Salka w bytomskiej cytadeli. Wydziarany jak tapeta facet w dresie,
sportowych klapkach i białych skarpetach rzuca w kierunku sceny:
- Ej, ty z gitarą! Jak ty się nazywasz?
- Jestem Budyń.
- Budyń! Hehehe. Ja jestem Kisiel! Mocna ta wasza „napierdalatura”!
To było ze 20 lat temu. W redakcji wysłali mnie, studenta, do aresztu śledczego w Bytomiu. Na „koncert resocjalizacyjny”. Tak poznałem Pogodno. Zagrali dla aresztantów, zupełnie dziko. „Elvis Presley sing this song: put some śmieci to the hasiok!”. Potem jedliśmy wspólnie więzienny krupnik z wielkiego aluminiowego gara.
Ze Szczecina do Mikołowa
Koncert
w areszcie? Budyń tłumaczył, że menago grupy wymyślił, że „na
Śląsku trzeba występować przed różnymi środowiskami”.
Pogodno byli ze Szczecina. Na Śląsk (konkretnie: do Mikołowa)
przywiodła ich ciekawość i przyjaźń z Hrabią Fochmannem. Hrabia
to Lesław Golis, muzyk z Tychów. W 2002 roku Hrabia i Pogodno
nagrali razem „Hajle Silesia”, czym – patrząc szeroko –
udowodnili, że są najbardziej fascynującym zjawiskiem w polskiej
muzyce przełomu wieków. Nam z kolei zapisali jedną z
najpiękniejszych muzycznych kart na Śląsku.
„Górniczo-hutnicza orkiestra dęta. Robi nam papa-rara” – kto choć raz nie słyszał tej piosenki, musiał chyba spędzić młodość w piwnicy. Był też rdzennie śląski klip w reżyserii Pawła Bogocza, puszczany na okrągło w telewizjach muzycznych, gdy były telewizjami muzycznymi. Na „Hajle Silesia” była cała masa totalnie zwariowanych, przebojowych numerów: z Elvisem i „put some śmieci to the hasiok”, „Narkotykami” („Melancholia to kolia z chwil niebieskich, co są jak pinezki. Gdzie na stole układa jak pasjans, gdzie na to człowiek kładzie nagi, z nieuwagi. Na małe kłuj kłuj kłuj…” - złoto!) czy „Spierdalaczem”. Szymkiewicz vel Budyń miał niewiarygodny dar pisania treściwych, nasyconych absurdem tekstów.
Pomorska bryza, śląska cyna
Na
którymś koncercie podczas „Orkiestry” na scenie pojawiła się
prawdziwa orkiestra górnicza i przez 20 minut bawiła widownię. To
był czas, gdy krytycy, zachwyceni Budyniem i jego ekipą, pisali:
„niekontrolowane zderzenie pomorskiej bryzy ze śląską cyną”.
To był czas, gdy na Śląsku, na pograniczu Tychów i Mikołowa,
zrodził się wielki alternatywny ruch muzyczny, nazywany – od
słynnego albumu Pogodno – właśnie Hajle Silesia (nie mylić z
cesarzem Haile Selassie). Przez mikołowski domek zamieszkiwany przez
kapelę, przewijały się zaprzyjaźnione zespoły, lokalne
oryginały, poeci i inni artyści. W takiej atmosferze rodziły się
kultowe teksty piosenek Pogodno, choćby „Pani w obuwniczym miała
taki ruch, że aż się jej buty rozeszły”.
Tak
mniej więcej na początku ubiegłej dekady Hajle Silesia było
fenomenem zarażającym Polskę kreatywnością w tworzeniu,
zadziornością brzmień, czy hippisowskim podejściem do muzyki w
ogóle. Była to także elita muzyczna, z której wzięły się takie
postacie jak Michał Pfeiff, Marcin Macuk (producent solowych płyt
Nosowskiej), Marcin Bors (producent takich albumów, jak „Granda”
Brodki czy „Prąd stały/Prąd zmienny” Lao Che). Z Hajle Silesia
jest też Biff z Anią Brachaczek, która 12 lat temu uwodziła cały
kraj pamiętnym refrenem: „Zatruj jak Ślązaka jodem, gdy z
Chorzowa samochodem jedzie latem do Darłowa”. Wspaniały głos, tak przy okazji.
W tym środowisku brylował Budyń, multiinstrumentalista, kompozytor i tekściarz (pisał m.in. dla Nosowskiej, Brodki czy Reni Jusis). W 2012 roku założył zespół Babu Król, śpiewający wiersze Stachury. Dzień przed śmiercią ogłosił powstanie nowej kapeli: Monofon, m.in. z muzykami Lao Che.
Śląski język buntu
Budyń
był w Śląsku zakochany i zaciekawiony nim. Kiedyś mówił mi
żartem, że Ślązacy muszą mieć wrodzone poczucie muzykalności,
bo maszyny parowe, młoty, górnicze szole i fabryki od jakichś 200
lat wystukują tu najbardziej wymyślne rytmy. Cenił śląską
otwartość, humor i kulturową odrębność. Pamiętajmy, że był
także szczerym orędownikiem godki: sam kilkukrotnie rozmawiałem z
nim o brzmieniu, melodii i odbiorze śląskiego języka
- Śląski język jest jak najbardziej antykoniunkturalny. To język ideałów innych od powszechnie przyjętych. Dlatego tak dobrze wpisuje się w rodzaj buntu. Śpiewanie po śląsku jest trochę jak pokazanie systemowi "czterech liter" – mówił Budyń. Uwielbiał eksperymenty łączące różne muzyczne formy i godkę. Przy tym wielokrotnie akcentował swoje poparcie dla uznania śląskiego za język regionalny.
-
Kaszubi też mają swój język i nikomu to nie przeszkadza. Język
śląski jest żywy, istnieje i nie widzę przeciwwskazań, by go
instytucjonalnie kultywować – powiedział mi w jednym z wywiadów.
- Proponuję, by politycy wybrali się na Śląsk, do rdzennych
Ślązaków i zobaczyli, jak bardzo poważną sprawę lekceważą.
Budyń
był jednym z najbardziej utalentowanych Ślązaków z wyboru, jacy
zaznaczyli swoją obecność na Śląsku. A historia śląskiej
emigracji Pogodno i całego artystycznego ruchu Hajle Silesia na
zawsze pozostanie fascynującym zjawiskiem naszej kultury.