Przemysław Jendroska/Teatr Śląski
Godej do mie spektakl

„Godej do mie”, czyli Bergman po śląsku. Agnieszka Radzikowska: To będzie emocjonalny rollercoaster

5 kwietnia 2024 r. po raz pierwszy Teatr Śląski zaprezentuje swoją nową sztukę - „Godej do mie”. Nie na którejś z teatralnych scen, a w apartamencie hotelu Diament w centrum Katowic. To napisana i wyreżyserowana przez Roberta Talarczyka sztuka o współczesnej parze przeżywającej dramat. Dialogi są również w języku śląskim. - Chcemy odczarować mit języka śląskiego kojarzącego się tylko z kopalnią, robotnikami, Nikiszowcem. Pokazać, że my potrafimy się porozumieć w tym języku i że to nie jest cepelia - mówi aktorka Agnieszka Radzikowska.

Rozmowa z aktorką Teatru Śląskiego, Agnieszką Radzikowską, grającą z mężem Dariuszem Chojnackim główne role w spektaklu „Godej do mie”

„Godej do mie” to spektakl grany w specyficznej scenerii pokoju hotelowego.
To bodajże jedyny spektakl w Polsce grany w hotelu, w apartamencie hotelu Diament w Katowicach. To jest nowa forma, dla nas też szukanie kontaktu teatru z widzem, nowych rozwiązań teatralno-filmowych. My w Teatrze Śląskim mamy piękną Dużą Scenę, gramy dużo wspaniałych spektakli, mamy Scenę Kameralną, mamy Malarnię, a tutaj jest jakaś nowa jakość. My i reżyser oraz dyrektor Teatru Śląskiego Robert Talarczyk chcieliśmy tego spróbować.

Tak miało być od początku? Taki był pomysł na ten spektakl?
Pierwotny pomysł był taki, żebyśmy to grali w prywatnych mieszkaniach, ale udało się nawiązać fajną współpracę z hotelem i stwierdziliśmy, że to może być bardzo ciekawe doświadczenie dla nas jako aktorów oraz dla widzów, bo tylko 30 osób może wejść na każdy spektakl.

Widzowie będą bardzo blisko was. To nie jest krępujące?
Myślę, że to będzie bardzo ciekawe dla nas, tak grać blisko z widzami, jednocześnie dla widzów to może być interesujące doświadczenie - podglądać życie pary. Dla mnie to jest tak, jakby ktoś wszedł do środka kadru filmowego i mógł po prostu pobyć w filmie na chwilę.

Albo wręcz podglądać parę ludzi w ich mieszkaniu…
Troszkę tak, zapraszamy widzów do naszego małego świata.

Kto wymyślił ten spektakl?
My z Darkiem i Robertem Talarczykiem już od dawna chcieliśmy zrobić spektakl o współczesnej śląskiej parze. Powstało wiele wspaniałych spektakli o Śląsku i Ślązakach, ale wszystkie powiązane z przeszłością, traktujące o skomplikowanej historii Śląska, ale nikt jeszcze nie zrobił współczesnego spektaklu o ludziach wykształconych, bogatych, o prestiżowych zawodach – mówiących po śląsku. Chcemy odczarować mit języka śląskiego kojarzącego się tylko z kopalnią, robotnikami, Nikiszowcem. Pokazać, że wielu współczesnych Ślązaków, rektorów różnych uczelni czy specjalistów w swoich dziedzinach mówi perfekcyjnie po śląsku. Że my potrafimy się porozumieć w tym języku i że to nie jest cepelia. Czy są jeszcze współcześni Ślązacy? Otóż są i bardzo walczą o ten język śląski i chcą, żeby on był nie wytrychem a czymś absolutnie naturalnym, tak jak mają Kaszubi.

O czym jest wasz spektakl?
Chcieliśmy zrobić „Bergmana po śląsku”, żeby to było na wysokim poziomie dramatycznym. Chcemy pokazać, że można grać współczesny dramat w języku śląskim, który nie będzie śmieszny. To trochę takie sceny z życia małżeńskiego, ale jednocześnie jest w tym wszystkim coś, co wg mnie świetnie pokazuje Robert Talarczyk w swoich tekstach, czyli realizm magiczny Śląska. Mam wrażenie, że to jest też bardzo dobrze uchwycone w tym spektaklu. (Interesujesz się śląską kulturą? Zapisz się i bądź na bieżąco - https://www.slazag.pl/newsletter)

Czy scenariusz ma coś wspólnego z waszym życiem?
Fabuła nie jest związana z naszym życiem prywatnym. To mocna historia pary, którą spotykamy po roku od tragicznego wydarzenia. To jest wyjście całej sytuacji. Ta para kompletnie sobie nie poradziła z tą traumą, a jednocześnie dalej są razem. Co z nimi będzie – tego już nie zdradzę, zapraszam na spektakl. Zareklamuję go tak, że to będzie godzinny rollercoaster z tą parą. Będzie i strasznie, i śmiesznie, i magicznie, i oczywiście, mamy nadzieję, wzruszająco.

Czyli to będzie taka psychoterapia małżeńska?
Tak, można powiedzieć, że jest to rodzaj psychoterapii. Psychoterapia tej pary, szczególnie że ja gram psychiatrę, Darek gra prawnika, ale często jest tak, że psychiatrzy, psychologowie, mają takie same problemy jak inni ludzie i sobie kompletnie z nimi nie radzą.

Pani bohaterka ma na imię Agnieszka… Czyli tak jak pani.
Agnieszka, którą gram, nie poradziła sobie z tym zdarzeniem, dalej nie radzi. Demony ją doganiają, jeszcze w kontekście wizji rozpadu małżeństwa. Jak to się skończy, nie będę zdradzać.

Co język śląski jako środek wyrazu daje Wam, twórcom spektaklu? Bo rozumiem, że całość można zagrać równie dobrze po polsku i będzie ona miała siłę dramatyczną.
Oczywiście, że moglibyśmy to zagrać tylko po polsku. Dla nas to jest akurat osobiste bardzo. Jesteśmy obydwoje z mężem Ślązakami i język śląski jest dla nas bardzo ważny i chcielibyśmy go odczarować i żeby pokazać, że to nie jest język tylko śmieszny, dogodny do jakichś tylko trywialnych rzeczy. Pokazujemy, że można w nim rozmawiać o bardzo ważnych rzeczach, że to jest normalny język, tak jak angielski np. Staramy się to tak grać i tak przedstawiać, żeby widz w pewnym momencie już zapomniał, że my mówimy po śląsku, że to nie ma znaczenia. Emocja jest prawdziwa a język nie ma znaczenia. To jest nasz język. Dlatego wydaje nam się to ciekawe, że właśnie my z Darkiem to gramy, bo mamy bardzo duże podłączenie do Śląska.

Kontekst śląski w spektaklu jest obecny też w innych warstwach niż język?
Tak, jest mocny, bo opowiadamy też trochę o naszych rodzicach, o naszych dziadkach. Poza tym wszystko dzieje się w Katowicach, miejsce akcji jest określone. Gramy tu i teraz, przy ulicy Dworcowej.

Czy nie jest trochę tak, że opowiadając tę historię też po śląsku, mówiąc po śląsku o swoich emocjach, jesteście trochę bliżej tych uczuć? Poeta Mirosław Syniawa powiedział kiedyś „Piszę od czasów, kiedy byłem nastolatkiem. Pisałem po polsku, rzecz jasna. Zawsze mi się wydawało że otwieram usta i odzywa się nie mój głos. Takie miałem wrażanie, czytając teksty, które żech pisoł. Dopiero jak żech zacznōł pisać po ślōnsku, usłyszoł żech w tych tekstach mōj głos”.
Tak, dokładnie. Na przykład mój mąż do ósmej klasy w ogóle nie potrafił praktycznie mówić po polsku, bo jego pierwszym językiem był śląski. Więc dla niego to wracanie do korzeni. A u mnie jest znowu na odwrót, bo u mnie się nie mówiło w domu po śląsku, dopiero dziadek mnie uczył godać. To są wzruszenia też mocne, bo my w spektaklu, nie zdradzając za wiele, podróżujemy z widzami po hotelu. W pewnym momencie będzie możliwość zobaczenia Katowic z góry. Gdy gramy na próbach te sceny, powiedzmy dachowe, to ja się czuję tak, jakbym zobaczyła siebie jako dziewczynkę, wracam do swoich korzeni, które są bardzo silne we mnie.

Do swojego hajmatu.
Tak. Mnie się zawsze chce płakać jak gram te sceny na dachach. Bo widzę miasto, w którym się wychowałam. Aha, tu jedzie szesnastka do babci, a do drugiej babci tu skręca siódemka do Batorego. Mimo tego, że nie gramy siebie, to podłączenie do siebie i ta emocja związana z Katowicami akurat dla mnie, bo ja jestem z Katowic, Darek jest z Zabrza, są tak silne, że ogromne mnie to wzrusza i to jakoś tak mnie to bardzo dotyka i to jest jakaś prawda też o nas. O tej tożsamości i o tym, że bardzo szkoda by było ją odrzucić i szkoda, że czasem się tego wstydziliśmy i że byliśmy szykanowani w szkole, jak Darek ze strony pani od polskiego, która wytykała mu śląski akcent. To jest jakaś prawda o nas i to jest nasz język i tam jest zakopana nasza historia, więc to jest wszystko dla mnie bardzo wzruszające. Chociaż my tu nie gloryfikujemy śląskiego.

W jakim sensie?
Jedna ze stron nie chce godać po śląsku i przez dłuższy czas broni się przed tym, a potem jej postawa się zmienia. Nasz spektakl jest wielopoziomowy. Staramy się zastanowić nad tym, co to znaczy strata. Czy jest szansa na życie po czymś takim, jakie to jest życie, jak zacząć nowe życie, czy w ogóle jest możliwe. Te pytania też sobie stawiamy.

Dużo skrajnych, mocnych emocji zaserwujecie widzom w pokoju hotelowym.
Wiem. Szczerze mówiąc jestem bardzo ciekawa, jak ludzie będą reagowali, czy to na przykład kogoś nie będzie krępowało, albo zawstydzało. Bo my będziemy bardzo blisko z widzami. Tak, że mogą się otrzeć o nas, dotknąć nas praktycznie. Mieliśmy już kilka razy takie sytuacje podczas prób, gdy przychodzili różni ludzie, np. z ekipy telewizyjnej czy dyrektor hotelu, i nie umieli się rozeznać, czy my tak normalnie z Darkiem sobie rozmawiamy czy już gramy. To dla mnie najlepsza recenzja, że oni się nie zorientowali, że to teatr a nie prywatna rozmowa. Poza tym w tym spektaklu bardzo dużo będzie też zależało od widza, każdy spektakl będzie trochę nową rozgrywką. Musimy się liczyć z tym, że widzowie mogą na przykład coś skomentować, wyrazić swoje emocje. Ten projekt wydaje mi się innowacyjny i taki otwierający nową dyskusję i o Śląsku, i o nas, i o byciu rodzicem, i o małżeństwie, o rozwodach. Wiele tam jest poziomów i każdy coś swojego w tym odnajdzie.

Gra pani z mężem, prawdziwym, czyli Dariuszem Chojnackim. To dla pani sytuacja bardziej czy mniej komfortowa niż występowanie z obcym człowiekiem?
Dla mnie jest to łatwiejsze. My mamy z Darkiem jakiś rodzaj porozumienia też scenicznego. Słyszymy rytmy siebie nawzajem. Ja zawsze pracuję metodą pisania monologów wewnętrznych, buduję biografię swoich postaci, a tutaj tego paradoksalnie nie potrzebowałam. Robert Talarczyk napisał tekst specjalnie dla nas, myśmy go razem przeczytali i zrozumieli, że nie musimy używać jakichś skomplikowanych środków. Bo ten tekst sam nas niesie. Mamy łatwość bycia w tych postaciach. Gdybym musiała to zagrać z obcym aktorem, musiałabym się odważyć podejść, dotknąć. Z Darkiem tak się czujemy scenicznie, że łatwo nam złapać pozawerbalny kontakt.

Nie przeżyła pani momentu, że poczuła pani, że gra samą siebie?
Nie, na szczęście to się jeszcze nie wydarzyło. Ja widzę, że mój mąż gra swoją postać i mam nadzieję, że on widzi we mnie Agnieszkę, panią psychiatrę, a nie Agnieszkę Radzikowską, żonę. Poza tym praca razem to jest przyjemność. Bierzemy udział w projekcie, w którym ktoś napisał dla nas tekst, chciał to z nami zrobić i my też tego chcemy. Tu nikt nikogo do niczego nie przymusza. Nic nie jest sztuczne. My się tym zajmujemy z ogromnej potrzeby serca. Dawno nie brałam udziału w próbach, gdzie jest tyle spokoju, miłości, zrozumienia i zaangażowania wielu osób, których nie widać w tym spektaklu, a każdy robi swoją robotę pięknie i na wysokim poziomie. Zdradzę tylko, że wiele rzeczy filmowych się pojawi, i sporo interaktywnych. No i podpowiem, że warto do nas przyjść głodnym.

Coca Cola lime po slasku

Może Cię zainteresować:

Grzegorz Kulik: Zły czas do Ślōnska sie niy skōńczōł. Ônego nigdy niy było. My swojōm robotōm lyczymy Polokōw ze nacyjōnalizmu

Autor: Grzegorz Kulik

15/03/2024

Szczepan twardoch debata

Może Cię zainteresować:

Szczepan Twardoch: Śląski biznes powinien wspierać śląską kulturę. Powołajmy nagrodę dla literatów tworzących w języku śląskim

Autor: Katarzyna Pachelska

20/09/2023

Katowice w 1993 roku

Może Cię zainteresować:

Jak wyglądały Katowice w 1993 roku? Miały urok... papieru ściernego. Przypominają zdjęcia fotografa ze Szwajcarii

Autor: Katarzyna Pachelska

08/08/2024