Pierwsza „nauczka” miała miejsce w 1930 roku, a jej początek zwiastował dzwonek do drzwi willi Korfantego przy ulicy Powstańców 23 w Katowicach. Rozległ się 26 września o godzinie 8.45. Dzwonili policjanci. Przyszli aresztować właściciela. Korfanty został uwieziony w twierdzy brzeskiej. W jego poniżaniu, maltretowaniu i upadlaniu na różnorakie sposoby oprawcy wykazywali się nie lada jaką kreatywnością.
– Korfanty, który w 1902 roku z pruskiego więzienia we Wronkach wychodził triumfujący, po Brześciu, w którym uwięzili go rodacy, był cieniem samego siebie – zauważają jego biografowie, Józef Krzyk i Barbara Szmatloch.
Szok dla Ślązaków
Jak pisał po latach Kazimierz Kutz w „Gazecie Wyborczej”, osadzenie Korfantego w twierdzy brzeskiej było dla Ślązaków szokiem – na tamte czasy swoistą „Hiroszimą”. Zdaniem Kutza, aresztowanie byłego dyktatora III powstania śląskiego poderwało zaufanie do Polski w najbardziej patriotycznych Ślązakach, którzy poczuli się oszukanymi i porzuconymi obywatelami drugiej kategorii.
Drugą, siłą rzeczy jeszcze bardziej gorzką, „nauczką” było powtórne aresztowanie Korfantego i tragedia, do jakiej wskutek tego doszło. Było to po powrocie z emigracji w 1939 roku. Korfanty wracając do Polski liczył być może, że w obliczu nadchodzącej wojny z Niemcami wewnętrzne polityczne wojenki i konflikty zejdą na plan dalszy. Jeżeli tak było, to przeliczył się fatalnie. Kilka godzin po tym, jak Korfanty zgłosił swe przybycie do Katowic w prokuraturze (gdzie przyjęto go grzecznie i w żaden sposób nie usiłowano zatrzymać), do drzwi willi przy Powstańców ponownie zadzwonili policjanci. Okazawszy Korfantemu nakaz aresztowania, wyprowadzili go z domu do samochodu. Najbliższą noc spędził już w więzieniu na Pawiaku w Warszawie. Zwolniony 20 lipca 1939, opuszczał je bliski śmierci.
– Korfanty nie mógł już poruszać się o własnych siłach, wyprowadziliśmy go więc z celi więziennej, trzymając pod ręce – relacjonował naoczny świadek, adwokat prof. Stefan Glaser.
Śląska gorycz
Zmarł 17 sierpnia. – Przepełniało go uczucie goryczy, chociaż – jak to zaznaczył spowiednik, ksiądz Nowakowski – na łożu śmierci udzielił przebaczenia swoim prześladowcom – pisał biograf Korfantego Jan F. Lewandowski.
– No i widzi pan, panie Juliuszu, jak mi Polska zapłaciła – powiedział krótko przed śmiercią Korfanty do Juliusza Żuławskiego, podówczas korespondenta „Polonii”.
Podobną gorycz odczuwać musiały tysiące spośród wielotysięcznej rzeszy uczestników pogrzebu Korfantego (ich liczbę szacowano na od kilkudziesięciu tysięcy do ćwierci miliona) który odbył się w Katowicach 20 sierpnia. Bynajmniej nie koiło jej demonstracyjne zignorowanie uroczystości przez władze państwowe i wojewódzkie. Za rzecz niesłychaną musiano też uznać przemilczenie zgonu Korfantego przez Rozgłośnię Polskiego Radia w Katowicach. Mimo iż chowano jednego z najbardziej wyrazistych Ślązaków ostatnich kilkudziesięciu lat (i jak miała pokazać przyszłość – całego XX wieku), wojewoda Michał Grażyński nie tylko sam preferował w tym dniu udział w dożynkach w Pietwaldzie na Zaolziu (co z uwagi na jego zaciekłą wróżdę z Korfantym ostatecznie można by zrozumieć), to nawet nie wydelegował przedstawiciela, a personelowi Urzędu Wojewódzkiego też uczestnictwa zabronił. Trudno też o lepszy przykład małoduszności władz i zapiekłych wrogów Korfantego, niż zorganizowanie akurat w dniu jego pogrzebu powstańczej defilady i festynu w Piekarach Śląskich. Do tego doszło tajemnicze włamanie do mieszkania syna zmarłego, Zbigniewa Korfantego, do jakiego doszło podczas uroczystości pogrzebowych. Nienawiść, pogarda i małostkowość wobec Korfantego nie skończyły się z chwilą jego śmierci.
A Ślązacy zapamiętali na lata, jak Polska zapłaciła Korfantemu.
Może Cię zainteresować: