To zacząć można tak: Za wzgórzami i lasami… dosłownie leży smoczy gród Żmigród.
W
staropolszczyźnie jednym z określeń na smokopodobne stwory był
żmij. I tenże też znajduje się w herbie miasta nad rzeką Barycz,
co nadaje mu sznytu rodem lokacji z gier RPG. Miasta, obok którego
znajduje się tor testowy dla pociągów Intercity, miasta, które
było siedzibą jednego z największych i najciekawszych pałaców
Dolnego Śląska - Pałac Hatzfeldów. Na próżno szukać jednak
budowli, bo nie oparła się ona “wyzwolicielowi” ze wschodu i
spłonęła. Co jednak istotne, nie cała.
Historyczny pałac Hatzfeldów
Symboliczną fasadę skrzydła zachodniego możemy podziwiać wciąż. Tak samo neogotycką basztę, chroniącą dostępu do pałacu. Tu, w Żmigrodzie właśnie pewnego upalnego lipcowego dnia, gdy kończyło się zapewne intensywne kwitnienie rododendronów, odbyło się spotkanie Cara Aleksandra I z królem pruskim i szwedzkim księciem, podczas którego władcy ustalili plan pokonania Napoleona. O czym przypomina dziś carski symbol - lew, wiszący ponad bramą główną. Paradoks dziejów.
Obiekt uzyskał status “trwałej
ruiny” i jego blask świeci, odbijając światło od stojącej
gołej fasady na wspornikach, żeliwnych spięciach i przyporach.
Zniszczone skrzydło stało się… ogromną pergolą. Niedawno część
publiczności oburzała się na podobny zabieg z kamienicą w
Bytomiu. A to dość powszechny, ciekawy i pozwalający zainteresować
miejscem zabieg. Podobną TYLKO fasadę można oglądać w pałacu w
Kamieńcu niedaleko Iławy czy nawet w odległego Macau w postaci
fasady barokowego kościoła. Znajduje się ona w zespole
parkowo-pałacowym i paradoks polega na tym, że właśnie dzięki
temu skromnemu zabiegowi zakonserwowania małego ułamka budowli,
pozostawieniu reszty wyobraźni z pomocą archiwalnych zdjęć,
uporządkowaniu przestrzeni publicznej i ustanowieniem Centrum
Informacji w baszcie, małe miasto zyskało całkiem interesującą i
charakterystyczną atrakcję turystyczną, w której odbywa się
rocznie kilkanaście imprez plenerowych. Myślę, że podobną szansę
trzeba dać inwestycji w centrum Bytomia.
Z wizytą do Radziwiłłów
Jak już jesteśmy w Bytomiu. Droga Krajowa numer 11 zawiezie nas dość sprawnie również nad Barycz ale dokładniej w okolice jej górnego biegu. W letniskowej miejscowości Antonin, w okolicach kompleksu Stawów Przygodzickich znajduje się jeden z najbardziej emblematycznych pałaców Polski. Antonin przy perturbacjach historycznych pozostał po polskiej, wielkopolskiej stronie a włości były zarządzane przez jedną z gałęzi rodu Radziwiłłów. Wzdłuż alei łączącej miejscowość z wspomnianymi stawami hodowlanymi stoją leciwe dęby, pamiętające podobno czasy zaborów. No, takie historyjki to opowiada się zawsze. Ale faktycznie drzewa są potężne.
Perłą Antonina jest Pałac Radziwiłłów. Budowla drewniana, postawiona na planie rozety, kilkupiętrowa, zwieńczona ostrosłupem z poprowadzonym centralnie słupem kominowym. Piec jest kręgosłupem budowli a w środku wypełniony myśliwskimi emblematami i trofeami. Całość sprawia dość irracjonalne i nietypowe wnętrze, rodem z konceptów artystycznych Wesa Andersona. I nic dziwnego, że w rankingu magazynu Messy Nes Chick pałac w Antoninie trafił do grona kilku “Najbardziej wesandersonowych miejsc świata”.
Miłośnicy
estetyki reżysera na pewno się zainteresują. Jak i miłośnicy
muzyki klasycznej, bo z powodu częstych wizyt Fryderyka Chopina w
Antoninie, dziś odbywa się tu festiwal jego twórczości a w
hotelu, który znajduje się w pałacu pogrywa subtelnie w tle jego
muzyka. Uznaje się, że to podczas wizyt w Antoninie Chopin
skomponował Poloneza C-dur op. 3 na fortepian i wiolonczelę. Park,
w stylu angielski, porośnięty krzakami rododendronów widział
zapewne wiele różnych scen. Np. rozmów Michała Radziwiłła,
który bardziej czuł się Niemcem, niż Polakiem z dygnitarzami
hitlerowskimi. Przekonywał ich, że zasługuje na pozostanie w
pałacu. Jako weteran niemieckiej armii, zwolennik Niemiec i co
najważniejsze… osoba, która podarowała pałac samemu Adolfowi
Hitlerowi. Naprawdę. Kontrowersyjny książę, playboy i kolaborant
przymilając się Fuehrerowi, przepisał mu posiadłość. Nie ma
pewności czy AH tu kiedykolwiek przybył. Ale jak mawiała moja
babcia, “nadgorliwość gorsza od faszyzmu”. Księcia i tak
eksmitowano a resztę życia spędził na emigracji na Wyspach
Kanaryjskich.
W Miliczu
W środkowej części Doliny Baryczy leży Milicz. To bardzo ciekawie położona miejscowość pośród zalesionych wydm, kompleksem stawów hodowlanych (największym tego typu w Europie) z zachowanymi kilkoma budynkami w stylu szachulcowym. Najcenniejszym z nich zapewne jest świątynia pw. Św. Andrzeja Boboli, jedna z najciekawszych tego typu w Polsce i jedna z sześciu świątyń ewangelickich w ramach projektu “Kościoły Łaski”, czyli takie ‘Kościoły Pokoju” ale z wieżą.
Dużo tego naj…
Bo i w lokalnym browarze można napić się jednego z
najsmaczniejszych piw rzemieślniczych w Polsce. Bardzo polecam.
Zwłaszcza jeśli na miejscu jest Jacek. Mistrz fachu i pasjonat
okolicy. A rzut kamieniem od Milicza są Zduby. Jest to jedyne miasto
w Polsce o trzech rynkach. Jego pokrętna, przygraniczna historia
osadnicza tak zdecydowała. I nie trzeba jechać tam po piwie, by się
troiło w oczach.
Osobliwą budowlą Milicza, zajmowaną obecnie przez Technikum Leśne (skojarzenia z Brynkiem uzasadnione) jest pałac Maltzanów, z wyglądu podobny całkiem mocno do… Sansouscii w Poczdamie. Maltzanowie wżenili się w podupadłą, ale zasłużoną rodzinę Kurzfeldów, która kontynuowała gospodarkę hodowlaną na stawach po Cystersach w okresie Habsburskim. Postawili nowy rodowy pałac, wybudowali pierwszy na Śląsku tak duży park w stylu angielskim.
Spotkałem swoich widzów na jednej ze ścieżek pośrodku stawów. Byli akurat z Gliwic, co potwierdza statystyki, że nad Dolinę Baryczy lubią przybywać mieszkańcy Górnego Śląska spragnieni alternatywnych trochę kierunków. Jesienią ciągną tu fotografowie, by uchwycić jelenie na rykowisku, latem z wież obserwacyjnych można dostrzec bieliki (miałem okazję przeżyć to pierwszy raz w życiu), wiosną wczesną festiwal ptasich przelotów ściąga fotografów i obserwatorów przyrody. Prawie cały sezon rowerzystów. Leniwie płynąca Barycz, formalnie najwolniejsza rzeka w Polsce ściągnęła tu rezolutnych i pomysłowych Cystersów, mistrzów krajobrazu. Zapotrzebowanie na ryby słodkowodne w postnej średniowiecznej Europie napędziło koniunkturę na budowanie stawów hodowlanych. Mijają wieki i co? Gospodarka rybna wciąż ma się dobrze, ale na groble, ścieżki, zdziczałe stawy, rowy, oczka wodne wróciła z przytupem natura. Region stawów jest od 1963 roku rezerwatem ptactwa wodnego i błotnego. Odnotowuje się tu 276 gatunków, z czego 166 gatunków ma tu swoje tereny lęgowe.
Ciekawostką, która przykuła
moją uwagę, jest duża liczba miejscowości i przysiółków o
nazwie Ruda. W miejscu wydobywania rud darniowych istniały leśne
piece, ale najciekawszym śladem tego przemysłu są żyły rudy
darniowej w niektórych domach. Służyły one podobno jako naturalny
piorunochron i odgromienie. Ogólnie teren jest płaski, monotonny,
nudny, przesadnie cichy, dla odludków, znużonych internetem,
hałasem, korkami na szlakach i oscypkiem. Mam nadzieję, że
skutecznie odradziłem? :)
Może Cię zainteresować:
Marcin Nowak: Więcej niż jeden Rybnik? Czechy: NA SIEBIE! Czeskie Rybniki i Milowice
Może Cię zainteresować: