Zastanawiam się czasem, co ludzie, którzy są dumni z trwonienia publicznych pieniędzy na kolejne kuriozalne meble miejskie, robią, gdy muszą kupić krzesła do jadalni. Wybierają ładne i wygodne, czy szukają takich, z których wyrastają husarskie pióra? Naprawdę: fiksacja władzy związana z tymi miejskimi meblami jest dla mnie fascynująca, bo to jakaś świeża koncepcja - mówi Katarzyna Furgalińska, śląska architekt.
Ławka z polską flagą. Np. w Chorzowie. Pierwsze wrażenie? Logo PZPR (śmiech).
Ok. To drugie wrażenie? Jako architektka zajmująca się m.in. projektowaniem mebli miejskich: to jakieś pomylenie pojęć. Trudno powiedzieć, czym właściwie jest ta instalacja, bo na pierwszy rzut oka widać, że forma przerosła samą ławkę i ta (ławka) została zepchnięta do roli karykatury.
To znaczy? Nawet student pierwszego roku architektury powie, że, zgodnie z zasadami projektowania uniwersalnego, to zaprzeczenie idei mebli miejskich, które powinny być bezpieczne, wandaloodporne, atmosferoodporne, niegenerujące zagrożeń. Ławka powinna być dostępna dla wszystkich użytkowników i grup społecznych: starszych i młodych, dla osób z niepełnosprawnościami... Tymczasem nie spełnia żadnej ze swoich funkcji: jest na wysokości, jest zabezpieczona łańcuchem i regulaminem. Meble miejskie to też mała architektura, będąca najczęściej tłem w przestrzeni publicznej. Pomijam walory estetyczne.
Instalację zainstalowano pod Planetarium Śląskim. Czyli w ważnym publicznie miejscu, z zaskoczenia. To też jest ciekawe zagadnienie. Mebel miejski zwykle z definicji nie niesie znaczeń. Ten ma przede wszystkim nieść przekaz i jest to dość ordynarna koncepcja, opierająca się na zawłaszczaniu przestrzeni symbolicznej.
Pełno mamy w miastach ławeczek ze znaczeniami i bohaterami, przy których można spocząć. Ale traktujemy je jako pomniki. Mają one formę ławki, ale to tylko pretekst. Pomnik w przestrzeni publicznej musi być przedmiotem pewnego konsensusu. Pomniki podlegają dyskusji: gdyby ktoś pod Planetarium postawił np. pomnik Jerzego Ziętka, podlegałoby to społecznej ocenie i wymagałoby porozumienia społecznego. Tu wszyscy zostaliśmy zaskoczeni pomysłem, koncepcją i realizacją.
Ławka powinna być dostępna dla wszystkich użytkowników i grup społecznych: starszych i młodych, dla osób z niepełnosprawnościami... Tymczasem nie spełnia żadnej ze swoich funkcji: jest na wysokości, jest zabezpieczona łańcuchem i regulaminem.
I co nam to mówi o rozumieniu przez władzę przestrzeni publicznej? Dwie
kwestie. Koncept przestrzeni publicznej, która nie jest traktowana jako
przestrzeń publiczna, tylko jest zawłaszczana przez różne grupy: jak
nie pomniki, to billboardy o aborcji. Przestrzeń zasadniczo jest polem
ciągłego konfliktu, ale w Polsce wciąż przede wszystkim jest ona
zdobyczą. Nie szanuje się tego, że jak coś jest wspólne, trzeba dbać o
to podwójnie i pewnych rzeczy robić po prostu nie wypada. U nas wszystko
wypada. Wystawiać śmieci na klatkę i śmieci na billboardy. Druga
sprawa: nasze narodowe poczucie estetyki. To odwoływanie się do
najprostszych mechanizmów, opieranie się na dosłownych symbolach… Nie ma
żadnego pola na interpretację. Podobnie jest z tą ławką. Ona pokazuje
zerowe zaufanie w inteligencję odbiorcy.
Pamięta pani poprzednie, grające ławki niepodległości? Pamiętam.
Brzydkie, wydumane, niepraktyczne, drogie. Skrajnie nieergonomiczne.
Zastanawiam się czasem, co ludzie, którzy są dumni z trwonienia
publicznych pieniędzy na kolejne kuriozalne meble miejskie, robią, gdy
muszą kupić krzesła do jadalni. Wybierają ładne i wygodne, czy szukają
takich, z których wyrastają husarskie pióra? Naprawdę: fiksacja władzy
związana z tymi miejskimi meblami jest dla mnie fascynująca, bo to jakaś
świeża koncepcja. Co dalej? Narodowe sygnalizatory ruchu drogowego?
Komuna też miała swoje fetysze, ale jednak wyrażała się w innych
formach. W Polsce XXI wieku nagle siedzenie w parku musi odpowiadać na
wyzwania patriotyczne. Fascynujące, serio.
Na czym polega problem z estetyką patriotyczną? To
jest porno. Wszystko na wierzchu, na maksa, dosłownie i między oczy.
Pomniki, ławeczki, odzież patriotyczna i filmy typu Smoleńsk. Wszystko
to jest w bardzo złym guście.
A tympanon dobudowany na katowickiej archikatedrze? Jakkolwiek
to zabrzmi: w przypadku architektury sakralnej, to nie jest nic nowego.
Cały XIX wiek opierał się na historyzmach i, co ciekawe, właśnie wtedy
też tworzyły się koncepcje państw narodowych. Polecam książkę „Kompleks
gmachu. Architektura władzy” – ona niezwykle ciekawie opisuje również
ten problem. Sama katedra też miała swoje założenie: miała wyrażać
polskość, krzewić wartości, znaczenie i potęgę narodu polskiego. Dziś
ktoś uznał, że… „trzeba jeszcze bardziej”. Wartość integralności dzieła
architektonicznego została zepchnięta na dalszy plan.
Wojewódzki konserwator nie widzi problemu. Bo
nie ma nic do gadania. Decyduje kuria, która wie, że może. Wszystkie te
przykłady, o których rozmawiamy łączy jedno: nikt o nic nie pyta, tylko
robi. Nie ma w Polsce, nie ma na Śląsku debaty o przestrzeni, o
kontekstach kulturowych. Archikatedra, podobnie jak patriotyczna ławka
nie stoją na czyimś polu. Planetarium i jego otoczenie to miejsce
flagowe całego województwa śląskiego. Ingerencja wymaga konsultacji –
czy to w ogóle trzeba tłumaczyć?
Nie, chyba. Ale weźmy przykłady „przedyskutowane”. Budżet obywatelski. Rybnik. Na rondzie staje minireplika wieży Eiffla. No cóż… To działa tak: póki ludzie mają dobrze wypełniony wniosek, to czemu nie.
Prezydent Rybnika początkowo protestował, próbował tłumaczyć,
że to… nieco ryzykowny pomysł. W końcu musiał spasować, bo „mieszkańcy
tak chcieli”. Budżet obywatelski to taka trochę…
„szantażowa” formuła. Mieszkańcy chcą i mogą, bo partycypacja daje im
ułamek prawa do samostanowienia i kształtowania otoczenia. Nie sugeruję,
że to coś złego, ale u nas – jak zawsze – czegoś brakuje. Ludzie chcą,
władza ich zadowala i… umywa ręce. Budżety obywatelskie trochę zwolniły
samorządy z odpowiedzialności za kompleksowe planowanie, również to w
drobnej skali, w dzielnicach. Kiedyś stawialiśmy w każdej dzielni
siłownię na powietrzu, teraz w modzie są tężnie solankowe i fortepiany
plenerowe.
Jak przekonać mieszkańców, że miniwieża Eiffla, nawet jeśli ich osiedle nazywa się Paryż, to średni pomysł? Tu
i teraz? W żaden sposób. Mamy jako wspólnota braki kulturowe. Nie
istnieje nawet świadomość, że brak poczucia estetyki to taki sam defekt
jak np. nie odróżnianie tandety od jakościowego produktu. Zachwycamy się
Włochami, którzy słyną z dobrego smaku, bo lubią się ładnie ubrać i
dobrać dobry kamień na schody czy podłogę. To wydaje się banalne, ale
tak naprawdę mówimy o pełnoprawnych wartościach cywilizacyjnych. Od tego
się wszystko zaczyna.
Budżet obywatelski. Rybnik. Na rondzie staje minireplika wieży Eiffla. "No cóż… To działa tak: póki ludzie mają dobrze wypełniony wniosek, to czemu nie".
Więc design patriotyczny to po prostu ekstremalna forma bezguścia, którym jest też szyldoza i betonoza w naszych miastach? Można
to tak ująć. Mental mamy taki: nieważne, że coś jest do dupy, ważne, że
jest. Rozejrzyjmy się: dworzec w Katowicach jest zły, ale tamten
przecież śmierdział. Kolejny betonowy plac? Ale przynajmniej nowy i jest
parę kwiatków w donicach. W Polsce przez lata nie obcowano z niczym
dobrym w projektowaniu przestrzeni, więc – tak masowo – nie ma wielkiej
potrzeby, żeby aspirować. Szyldoza w miastach to jak parkowanie na
trawnikach: zawłaszczanie wspólnej przestrzeni jako swojej. Parawany na
plaży, SUV pod domem, śmieci na klatce. Od czego się to zaczyna? Od
myślenia: czy myślisz tylko o sobie, czy o innych trochę też.
Rozumiem, że w latach 80. czy 90. w naszych miastach działo
się dużo złego. Ale od 20 lat ludzie jeżdżą do Włoch, Niemiec, Austrii
czy Finlandii i zachwycają się ładem. I dzięki temu ktoś
zaczął protestować przeciwko betonowaniu miast. Dzięki temu są miasta,
które zaczynają walczyć z reklamozą. Ale władze Katowic też jeżdżą co
roku do Saint Tropez i wnioski wyciągają bardzo wolno. Jeden przykład
jeszcze, którego nikt nie zauważa, a jest moją prywatną i zawodową
zmorą. Bariery typu U12A. Miliony metrów żółtych ogrodzeń wzdłuż ulic i
chodników w całym kraju. Ktoś kiedyś wymyślił, że całą Polskę trzeba
obarierkować i mamy. Tego nie ma nigdzie indziej na świecie. Nasza
pandemia.
Pod takimi rzeczami jak place zamieniane w patelnie podpisuje się architekt. Jak to możliwe? Takie
rzeczy idą z przetargów. Przestrzenie miejskie projektowane w
konkursach jednak gwarantują wyższy poziom, choćby dzięki temu, że
kluczowe miejsca w mieście poddajesz pod osąd jakiejś ukonstytuowanej
grupy specjalistów. Można coś wydyskutować, poddać ocenie merytorycznej i
fakt, że ktoś z tego korzysta jest ogromnym krokiem do przodu. W skali
inwestycji konkurs architektoniczny z prawdziwego zdarzenia to nie jest
żadne wielkie wyzwanie, tym bardziej, że inwestorowi odpada uciążliwość w
postaci wytycznych, oceny, organizacji. Podobnie z tą nieszczęsną
ławką, od której zaczęliśmy. Na świecie tego typu rzeczy są przedmiotem
konkursów dla młodych architektów. Zaprojektowanie ławki to nie jest
fizyka atomowa. Co by szkodziło, gdyby patriotyczną w zamyśle instalację
ktoś wcześniej zobaczył czy poddał pod dyskusję?
Myśli pani, że pomysłodawcy mieli świadomość, że wyjdzie mem? Tacy
pomysłodawcy zwykle mają, za przeproszeniem, wywalone na to. Coś trzeba
zrobić, bo dział promocji ma budżet. Nie ma w tym racjonalnej logiki,
zresztą, kwota na ławki robi wrażenie, ale w skali nie jest to jakaś
gigantyczna inwestycja. Za pół roku ktoś to sprzątnie, a dziś ktoś inny
na tym zarobił.
Ławka jest ze sklejki. Na powietrzu. Ile jesieni i zim wytrzyma sklejka? Jak
pogoda będzie łaskawa, to może ze 2-3 sezony. Standardowe ławki mają
konstrukcję stalową i deski, które powinno wymieniać się co 3 lata. Dwa
razy do roku się je maluje. A tu mamy sklejkę, która nie jest specjalnie
trwałym materiałem na zewnątrz. Po zimie trochę spęcznieje, zacznie się
łuszczyć i co z tego? Za 4 miesiące nikt nie będzie o tym pamiętał. Jak
ławki niepodległości wyglądały po tym czasie? I co? Ktoś pamięta?
A co zrobić, by o takich cudach designu zapomnieć na zawsze? Odpowiedź
będzie niestety banalna. Praca u podstaw. Edukowanie i wymuszanie
jakości w sferze publicznej. Na marginesie: jeśli w Polsce nie da się
dobrze przeprowadzić procesu projektowania cholernej ławki, to jak wygląda budowanie np. bloków energetycznych?
Hm… Mam odpowiedzieć? (śmiech). Nie trzeba, czytam, co się dzieje w Jaworznie. Co zmontowano i rozmontowano w Ostrołęce. Wracając do ławek i przestrzeni. Są rozwiązania, które sprawdziły się na świecie. Kultura budowania, podejmowania decyzji. A dopóki do tego nie dojrzejemy, to przynajmniej: presja, obśmiewanie, krytyka, memy i heheszki w internecie. I takie rozmowy jak nasza.
***
Katarzyna Furgalińska
Architekt IARP, członek zarządu Stowarzyszenia Architektów Polskich o/Katowice. Studiowała na Wydziale Architektury Politechniki Śląskiej, który ukończyła z nagrodą Dyplom Roku 2007 oraz w The Oslo School of Architecture and Design. Jest laureatką wielu nagród w kraju i za granicą. Od 2014 roku wraz z Łukaszem Smolarczkiem prowadzi w Katowicach pracownię projektową Supergut Studio. Działając w różnych skalach i na styku różnych dyscyplin projektowych, odnoszą się do szeroko rozumianej tematyki miejskiej. Eksplorują peryferia klasycznie rozumianej architektury i urbanistyki, rozwijając również projekty z dziedziny informacji wizualnej, instalacji przestrzennej, mebla i produktu.