Profesor Pietrzykowski w wywiadzie dla Ślązaga mówił, że jeden wielki zintegrowany ośrodek miejski stwarza lepsze warunki do twórczej atmosfery niż zbiorowisko mniejszych miasteczek o nawet bardzo uroczych i najładniej zrewitalizowanych ryneczkach. Czy pani też jest zdania, że nasza Metropolia powinna iść w stronę jednego wielkiego organizmu miejskiego?
Myślę, że to się nie wyklucza. Nawet metropolia nie ma planu, żeby wszystkie miasta ujednorodnić, ujednolicić w jeden homogeniczny organizm, czyli taki, który będzie taki sam wszędzie. Według mnie właśnie o to chodzi, żeby w Metropolii były przestrzenie centralne, które będą bardziej zurbanizowane i przestrzenie peryferyjne, które będą mniej zurbanizowane i żeby jeszcze między nimi było trochę terenów w ogóle niezurbanizowanych. Myślę, że to dostarcza najlepszych warunków do życia, bo wtedy taka struktura odpowiada na bardzo różne potrzeby. Na potrzeby tych, którzy potrzebują małych uroczych miasteczek, bo dla niektórych to one mogą być kreatywne i najbardziej odpowiednie, oraz tych, którzy potrzebują otoczenia wielkomiejskiego.
Pani mieszka w Pilchowicach pod Gliwicami. Rozumiem, że na pani potrzeby odpowiada raczej ta mniejsza miejscowość?
To, że mieszkam akurat w Pilchowicach, to zbieg różnych okoliczności, pozamerytorycznych również, uwarunkowań. Jestem jednak bardzo związana z Gliwicami, a Pilchowice działają u mnie jako sypialnia. Gliwice nie są małym miasteczkiem, zgodnie z obowiązującym podziałem należą do miast dużych. Są ośrodkiem akademickim z bardzo dobrymi połączeniami, zarówno kolejowymi, jak i samochodowymi z Katowicami, z Warszawą, a potem już z całym światem. Wydaje mi się, że są bardzo fajnym miejscem do życia, bo Gliwice są miastem piętnastominutowym, które obecnie w jakiś sposób jest ideałem miasta. Jestem w Gliwicach codziennie.
To jakie Gliwice mają minusy?
Podstawowym problemem jest rozwój miasta całkowicie skupiony na inwestorze biznesowym. Prozaiczne i codzienne potrzeby mieszkańców w tym kontekście są często zaniedbywane. No i główna rzecz, której brakuje nie tylko w tym mieście, ale w całym GZM, to komunikacja publiczna w ramach powiatów. Ona się poprawia, ale znacznie wolniej niż skomunikowanie na przykład miast powiatowych między sobą.
No tak, znacznie łatwiej jest dojechać komunikacją publiczną z Katowic do Gliwic niż z Pilchowic do Gliwic.
A połączenie kolejką podmiejską jeszcze kilka lat temu byłoby łatwe do zrobienia, bo była tutaj kiedyś wąskotorówka. Jeżeli działała przed wojną, to mogłoby działać i teraz. Nie mówiąc już o ścieżkach rowerowych. Marze o prostej ścieżce rowerowej między Pilchowicami i Gliwicami – na którą jest nawet miejsce – właśnie w śladzie wąskotorówki.
Dobra, szybko i sprawnie działająca komunikacja miejska, której można jeszcze zaufać, że przyjedzie na czas, jest jednym z elementów dobrej jakości życia. Przecież nie chodzi o to, by wszyscy jeździli samochodami, tylko byśmy mogli jak najczęściej z nich rezygnować na rzecz kolei, tramwajów czy autobusów.
Tak. Górna granica rozwoju Metropolii zaczyna się gdy komunikacja samochodowa przestaje być wydolna – a przy pewnej wielkości organizmu miejskiego taki moment musi nastąpić. Wtedy brak dobrej komunikacji publicznej zaczyna hamować rozwój. Łączy się to z naprawdę wielkimi niedogodnościami, korkami, zanieczyszczeniem, hałasem, frustracją. To bez wątpienia negatywnie wpływa na jakość życia.
Z komunikacji publicznej korzystają częściej kobiety, seniorzy, młodzież.
To też jest powód, dla którego w naszych miastach komunikacja nie działa dobrze. Bardzo wyraźnie to widać w rozmowach z różnymi decydentami, którzy ciągle nie rozumieją, że nie ma innego wyjścia – musimy przestać traktować samochód jako najważniejszy. To się zmienia na lepsze – ale powoli, obawiam się, że do pełnej zmiany potrzeba jest wymiana pokoleniowa na najważniejszych stanowiskach. Przed ostatnimi wyborami prezydenckimi w Gliwicach rozmawiałam ze wszystkimi kandydatami, w tym z obecnym prezydentem Gliwic Adamem Neumannem. Pan Neumann wyraźnie powiedział, że on zupełnie nie widzi powodu, żeby rozwijać ani tramwaje, ani komunikację autobusową, bo jego żona kiedyś próbowała pojechać gdzieś autobusem i ten autobus był całkiem pusty, więc po co w to inwestować? To jest niestety perspektywa panów w pewnym wieku z pewnym statusem, z którą trudno jest zmienić.
Trudno im się wczuć w sytuację ludzi, którzy pewnie chcieliby korzystać z komunikacji, ale jest ona za rzadka, albo nie odpowiada na ich potrzeby. Dlatego autobusy jeżdżą puste, bo nie odpowiadają na ludzkie potrzeby.
Tak, a jak ktoś jest zmuszony z takiego autobusu korzystać, to będzie musiał zacisnąć zęby i będzie mu gorzej wtedy. Osoby korzystające z komunikacji zbiorowej mają mniejszą politycznie siłę przebicia.
Co jeszcze może mieć wpływ na jakość życia w naszej Metropolii?
Ja, ponieważ jestem zafiksowana na sytuacji mieszkaniowej, która jest dla mnie kluczowa, to uważam, że na jakość życia dobry wpływ miałaby metropolitalna polityka mieszkaniowa. Prowadzona na poziomie regionalnym. Powinniśmy patrzeć na sytuację mieszkaniową w ramach całej konurbacji. Taki Bytom, Chorzów i Katowice to są funkcjonalnie bardzo mocno związane organizmy. Jeżeli mielibyśmy dobrą politykę mieszkaniowo-przestrzenną, to część osób mogłaby mieszkać w tych miastach sąsiednich, a dzięki dobrej infrastrukturze komunikacyjnej bez trudu korzystać z możliwości, jakie dają Katowice. W ten sposób można by znacznie ograniczyć rozlewanie się Katowic. Przecież w Bytomiu i w Chorzowie mamy tej struktury zurbanizowanej bardzo dużo i to jest fantastyczna zabudowa. Byłoby znacznie lepiej wykorzystać to co już jest, zmodernizować i przywrócić dobry stan zamiast na terenach zieleni, niezurbanizowanych, czyli na greenfieldach budować nowe osiedla.
Ma pani na myśli osiedla, które rozlewają się na południu Katowic?
Tak. Zwłaszcza że powstaje tam bardzo dużo zabudowy wielorodzinnej, a nie tylko jednorodzinnej, podczas gdy my tej zabudowy w samej konurbacji mamy bardzo dużo.
Ostatnio nawet pisałam o proteście mieszkańców katowickiej dzielnicy Kostuchna, którzy nie chcą, by powstał tam, między fińskimi domkami i domami jednorodzinnymi, 18-piętrowy blok. A taki deweloper chce wybudować, na co zresztą pozwala mu plan zagospodarowania przestrzennego, uchwalony w 2007 roku, gdy jeszcze nikt nie myślał o skutkach takiej polityki mieszkaniowej.
Skutki ilościowej polityki mieszkaniowej prowadzonej przez ostatnie 20 lat zaczną nam teraz wychodzić bokiem. W tym kontekście regionalna polityka mieszkaniowa ma wielki potencjał. Za granicą są przykłady narzędzi umożliwiających koordynację rozwoju pomiędzy miastami.
Jakie są to na przykład narzędzia?
Na przykład związane z redystrybucją podatków lokalnych pomiędzy współpracującymi gminami.
Jak to się odbywa?
Głównym założeniem jest przekonanie, że sąsiadujące wsie lub miasta mogą się między sobą różnić funkcjonalnie i przyjmować różne wiodące funkcje – przecież przepływ mieszkańców między nimi jest swobodny. Więc jeżeli w jednej wsi postanowimy wybudować mieszkania, to w drugiej możemy zostawić tereny otwarte. Zyskują na tym mieszkańcy obu, bo z jednej strony mają lepszy dostęp do infrastruktury, bo ta nie jest tak bardzo rozproszona, a z drugiej - więcej terenów rekreacyjnych i czystsze środowisko. W naszym systemie to nie byłoby możliwe, bo wieś, w której zostały pola i lasy nie dostanie podatków od nowych mieszkańców. Dlatego na przykład w Niemczech część podatków ze wsi, w której jest więcej terenów mieszkalnych jest przekazywana tej drugiej wsi. To sprawiedliwy sposób. My nie mamy takiego narzędzia, w związku z tym każda wieś walczy o nowych mieszkańców. Potem mamy rozlane wsie, bo wszystkie tereny są przeznaczane pod zabudowę.
Kończy się to tak, że z południa Katowic autobus jedzie do centrum 40 minut, a z Chorzowa – tramwaj 20 minut.
Mamy dziś duży problem z suburbanizacją. Nasza struktura urbanistyczna bardziej przypomina „jajecznicę”, niż postrzegane jako najlepsza forma urbanizacji „jajka sadzone” z wyraźnie wykształconymi rdzeniami miejskimi (żółtka), przedmieściami (białka) i terenami otwartymi pomiędzy. Czyli tę różnorodność, która sprawia, że każdy może znaleźć coś dla siebie. To też środowiskowo jest znacznie lepsze, gdy terenów otwartych, niezabudowanych jednak trochę jest.
Czyli na chłopski rozum. Gdy mieszkam w centrum Katowic, to terenem otwartym, zielonym, bez wysokiej zabudowy, gdzie mogłabym wypocząć, mógłby być np. Mikołów, specjalnie zostawiony z mniej intensywną zabudową. I Mikołów mógłby dostawać jakąś część moich podatków, by takim pozostać.
Na pewno w pierwszej kolejności takie powiązania należałoby rozpatrywać w ramach powiatów. Choć w przypadku naszej konurbacji może rzeczywiście pani przykład jest dobry - dążymy przecież do zespolenia w jeden organizm. Zróżnicowana struktura będzie także bardziej dostosowana do społeczeństwa starzejącego się. Powinniśmy wziąć pod uwagę, że nie wszyscy seniorzy będą chcieli żyć w 15-piętrowych blokach lub w ścisłych śródmieściach. Dla części z nich znacznie lepsze okazać się mogą małe miasteczka oferujące większy spokój, ale także pełny przekrój podstawowych usług i infrastruktury. Jeżeli do tego mamy łatwy dostęp, szybką komunikacją miejską do centrum Metropolii i usług specjalistycznych, to jest to taka sytuacja typu „win-win”. Naraz: spokój i natura małego miasteczka oraz możliwości wielkiego miasta.