Muzeum Narodowe we Wrocławiu
Piotr Oszczanowski

Dr hab. Piotr Oszczanowski: Za działania polskich muzealników ratujących śląską sztukę w latach 40. możemy być wdzięczni, ale już czas na jej powrót na Śląsk

O utraconych dziełach sztuki śląskiej, nadziejach na jej odzyskanie i wierze w zmiany - z dr. hab. Piotrem Oszczanowskim, historykiem sztuki oraz dyrektorem Muzeum Narodowego we Wrocławiu - rozmawia Roman Balczarek

Rozmowa z dr. hab. Piotrem Oszczanowskim

Mamy styczeń 1945: Armia Czerwona jeszcze stoi na linii Wisły, niedługo już rozpocznie - jak się okaże – zwycięski marsz do Berlina. Jak wygląda sytuacja śląskiej sztuki w przededniu ofensywy?
W sporej części jest zabezpieczona i dyslokowana. Trzeba oddać kierującemu ewakuacją dr. Güntherowi Grundmanowi, że wykazał się przezornością. Ten historyk sztuki i nota bene Ślązak miał świadomość, że wizja bezpiecznej prowincji, to tylko mrzonka. Władze III Rzeszy tak właśnie postrzegały Śląsk, ale alianckie naloty na Niemcy pokazały, że to żadna odległość, poza tym Rosjanie powoli szli na zachód. Prowincja nie była bezpieczna, a Grundman liczył się z niekorzystnym dla Niemiec rozstrzygnięciem wojny. Do działań przystąpił szybko, jeszcze w 1942, a akcja trwała cały 1943 i 1944.

Co Grundman robił konkretnie?
Inwentaryzował, planował bezpieczne dyslokacje zabytków i dzieł sztuki nie ograniczając się do tylko do muzealiów. Rozmawiał także z duchownymi i prywatnymi kolekcjonerami. Ta akcja, o niespotykanej skali, pozwoliła większości dzieł przetrwać. Ale Grundman nie tylko wywoził w bezpieczne miejsca, bo kiedy nie było to możliwe, zabezpieczał na miejscu. Tak się stało chociażby z XII-wiecznym portalem z opactwa na Ołbinie, wtórnie umieszczonym w elewacji kościoła św. Marii Magdaleny we Wrocławiu, czy też epitafiami z wrocławskiego kościoła św. Elżbiety, które obudowano – pozwalającymi im przetrwać koniec wojny – specjalnymi „sarkofagami”. Grundman zabezpieczył to, co mógł, na całym Śląsku, w tym także zbiory Muzeum Górnośląskiego, i ostatecznie jego działania okazały się w dużym stopniu skuteczne.

Z jednej strony mówimy o ratowaniu sztuki w czasie II wojny światowej, ale jak wyglądała sprawa ze zniszczeniem przez nazistów dzieł tak zwanej sztuki zdegenerowanej?
Wbrew pozorom zniszczono mniej, niż się mogłoby nam wydawać. Paradoksem jest, że większość dzieł sztuki współczesnej, którą uznano za zdegenerowaną i która miała opuścić przestrzeń publiczną – przetrwała. To zasługa lokalnych historyków sztuki i muzealników którzy je najpierw ukrywali, a później zaczęli spieniężać i wywozić. Dzięki temu przetrwały, chociażby dzieła Oskara Kokoschki, chluby zbiorów przedwojennego Muzeum Sztuk Pięknych we Wrocławiu, które dziś możemy podziwiać w muzeach w Brukseli czy też w Essen. Chociaż potępiono artystów, to jednak ich dzieła, mimo oficjalnej narracji, która stygmatyzowała ich twórczość, nie zostały w większości fizycznie zniszczone. Były zbyt cenne. I to je uratowało.

Wróćmy więc do roku 1945. Przez Śląsk przechodzi front, a co się dzieje ze sztuką?
Znowu paradoksalnie: sporo z niej przeżywa ofensywę. Najbardziej siłą rzeczy cierpią budynki muzealne i kościelne, prywatne domy zasobne w kolekcje. Ale działania Grundmana okazują się skuteczne, wiele z tych najcenniejszych wnętrz było już opróżnione, dzieła sztuki zostały ewakuowane, ukryte na prowincji. Trzeba przyznać, iż gdyby nie to, co się wydarzyło zaraz po wojnie, to straty nie byłyby aż tak bardzo odczuwalne. Jeszcze w latach 80. ubiegłego wieku wszystkie zniszczenia uznawano za działania niemieckie i efekt końcówki wojny, ale dzisiaj tego nie da się już tak jednoznacznie określić, niestety mamy też swoje zasługi w tym dziele „rozproszenia” spuścizny artystycznej Śląska. Ponownie niech za przykład posłuży nam wrocławski kościół pw. św. Elżbiety. Można powiedzieć, że przetrwał czasy Festung Breslau w całkiem niezłym stanie. Wiadomo, witraże zostały wybite, ale to detal. Najpierw Rosjanie rozszabrowali ołtarz główny i zabrali z niego obrazy Michaela Willlmanna, następnie muzealnicy warszawscy zabrali m.in. manierystyczne epitafium Heinricha Schmidta, które dziś jest ozdobą Galerii Sztuki Dawnej Muzeum Narodowego w Warszawie. I to jeszcze nic.

Nic? Jak to?
Największe straty nie były spowodowane nawet tragicznym pożarem w 1976 r., który kompletnie strawił rokokowe organy, ale kradzieżami, które nastąpiły w czasie trwającej przeszło dwie dekady odbudowy tego kościoła. Ot … swoisty paradoks! Nastroje na Dolnym Śląsku po 1945 r. były jednak długo takie, że ówcześni mieszkańcy tego regionu nie byli do końca pewni, że te ziemie pozostaną przy Polsce. A taki stan niepewności najlepiej wykorzystali szabrownicy, którzy działalna terenie całego Śląska – od Gliwic po Wrocław i Zieloną Górę.

A czy udało się odzyskać chociaż część tych obiektów?
Tak, niektóre się pojawiają co jakiś czas na rynku aukcyjnym, chociaż często zmieniany jest ich pierwotny charakter. Pamiętam, jak kilka lat temu w polskim domu aukcyjnym sprzedawano jako ornamentalną oprawę lustra pozbawione tablic inskrypcyjnych okazałe, barokowe epitafium drewniane ze wspomnianego kościoła pw. św. Marii Magdaleny we Wrocławiu.

Wspomniał pan o polskich muzealnikach. Czyli jak rozumiem niektóre działania wywożenia dzieł sztuki "w Polskę" miały charakter systemowy?
Trzeba powiedzieć, i to dobitnie: gdyby ze strony polskich muzealników nie podjęto wkrótce po zakończeniu wojny działań zabezpieczających, to uważam, że niewiele tu na Śląsku by ocalało. W czasach niedziałającej jeszcze w pełni administracji Polski Ludowej, przy braku funkcjonujących polskich muzeów i służb konserwatorskich, szaber i wandalizm był tutaj wszechobecny. Zatem profesor Stanisław Lorentz oraz pracownicy muzeów w Warszawie i Krakowie ratowali to, co mogli. Za to, co systemowo podjęto i przeprowadzono, za tę ewakuację zasobów artystycznych Śląska, możemy być wdzięczni. Powtarzam – w tamtych czasach nie było działających instytucji muzealnych na Śląsku, a wywożąc do Polski centralnej setki tysięcy dzieł sztuki dano im szansę przetrwać, ocalono je. Ale to miało miejsce …. Anno Domini 1945 lub 1946.

Jak powinniśmy dzisiaj oceniać tamte działania polskich muzealników?
Dzisiaj, blisko 80 lat później, powinniśmy już inaczej na to patrzeć i inaczej dysponować tymi zasobami artystycznymi regionu śląskiego. Z jednej strony – i to jest poza jakąkolwiek dyskusją – jesteśmy bardzo wdzięczni za ich uratowanie, ale z drugiej strony – uczciwie musimy przyznać, że te dzieła są dzisiaj „na wygnaniu”. Wszak są pozbawione swojego pierwotnego kontekstu, otoczenia, intencji i wreszcie historii. I to jest podstawa dla wszczynania starań o ich odzyskanie, powrót do miejsc ich wytworzenia, czyli tam, gdzie tworzą tę przysłowiową „wartość dodaną”. Czasem jednak nie da się ich przywrócić na przykład do świątyń, w których kiedyś się znajdowały. I tu pojawia się statutowa misja oraz powinność muzeów śląskich. Gdybym miał kiedyś przyjemność na nowo – tu na Śląsku – organizować galerię tutejszej sztuki dawnej to – proszę mi wierzyć – nie miałbym najmniejszego problemu nadać jej imię profesora Stanisława Lorentza. A jej największą atrakcją byłyby dzieła sztuki przywrócone na Śląsk z muzealnych kolekcji Warszawy, Krakowa, Torunia czy Poznania.

Jak wyglądał proces zabezpieczania, już po tym, jak decydowano wywieźć zabytek?
Początkowo większość trafiała do Muzeów Narodowych w Krakowie i Warszawie, a później część z nich na przykład do lubelskiej Kozłówki, gdzie funkcjonowała Centralna Składnica Muzealna Ministerstwa Kultury i Sztuki. Dzisiaj sztuka śląska przeważnie spoczywa w magazynach muzealnych, ale nie ma takiego na świecie muzeum, które potrafiłoby to wszystko wystawić. Poza tym muzea zwykły prezentować tylko cześć swoich zbiorów, z reguły te najlepsze.

Wszystko trafiło do muzeów?
Nie, cześć ze śląskich dzieł wystawiona jest w kościołach. Na przykład organy z Hali Stulecia, a raczej ich część wybrzmiewa obecnie w kościele na Jasnej Górze. Barokowe rzeźby Ojców Kościoła z katedry wrocławskiej oraz fragmenty słynnych stalli anielskich z kościoła klasztornego w Lubiążu trafiły do kościoła w Stężycy na wschodzie Polski. Jeżeli zaś chodzi o malarstwo – to lubiąski cykl Męczeństw Apostołów pędzla Willmanna, najwybitniejszego malarza śląskiego baroku, trafił do licznych warszawskich świątyń.

Do których?
Pierwotnie cykl ten znajdował się w nawie, prezbiterium oraz transepcie dawnego kościoła klasztornego ojców Cystersów w Lubiążu, ale w Warszawie rozdzielono go pomiędzy kilka kościołów. Ten pod wezwaniem św. Piotra i św. Pawła dostał obrazy z przedstawieniem właśnie tych dwóch Apostołów, świątynia pod wezwaniem św. Andrzeja – Apostoła Andrzeja, gdy już zabrakło tych imiennych destynacji to reszta trafiła do …. kościoła pod wezwaniem Wszystkich Świętych na Grochowie. Ale pamiętać należy, że Warszawa w 1945 to było morze ruin, odbudowując substancję zabytkową warszawiacy stanęli przed dylematem, w co wyposażyć te wręcz na nowo wybudowane kościoły? Naturalne było wtedy, żeby skorzystać ze zwożonych do stolicy dzieł sztuki śląskiej. Ocalały dzięki Grundmanowi i Lorentzowi, ale dziś wątpliwości budzi ich ekspozycja w tych warszawskich kościołach. Umieszczone są w skrajnie obcej im stylistce i „zgrzytają” niczym piasek w zębach, te pełne śląskiej ekspresji w duchu Angelusa Silesiusa dzieła na tle marmurowych ścian kościołów stołecznych.

A co by się stało, gdyby jednak nie zabezpieczono śląskich dzieł po wojnie?
Byłyby daleko, zapewne w Rosji albo w Niemczech. To w najlepszym wypadku. Dziś gros zabezpieczonych wtedy zbiorów zalega w polskich magazynach muzealnych, wprawdzie wymagają konserwacji, ale przynajmniej są na miejscu i proces ich przywrócenia na oryginalne miejsce jest po prostu możliwy.

Pana zdaniem zostaną przywrócone w oryginalne miejsca
To proces nieuchronny, profesor Jerzy Gorzelik słusznie sugeruje, że powinniśmy wywierać presję, aby dzieła sztuki wracały do swoich pierwotnych miejsc. Ja bym jednak poszedł nawet dalej. Mając na uwadze to, co się obecnie dzieje – chociażby, jak z Francji do Beninu wracają zrabowane około 1900 r. figury z brązu – to dostrzegamy, iż powoli cała Europa Zachodnia zaczyna się rozliczać ze swojego jakże trudnego i budzącego coraz większe kontrowersje okresu kolonialnego. Proszę mi wierzyć, że dożyjemy jeszcze czasów, gdy dzieła sztuki będą wracać na skalę masową do swoich pierwotnych lokalizacji. A to oznacza, że ten proces da znać o sobie również u nas, w Polsce. Presja to jedno, ale ja jestem przekonany, że w pewnym momencie to sami warszawscy historycy sztuki i muzealnicy dojdą do wniosku, że nie przystoi posiadać i prezentować w tej skali dzieł pochodzących m.in. ze Śląska w Muzeum Narodowym w Warszawie. Powtórzę: za ich heroiczne działania z lat 40. XX w. możemy być tylko i wyłącznie wdzięczni, ale to staje się coraz bardziej niezrozumiałe, aby ten stan „exilu” sztuki śląskiej trwał nadal. Dzieła z dawnych muzeów śląskich i z tutejszych świątyń będą sukcesywnie wracać, nie mam wątpliwości, namawiam do cierpliwości.

Jakie będą pierwsze znaki powrotu śląskich dzieł sztuki na Śląsk?
Już są. Muzeum Narodowe we Wrocławiu przywróciło do Zamku Książ ponad sto artefaktów, które w przeszłości znajdowały się w tej zasobnej w dzieła sztuki rezydencji. Tam, gdzie mamy gwarancje bezpieczeństwa, tam, gdzie są spełnione normy konserwatorskie, gotowi jesteśmy przywracać artefakty, w typ wypadku pamiątki rodziny Hochberg von Pless. Bezmiar naszych zabytków – to jest Muzeum Narodowego we Wrocławiu – to depozyty znajdujące się dzisiaj w placówkach muzealnych w Środzie Śląskiej, w Głogowie, Świdnicy czy też w Brzegu. Potrafiąc się samemu „dzielić” z innymi, mamy prawo oczekiwać, że i do nas – to, co było dawną chlubą wrocławskiego muzeum – kiedyś powróci. Po 1945 r. w Muzeum Narodowym w Warszawie było kilkadziesiąt obrazów Willmanna, a dziś pozostały dwa i mają tam pozostać. Reszta przywrócona została do zbiorów Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Jednak ten malarz był tak wybitnym twórcą, że musi być reprezentantem sztuki śląskiej w warszawskiej Galerii Sztuki Dawnej. Przykład Willmanna jest doskonałym dowodem na dojrzałość i otwartość warszawskich muzealników. Na tym właśnie budujemy nasze wspólne – obecne i przyszłe – relacje. Za to jestem przeogromnie wdzięczny.

Czy jest coś, co chciałby Pan najbardziej przywrócić do pierwotnego miejsca ekspozycji?
Lubiąż. Dzięki wysiłkowi badawczemu prof. Andrzeja Kozieła wiemy, że zachowało się blisko 80% zabytków z tego klasztoru i kościoła. Choć rozproszone po całej Polsce, to przetrwały. Co stoi na przeszkodzie, aby zwrócić tej ogołoconej świątyni jej sztukę i przywrócić jej miano jednego z najpiękniejszych zabytków Europy? To byłby drugi Escorial. A jeśli już przywracać, to marzy mi się, aby w Lubiążu powstało Muzeum Śląskiego Baroku, gdzie moglibyśmy wreszcie pokazać nasze bogate zbiory z Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Także te, które …. kiedyś do nas powrócą.

A jakie są dzieła bezpowrotnie zniszczone, których Pan żałuje najbardziej?
Nie mogę powiedzieć, bo do końca mam prawo wierzyć, że nie zostały zniszczone. Uchodzą za zaginione, a ja ufam, że przetrwały, że nadal istnieją, że są być może po prostu gdzieś ukryte, czy nawet zapomniane. Trzeba być skrajnym idiotą pozbawionym jakichkolwiek refleksji, żeby zniszczyć dzieło sztuki. Bo przecież ono nawet pozbawione wartości historycznej, swojej proweniencji, zawsze przejawia jakąś wartość materialną. W ostatnim momencie przebłysku złodzieja ta wartość dzieła sztuki może być na tyle istotna, że ostatecznie nie zdecyduje się na jego zniszczenie. On to ukryje, potnie na kawałki, spróbuje ukryć jego historię i pochodzenie, ale nie zniszczy. Dlatego ciągle jest nadzieja, że takie zaginione dzieło sztuki jednak przetrwało. Nawet znajdując się w rękach... barbarzyńcy.
Śpiący lew. Kultowa dla bytomian rzeźba Kalidego

Może Cię zainteresować:

Rewindykacja i pamięć. Polska poszukuje i rewindykuje zaginione dobra kultury. A Śląsk?

Autor: Tomasz Borówka

28/05/2023

Obraz Walcownia zelaza grafika

Może Cię zainteresować:

Dlaczego śląskie malarstwo gnije w magazynach polskich muzeów i w żadnym muzeum nie ma wystawy poświęconej malarstwu górnośląskiemu XIX i XX wieku?

Autor: Roman Balczarek

09/11/2024

Mapa Helwiga z 1561 roku

Może Cię zainteresować:

Wrocław, nasza prastolica. Co łączyło i łączy Górny Śląsk z miastem nad Odrą?

Autor: Tomasz Borówka

08/10/2022