Dzień Kobiet. Kwiaciarka opowiada, jak dawniejszy dzień „żniw” stał się coroczną, niespełnioną nadzieją „badylarzy”

Dzień Kobiet. Punkt kulminacyjny roku w branży florystycznej. Od dziesięcioleci. Dzień, do którego przygotowania trwają kilka dni. Jedyny taki. Gdyby były takie jeszcze z dwa, można by resztę roku nie pracować. Tyle tylko, że to przeszłość. Dziś w kwiaciarniach ruch mizerny, choć to dalej przeddzień najlepszego dnia w roku. Klientów mało, mimo że kwiaciarni mniej. A jak było kiedyś i co się stało? O tym porozmawialiśmy z tymi, którzy sporo na ten temat wiedzą.

Wypada jednak zacząć od wyjaśnienia. Autor niniejszego artykułu jest synem i wnukiem kwiaciarzy. Nigdy nie lubił tej branży. Żył dzięki niej w dostatku jako dzieciak, ale nie zdawał sobie z tego sprawy. Dla niego kwiaty były czymś, przez co nie widział rodziców całymi dniami i wieczorami. Zaś dni takich było siedem w każdym tygodniu. Święta nie istniały.

Należy się czytelnikom też drugie wyjaśnienie. Artykuł ten miał być rozmową z bardzo wyjątkową osobą. Kobietą, która była pierwszą nauczycielką autora – najpierw przedszkolną, a potem języka polskiego. Jednym z najlepszych, najbardziej zaangażowanych i najodpowiedniejszych ludzi do tego zawodu, jakich można sobie wyobrazić. Osobą, która uwielbia piękno natury i zawsze powtarzała, że zazdrości mamie autora jej pracy wśród kwiatów. W końcu otworzyła swoją własną kwiaciarnię, by – jakiś czas później – zawód nauczyciela, który tak świetnie wykonywała – porzucić. To ona bardzo dawno temu powiedziała autorowi, że wyobraża sobie go jako dziennikarza, a ten sobie wymarzył, że jeśli ta wizja się spełni, to ona będzie jego honorową rozmówczynią. Niestety – kiedy nadszedł na to czas, który wydawał się wręcz idealny – nadeszła także odmowa.

Trzeba było poszukać kogoś innego. Wszyscy chętnie rozmawiali, po starej znajomości. Ale nikt nie zechciał być bohaterem wywiadu. Skromność, ostrożność, czy coś innego? Trudno powiedzieć. Lecz materiał zapowiedziany. Pozostaje zrobić coś, o czym nawet myśleć było dziwnie, a co dopiero wykonać. Wywiad z inną, wyjątkową osobą. Najtrudniejszy jak dotąd. Tak, z mamą.

Sosnowiec. Róg ulic Szklarnianej i Jana Dekerta. Stoisko kwiatowe Lechowskich. Na zdjęciu Alina Lechowska. Lata 80. XX w..
Sosnowiec. Róg ulic Szklarnianej i Jana Dekerta. Stoisko kwiatowe Lechowskich. Na zdjęciu Alina Lechowska. Lata 80. XX w..

Nie lubiłaś swojej pracy, prawda?

Nie lubiłam. Na początku chyba nawet klienci widzieli, że nie lubię. Ale nauczyłam się w końcu za bardzo tego nie okazywać. To była praca bardzo wyczerpująca – psychicznie i fizycznie. Ludzie widzą panią pracującą wśród pięknych kwiatów i wydaje im się, że to los wygrany na loterii. „Ale ma pani piękną pracę” – słyszałam niezliczoną ilość razy. A we mnie się wówczas gotowało.

Czytelnicy zapewne pomyślą, że przesadzasz. Opowiedz, dlaczego tak było źle.

Pracowałam wcześniej w banku oraz w Pewexie jako kasjerka. Było sporo stresu, bo ewentualne manko w kasie liczyło się w dewizach, które były na wagę złota. Były też czasem kolejki czy jakieś trudniejsze dni, niesnaski, a wypłata raczej skromna. Ale było też coś, czego przy kwiatach nigdy nie zaznałam. Godne warunki – ciepło, czysto i życie prywatne po 8 godzinach pracy.

Nie można było mieć tego wszystkiego przy kwiatach?

Wiesz dobrze jak było, czemu się pytasz?

Czytelnicy nie wiedzą.

Do tego interesu weszłam przez małżeństwo. Matka męża handlowała różnymi rzeczami, odkąd osiedliła się w Sosnowcu, zaraz po wojnie. Tym, na co był akurat sezon. Wśród tych rzeczy były też kwiaty. Z czasem wycofała się z innego asortymentu, by gdzieś w latach 70. sprzedawać już tylko to. Przecież pamiętasz, jak to wyglądało, prawda? Handel uliczny, tylko cały rok, bez względu na warunki zewnętrzne.

Oczywiście. Cztery bańki z kwiatami w wózku dziecięcym i handel przy klombie na ulicy Modrzejowskiej, przy sklepie sportowym. W tym lokalu jest teraz Rossmann, a w miejscu klombu stoi przeszklony budynek.

Nie tylko tam. Kiedy były odwiedziny w szpitalu, babka szła z wózkiem handlować pod szpital. Tak, wtedy ludzie kupowali kwiaty, idąc w odwiedziny. Dla pacjenta, ale i niekiedy dla personelu. Gdy zbliżał się dzień Wszystkich Świętych – szła handlować pod cmentarz. A poza tym – handlowały tam, na Modrzejowskiej, jak mówisz.

Użyłaś liczby mnogiej – „handlowały”.

Tak, było ich kilka. Ludzie czasami nazywali je przekupkami, bo kiedy nie było ruchu, przekrzykiwały się, nagabując klientów. Choć większość nazywała je po prostu kwiaciarkami lub „babami od kwiatków”. Większość z nich miała chustki na głowach, może też dlatego. Warunki były złe. Zima czy deszcz – stanie na powietrzu; brak toalety, miejsca do umycia się czy choćby normalnego krzesła, by wygodnie usiąść. Woda była w kranie wystającym z ulicy, ale kiedy się zbierało po dniówce (zazwyczaj długiej), to trzeba było wymienić wodę w bańkach z kwiatkami i potem ciężki wózek pchać do miejsca, gdzie schowany był na noc. Zazwyczaj to jakaś „dogadana” komórka lub piwnica w okolicznych kamienicach. Najgorzej, jak piwnica, bo trzeba było ciężki wózek wytargać stamtąd.

W tych wózkach było wszystko – bańki z kwiatami, wstążki, przybranie, papier do pakowania, nożyczki…

No i parasol plażowy lub ogrodowy. Kwiaty nie mogą stać na słońcu, bo się niszczą i zaraz są do wyrzucenia.

Kilka lub kilkanaście lat tak było, ale ja pamiętam tylko końcówkę tego okresu.

Tak, w końcu handel przeniósł się na targowisko. Przy ulicy Szklarnianej powstał rząd budek – najpierw siedmiu + nasza wiata, ale ostatecznie skończyło się na ośmiu, po zabudowaniu wiaty. To było w latach 80., w pierwszej połowie. Te budki potem musieliśmy przenieść na drugi koniec Szklarnianej, później znów przenieść jeszcze dalej, na ulicę Dekerta. A po długich i nieprzyjemnych perypetiach, na początku lat 90., wróciliśmy na pierwotną lokalizację na Szklarnianej, ale do bardzo ciasnych kiosków. To może jednak temat na inną rozmowę. Był to interes bardzo dochodowy, mimo że konkurencja ogromna – osiem budek obok siebie! Ludzie kupowali mnóstwo kwiatów, przy dowolnej okazji.

Sosnowiec. Ulica Jana Dekerta. Stoisko kwiatowe Lechowskich. Na zdjęciu Alina Lechowska. Lata 80. lub wczesne 90. XX w..
Sosnowiec. Ulica Jana Dekerta. Stoisko kwiatowe Lechowskich. Na zdjęciu Alina Lechowska. Lata 80. lub wczesne 90. XX w..

Inaczej niż dziś.

To wynikało najbardziej z tego, że nic innego nie było. Byle okazja – imieniny, odwiedziny świąteczne czy jak trzeba było coś załatwić – kupowało się kwiatki. Dziś jest w sklepach wszystko, inaczej niż wtedy. A kwiatki były, to ludzie brali. Kiedy były szczególne okazje, typu dzień nauczyciela, jakieś popularne imieniny, dzień babci, dzień matki, dzień kobiet, zakończenie roku szkolnego, komunie – wówczas zdarzało się, że i towaru zabrakło.

Nie było kwiaciarni w Sosnowcu poza targowiskiem?

Były. Ale tylko kilka na całe, spore miasto. W dodatku krótko otwarte. A tu było osiem w jednym miejscu, otwartych do późnego wieczora, w niedziele, święta i pełne towaru. Kto miał pieniądze, przyjeżdżał na halę [to potoczna nazwa targowiska w centrum Sosnowca, choć nie było nawet zadaszone – red.].

Ale kwiaciarnie miały doprowadzoną wodę, a Wy nosiliście ją do Waszych bud z ogólnodostępnego kranu. Jak kran był zepsuty, a potem go zlikwidowano, to z prywatnych mieszkań.

Tak niestety było. Ale byliśmy młodzi i nosiliśmy wiadrami, nie myśląc, jaką krzywdę sobie samym robimy. Kiedy było gorąco, to wodę trzeba było wymieniać w kwiatkach kilka razy dziennie. Kilkadziesiąt 20-litrowych wiader wody każdego dnia, przez około 40 lat. To musiało się źle skończyć. A pozostając przy temacie wody – kwiaty cięte to nawozy, które uwalniały się do niej. To też gnicie łodyg i liści. I w tym wszystkim trzeba się było „babrać”. Na opakowaniach kremów do rąk są ilustracje kwiatów. Mnie kwiaty kojarzą się wyłącznie z bardzo zniszczonymi rękami, zamiast zadbanymi.

A więc wracamy do tematu, od którego odbiegliśmy. Dlatego nie lubiłaś tej pracy!

Nie tylko. Przede wszystkim nie było normalnego życia. Życiem była praca. Klient był 7 dni w tygodniu, od rana do późnego wieczora, więc się stało. Latem średnio 13 godzin, zimą – 10, może 11. Wolne to 2-3 tygodnie w roku w wakacje, jakieś pojedyncze dni czasem, na przykład po dniu kobiet, jeśli brakło towaru.

No i wstążki. One okropnie niszczą ręce, palce przede wszystkim. Skóra jest poprzecinana i grubieje. Większość z nas miała dłonie jak u budowlańców.

A, jeszcze to, że przez kilkanaście lat była moda na kokardy z wstążek. To te kokardy robiło się w domu, bo w pracy był ruch i nie było kiedy, więc nawet po tych 12-13 godzinach, po powrocie do domu, praca się wcale nie kończyła. Dla ojca też nie, bo jechał po towar.

No dobrze, ale to był Wasz wybór. Normalne kwiaciarnie tak nie pracowały.

To prawda. I z perspektywy czasu to nie było dobre. Można powiedzieć, że jak na czasy komuny, to żyło nam się lepiej, niż innym – pod względem materialnym. Ale to tak naprawdę pozory, bo nie było czasu z tych pieniędzy zrobić użytku. Ludzie jednak nie wierzyli i zazdrościli. Już w latach 90., kiedy każdy mógł założyć dowolny interes, zdarzyło się kilka przypadków, że nasi klienci otwierali kwiaciarnię myśląc, że to żyła złota. Szybko się jednak przekonywali, że od drugiej strony to wygląda zupełnie inaczej. Nikt się na tym nie dorobił, bo też nikt nie pracował tak długo każdego dnia. Przetrwała jedna z takich kwiaciarni, ale luksusów właścicielce nie przyniosła.

Sosnowiec. Ulica Szklarniana. Stoisko kwiatowe Lechowskich. Na zdjęciu Jerzy Lechowski. Lata 90. XX w..
Sosnowiec. Ulica Szklarniana. Stoisko kwiatowe Lechowskich. Na zdjęciu Jerzy Lechowski. Lata 90. XX w..

Wolałabyś pracować w normalnej kwiaciarni, zyskując czas na życie, kosztem dochodów?

Przede wszystkim w ogóle nie wybrałabym kwiaciarni. A z tych dochodów, które kosztowały nas tyle pracy, nic nie zostało.

Opowiedz o tym.

Dawniej kwiaty sprzedawały się bardzo dobrze, jak mówiłam. W latach 70. Szły dobrze, ale babka handlowała ilościami nie tak dużymi. Jeździła po towar do Warszawy, bo tam była giełda. Kupowała tyle, ile była w stanie wziąć do pociągu, pakując najciaśniej, jak się dało. Czasem tu, na miejsce, przyjeżdżał „badylarz” i można było dokupić, jak brakowało. Ale zasadniczo można było sprzedać tylko tyle, ile weszło do wózka.

Lata 80. to rekordowe ilości. Już wtedy pomagaliśmy [z mężem – red.] babce, powoli ją zastępując. Najpierw wiata, potem buda – jedna z ośmiu. Ojciec [mąż – red.] jeździł po towar częściej, bardzo często samochodem. Zdarzało się, że całe kombi [Polski Fiat 125p kombi – red.] wyładowane towarem po dach – schodziło. Zwłaszcza kiedy była jakaś okazja typu dzień matki, zakończenie roku szkolnego, komunie czy dzień kobiet. Wtedy nawet trzy kursy tygodniowo do Warszawy po towar się zdarzały. Dziś nie mogę się nadziwić, że mąż dawał radę po 13 godzinach w pracy jechać w nocy po towar do Warszawy i po powrocie znów 13 godzin pracować. No ale wtedy byliśmy młodzi. To były czasy kartek na benzynę i czasami myślę, że większym zmartwieniem dla męża był brak paliwa do samochodu niż brak snu. A paliwo było bardzo potrzebne, bo oprócz giełdy w Warszawie nocą, mąż często jeździł za Częstochowę w dzień, jak trzeba było dokupić towaru na szybko, bo brakowało. Wokół Częstochowy było sporo ogrodników, zresztą jest tak do dzisiaj, tylko teraz często sami towar dowożą.

Lata 90. przyniosły zmianę. Na początku szło jeszcze lepiej, bo ludzie zaczęli się bogacić. Ci, którym się wiodło, brali olbrzymie wiązanki z drogich kwiatów. Dla fasonu, by się pokazać – przed kobietą, pracownikami, partnerami biznesowymi. Potem jednak ten trend słabł. Kto się miał popisać, ten się już popisał. A sklepy były coraz bardziej pełne wszelkiego towaru i kwiaty zaczęły mieć konkurencję. Można było wybrać coś innego jako podarunek. Toteż ludzie wybierali coraz częściej coś innego. Maskotki, ozdobne kartki, pluszaki, ceramikę. Ze zmian na lepsze to rozkręciła się giełda kwiatowa w Tychach, co było wielkim udogodnieniem, gdyż odpadało jeżdżenie do Warszawy. Minusem – z naszego punktu widzenia – był wysyp nowych kwiaciarni. Powstało ich mnóstwo.

Początek XXI wieku jeszcze nie był zły, ale zmiany były bardzo widoczne. Nie było już mowy o samochodach wypchanych towarem. Kwiaty były coraz droższe i jeszcze mniej oczywistym wyborem na prezent. Ślubów z roku na rok jest mniej, nauczycielom kupuje się inne rzeczy na dzień nauczyciela, przystępujących do pierwszej komunii interesuje wszystko inne bardziej, niż kwiaty. Pojawiły się nowe zwyczaje. Na przykład prośba o niekupowanie kwiatów, tylko ofiarowanie pluszaków lub datków na jakiś cel dobroczynny. Kwiaciarnie, które powstały w latach 90. – w dużej części upadły. Do dziś trend się utrzymuje. Na korzyść zmieniło się to, że już nawet do Tych nie trzeba było jeździć, bo powstało mnóstwo hurtowni ogrodniczych, jeszcze bliżej. W dodatku one, lub inne firmy – dowożą dziś towar na miejsce. Paradoksalnie – dopiero wtedy, kiedy branża się ma gorzej. A, jeszcze z rzeczy trochę na plus to moda na walentynki przyszła do Polski, to trochę się w ten dzień sprzedawało.

Sosnowiec. Ulica Szklarniana. Stoisko kwiatowe Lechowskich. Na zdjęciu Jerzy Lechowski. Późne lata 90. XX w..
Sosnowiec. Ulica Szklarniana. Stoisko kwiatowe Lechowskich. Na zdjęciu Jerzy Lechowski. Późne lata 90. XX w..

Pani K. powiedziała, że za wiele przed dniem kobiet nie sprzedała i tak naprawdę to dziś najlepszą okazją do zarobku jest jakiś pogrzeb.

W tę stronę to się zmieniało od dawna. Kiedyś, my z ojcem (mężem – red.) , nie robiliśmy w ogóle wiązanek pogrzebowych. Bez tego było co robić. W drugiej połowie lat 90. – już tak. I potem, z roku na rok, pogrzeby stawały się dla nas coraz ważniejsze. Nie dlatego, że ludzie częściej umierali, bo przecież tak nie jest. Ale dlatego, że tak mało sprzedawało się wiązanek na inne okazje. Dobrze wiesz, że M., R. i wielu innych żyje już głównie z pogrzebów, bo rozmawiałeś z nimi.

Tak, to prawda, wszyscy mówią to samo. No i narzekają na supermarkety.

Trudno się dziwić. Konkurencja jest normalną rzeczą, ale uczciwa. Czy tu jest uczciwa, kiedy klient kupuje kwiatek po cenie niższej, niż właściciel kwiaciarni może kupić w hurtowni? Jak to jest możliwe? A gdzie jakaś marża jeszcze? To chyba jest tak, jak z tymi pączkami w tłusty czwartek. Cena poniżej wartości tylko po to, by przyciągnąć klientów. To oczywiście rujnuje interes kwiaciarniom, zwłaszcza w takie dni, jak dzień kobiet.

Mamo, ludzie i tak kupiliby kwiaty w supermarkecie, bo im tak wygodniej – robią zakupy spożywcze, dorzucają kwiatki i mają z głowy.

Przy supermarketach, w centrach handlowych, też są kwiaciarnie. One mają jeszcze wyższe ceny niż w typowych kwiaciarniach-kioskach lub lokalach, bo czynsz centrach jest wysoki. Klient w centrum handlowym koło tych stoisk przechodzi i widzi, że jedna róża potrafi kosztować 25zł, a może i więcej, kiedy tuż obok, w supermarkecie, kilkanaście złotych kosztuje cały bukiet. Może trochę mniej rosłych kwiatów, ale bukiet. I taniej. Tu już wygoda się nie liczy, bo przecież kwiaciarnia jest po drodze. Tu się liczy tylko cena.

Te kwiaciarnie w centrach handlowych znikają jakby wolniej.

Oczywiście. Supermarkety sprzedają kwiaty wtedy, jak jest dobra okazja, właśnie taka jak Dzień Kobiet. W pozostałym okresie klientom pozostają tylko kwiaciarnie. Wtedy liczy się wygoda bardziej, niż cena, dlatego te w centrach handlowych mają rację bytu. Jest drożej, ale jest przy okazji zakupów. No i nie ma choćby problemów z parkowaniem i nie trzeba specjalnie nigdzie jechać.

Nie przemawia przez Ciebie trochę żal, że przegraliście konkurencję?

Nie, przemawia przeze mnie jedynie żal, że nie zamknęliśmy interesu wcześniej. Wszystkie oszczędności z czasów, kiedy szło dobrze, przeznaczyliśmy na pokrywanie strat w okresie, kiedy szło coraz gorzej. Gdybyśmy zamknęli interes nie w 2017 roku, kiedy wymusiła to choroba, tylko powiedzmy 10 lat wcześniej, lepiej na tym wyszlibyśmy. No ale to nie wina niczyja, tylko naiwnej wiary, że się odwróci karta.

Nie mogła się odwrócić?

A co widziałeś dziś, jak objeżdżałeś kwiaciarnie?

Sosnowiec. kwiaciarnia przy ulicy generała Władysława Andersa. Właściciele przeszli na emeryturę, nikt od 3 lat nie przejął. Nie opłaca się, choć świetne miejsce. 7 marca 2025.
Sosnowiec. kwiaciarnia przy ulicy generała Władysława Andersa. Właściciele przeszli na emeryturę, nikt od 3 lat nie przejął. Nie opłaca się, choć świetne miejsce. 7 marca 2025.

Widziałem kilka z nich bez żadnego klienta, kilka z nielicznymi klientami, kilka zlikwidowanych i kilka z wiązankami pogrzebowymi zamiast wiader z tulipanami i goździkami.

No więc sam sobie odpowiedziałeś. Dawniej było tak, że nawet kwiaciarnie przy cmentarzach, typowo nakierowane na pogrzeby, na ten jeden dzień były zawalone tulipanami, goździkami i różami, bo to szło. Bo Dzień Kobiet to jest ten dzień, na który czeka się cały rok, wyjątkowy. Teraz masz kwiaciarnię na osiedlu, daleko od cmentarza, a wystawione na sprzedaż wieńce zamiast tulipanów! I wszyscy czekają, aż ktoś umrze i mają nadzieję, że rodzina przyjdzie po kwiaty akurat do niego. Jak tu mieć nadzieję, że się karta odwróci?

Sosnowiec. kwiaciarnia przy skrzyżowaniu ulic generała Władysława Andersa i Mariana Maliny. Przeddzień Dnia Kobiet 2025 roku jest towar, jest uśmiech, nie ma klienta.
Sosnowiec. kwiaciarnia przy skrzyżowaniu ulic generała Władysława Andersa i Mariana Maliny. Przeddzień Dnia Kobiet 2025 roku jest towar, jest uśmiech, nie ma klienta.

Dzień kobiet wypada w tym roku w sobotę. To na pewno nie pomaga.

To zawsze było na niekorzyść, kiedy takie święto wypadało w sobotę lub niedzielę.

Ale też – nie aż tak. Owszem – była to dla niektórych okazja, by nie kupić kwiatów koleżankom z pracy i trochę oszczędzić. Ale jednak mimo tego – sprzedawało się sporo. Ludzie brali w piątek do pracy i szkoły, a czasem w poniedziałek. Jeśli chodzi o kwiaty dla rodziny, dla dziewczyny czy znajomych, to bez większego znaczenia, czy sobota, niedziela czy inny dzień tygodnia.

P. i pozostali, z którymi dziś rozmawiałem, mówią, że jest dramatycznie słabo w porównaniem z piątkiem ubiegłego roku. Ale wtedy 8 marca wypadł w piątek. Są przekonani, że łączna sprzedaż z piątku i soboty tego roku będzie mniejsza, niż z samego piątku ubiegłego roku.

Tak. Kiedyś to była sprawa obyczaju i dla wielu byłoby dyshonorem nie kupić kwiatów dla koleżanek z pracy, nawet kiedy ich święto przypada w dzień wolny. To się zmieniło. Czy to źle? Nie będę oceniać, choć już jest mi to obojętne.

Czy to więc koniec Dnia Kobiet jako kulminacyjnego, najważniejszego dnia w roku dla branży?

Nie sądzę. On dalej będzie najważniejszy, tylko że sprzedaż będzie dużo mniejsza, niż dawniej. I pewnie będzie jeszcze spadać. Tak, jak i sprzedaż kwiatów w ciągu całego roku, więc ten dzień będzie zawsze lepszy, niż pozostałe. No, może Wszystkich Świętych być już dniem lepszym, bo wtedy idzie dużo towaru od zawsze. Ale pamiętajmy, że i wtedy największą konkurencją kwiaciarzy są supermarkety i sklepy dyskontowe. Byłeś dziś na hali – co widziałeś?

Dwie budki czynne, po jednym kliencie przy każdej.

Właśnie. Przeddzień Dnia Kobiet, około 17:00, tak? Czyli o takiej porze, że kiedy było nas jeszcze osiem budek z kwiatami, to każdy miał wtedy kolejkę przed oknem. Dziś są dwie i każda ma klienta, który zresztą zaraz pójdzie i na następnego trzeba będzie poczekać.

Tak właśnie było. A powiedz – może gdyby nie ta praca w wymiarze większym, niż dwa etaty na osobę, to myślałabyś lepiej o tej pracy? Może to jest fajna praca, skoro tyle osób chce pracować w kwiaciarniach?

Może, ale o tym się już nie przekonam. Własnej, bieżącej wody doczekałam się miesiąc po tym, jak już zamknęłam interes na stałe. Ani raz do dziś nie użyta. 40 lat noszenia ciężkich wiader, niedomyte bańki. Najgorzej zimą – i nosić, i myć. No a uwalniające się nawozy i gnijące łodygi to przecież w każdej kwiaciarni są, nie tylko w naszej budzie.

To jest w ogóle trudne pytanie. Mieliśmy świeży towar i klienci lubili nasz sposób układania kwiatów. Przez to mieliśmy najwięcej klientów. Przyjeżdżali do nas znani biznesmeni, władze samorządowe, inni, prominentni ludzie, taksówkarze wozili gości z hoteli, nawet z Katowic. Gdzie indziej nie poznalibyśmy tylu ciekawych osób. Z drugiej strony – to budziło zawiść niektórych konkurentów do tego stopnia, że nie traktowali nas jak konkurentów, tylko jak najgorszych wrogów, okazując zachowania trudne do uwierzenia. Z kolei inni – do samego końca potrafili się zachowywać przyjaźnie. Nawet kiedy interes nie szedł i każdy klient był niemal na wagę złota. Ktoś nam raz podpalił budkę, spłonęła doszczętnie z towarem. Dwukrotnie mieliśmy bardzo uciążliwe kontrole skarbowe po donosach. Za czym tu tęsknić?

Sosnowiec. Rząd 5 kwiaciarni przy ulicy Szklarnianej. Kiedyś działały wszystkie i były kolejki, dziś działają tylko dwie i klientów wielu nie ma. Druga od lewej należała do Lechowskich, nieczynna od 8 lat. 7 marca 2025.
Sosnowiec. Rząd 5 kwiaciarni przy ulicy Szklarnianej. Kiedyś działały wszystkie i były kolejki, dziś działają tylko dwie i klientów wielu nie ma. Druga od lewej należała do Lechowskich, nieczynna od 8 lat. 7 marca 2025.

Rozmawiamy o kwiatach. Ktoś, kto zaczął czytać naszą rozmowę, pewnie spodziewał się pozytywnego przekazu. Wydaje się jednak, że go rozczarowaliśmy. Znajdzie się coś pozytywnego jeszcze na zakończenie?

Zdarzało się dawniej, że klienci kupowali o jeden kwiat więcej, niż potrzebowali. I obdarowywali nim mnie, z życzeniami na Dzień Kobiet. Wtedy nie lubiłam kwiatów, a prezent zaraz wracał do bańki, bo i tak się sprzedał, często jeszcze towaru brakło na koniec dnia. Każdy znajomy wiedział, że dla mnie kwiatów się nie kupuje, na żadną okazję.

Interes zamknęłam po wysprzedaniu towaru z Dnia Kobiet, w 2017 roku. Po 8 latach od tamtego momentu myślę o tamtych gestach z uśmiechem, a nawet tęsknotą. I nawet trochę polubiłam dostawanie kwiatów.

Slaskie kobiety na 8 Marca

Może Cię zainteresować:

Osiem niezwykłych Ślązaczek na Dzień Kobiet. Proponuje Roman Balczarek

Autor: Roman Balczarek

08/03/2025

Mural jolanta wadowska krol

Może Cię zainteresować:

Dr Jolanta Wadowska-Król, czyli śląska Erin Brockovich. O wielkiej lekarce, która leczyła ołowicę szopienickich dzieci

Autor: Katarzyna Pachelska

14/02/2024

Sosnowiec-Zagórze. Biurowiec Fabryki Silników Elektrycznych Małej Mocy "Silma".  Rozbiórka, rok 2019.

Może Cię zainteresować:

Transformacja Sosnowca to nie jest sprawa nowa. Dzieje się… od początku istnienia miasta!

Autor: Robert Lechowski

19/01/2025

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon
Reklama