński / Okonsky zmarł 8 maja 1974 roku w Kuźni Raciborskiej.
Może Cię zainteresować:
Dariusz Zalega: Ślązacy w Wehrmachcie nie hajlowali? Wielu z nich zostało partyzantami
Aktualne przesłanie
Przytoczmy jeszcze antywojenne posłowie „Z karabinem na bakier”, bo swą autobiograficzną książkę autor pisał już po drugiej wojnie światowej, a te słowa wydają się aktualne i w czasach agresji Putina na Ukrainę: „Każdy rozumny człowiek przyzna chyba, że każda wojna sama przez się jest zła, szkodliwa i przewrotna. A zatem dyplomacja, która sięga po te ostateczne środki, jest co najmniej tak samo zła jak wojna. Przedstawiciele jej są zbrodniarzami w stosunku do własnego, a gdy sprawa stanie się poważna, także i w stosunku do innych narodów. Kto dobrowolnie zechce być przestępcą? Politycy wszystkich krajów, strzeżcie się!”.
Zachęcam więc do wyszukiwania w bibliotekach czy w internecie „Z karabinem na bakier” Karola Okońskiego. Z ręką na sercu zapewniam: znakomita lektura.