Skąd u Pana taka jednoznaczna deklaracja – dla Śląska?
Jestem od pokoleń Ślązakiem. Dziadek, czyli po naszemu starzyk, był powstańcem śląskim, a ojciec żołnierzem dywizji generała Boruty-Spiechowicza. Uczestniczył w Kampanii Wrześniowej w 1939 roku. Potem trafił do Ostaszkowa, skąd z grupą Ślązaków wrócił na Śląsk do Kopalni „Bielszowice”, gdzie pod ziemią przepracował 35 lat. Większość jako sztygar i ratownik górniczy w Kopalni „Zabrze”. Matka, na początku wojny trafiła na roboty przymusowe do Niemiec, a po powrocie pracowała jako robotnica w Hucie „Pokój” w Rudzie Śląskiej. Matkę straciłem jako dziecko, ale pamiętam dom, w którym dominowały dwa tematy – choroba matki i górnictwo.
W tej sytuacji musiał Pan wybrać zawód górnika.
Tak, nie wyobrażałem sobie innego zawodu. Dziś mogę o sobie powiedzieć, że jestem górnikiem spełnionym.
Dlaczego?
Przepracowałem pod ziemią w kopalniach węgla łącznie 29 lat, w tym przez 14 lat byłem czynnym ratownikiem górniczym. A „spełnienie” polega na tym, że byłem w górnictwie wszystkim, tj. od górnika, sztygara, głównego inżyniera górniczego do dyrektora kopalni, a potem wiceministra odpowiedzialnego za górnictwo, energetykę i przemysł.
Co Pan uważa za swoje najważniejsze dokonania zawodowe?
Przede wszystkim doprowadzenie do wznowienia budowy, i pomimo 14 wniosków i decyzji o likwidacji kopalni, doprowadziłem do wybudowania kopalni i uruchomienia wydobycia w Kopalni „Budryk”. Byłem dyrektorem tej kopalni przez 5 lat, do 1995 roku.
Potem przyszedł czas na Warszawę?
Tak, w marcu 1995 zostałem sekretarzem stanu w Ministerstwie Przemysłu i Handlu, a potem wiceministrem w Ministerstwie Gospodarki. Powiadałem za górnictwo, energetykę i przemysł. Ponadto do moich obowiązków należało negocjowanie z Unią Europejską warunków funkcjonowania górnictwa i energetyki po wstąpieniu Polski do Unii. Tworzyłem w Polsce 11 Specjalnych Stref Ekonomicznych, jestem współautorem pierwszego w kraju Prawa Energetycznego.
Jak Pana przyjmowano w Warszawie?
Ja sam, od samego początku, rozstrzygnąłem swoją rolę, bo warianty są zawsze dwa. Albo będę reprezentantem Rządu i Warszawy na Śląsku i w przemyśle, albo będę reprezentantem Śląska i przemysłu w Warszawie. Wybrałem to drugie. Często nawet prowokowałem rozmówców gwarą śląską, czego nienawidzą. Musiało jednak być całkiem nieźle, bo jeden z najważniejszych ludzi w Polsce określił mnie jako cywilizowanego Ślązaka, co niosło tyle samo pogardy co niedowierzania. Nie będę mu tego dalej wypominał, bo już nie żyje.
Potem został Pan senatorem?
Tak, w roku 1997 wraz z Kazimierzem Kutzem i prof. Chełkowskim uzyskałem w województwie śląskim mandat senatora zdobywając ponad 427 tysięcy głosów. W następnej kadencji, już z okręgu Gliwice-Zabrze-Bytom zdobyłem mandat senatora wraz z prof. Zbigniewem Religą.
Mogę zapytać o kontakty z Panem Kutzem i prof. Religą?
Oczywiście, z Kazimierzem Kutzem rozmawialiśmy zawsze po śląsku. I kiedy omawialiśmy sposób przedstawienia jakiegoś śląskiego problemu w Senacie, Kazimierz zawsze kończył tym samym określeniem; „szkoda naszej gadki, te ci..e i tak tego nie rozumieją!” Natomiast z prof. Religą łączyła nas przyjaźń i dlatego mieliśmy odwagę się serdecznie osobiście pożegnać na 2 miesiące przed Jego śmiercią. Spędziliśmy ze sobą wiele godzin. On popijał i palił, ja nie paliłem, ale zawsze się rozumieliśmy, bo On uważał mnie za zawodowca, co w Jego ustach było szczególną pochwałą.
A inne Pana zainteresowania?
Kocham mecze piłkarskie. Uwielbiam muzykę amerykańską z lat 40. i 50. ubiegłego stulecia, tzn. Glen Miller, Dean Martin, Ella Fitzgerald i inni wielcy twórcy i wykonawcy muzyki swingującej. Nie mam żadnych talentów artystycznych, ale uwielbiam śląskie malarstwo Gawlika, Wróbla, Sówki i innych twórców z grupy Janowickiej w Katowicach, którzy pokazali, że Śląsk jest kolorowy. Dlatego z Panami Ewaldem Trefoniem i Erwinem Sówką założyłem Stowarzyszenie Barwy Śląska, które gromadzi dorobek malarzy Śląska. Ponadto, przez 8 lat przewodniczyłem Górnośląskiej Fundacji Onkologicznej. To wyjątkowa misja i cel, może dlatego, że rak zabrał mi w dzieciństwie matkę i problem stale rośnie wraz z wyzwaniami cywilizacyjnymi.
Wróćmy na chwilę do górnictwa.
Stworzył Pan tam Fundację Rodzin Górniczych? Tak, w roku 1997, kiedy byłem wiceministrem, po katastrofie w Kopalni „Nowy Wirek” i rozmowie z 11-letnim synkiem poległego górnika, postanowiliśmy, że trzeba zrobić coś dla tych dzieci, którym górnictwo zabrało życie lub zdrowie ojców. Ta Fundacja istnieje już 26 lat, opiekuje się pięcioma tysiącami dzieci i wydała już ponad 35 milionów złotych na stypendia i pomoc dla dzielnych matek, żon i dzieci po górnikach. Spotykamy się w Katowicach 2 razy w roku. Najgorsze jest to, że podopiecznych stale przybywa.
Tęskni Pan za górnictwem?
Za polskim tak, ale kompensuję sobie to udziałem w projektach inwestycyjnych górnictwa na całym świecie. Ponadto, dużo wykładam i publikuję. Zarówno w pismach fachowych, jak i w „Dzienniku Zachodnim”, gdzie od 4 lat co dwa tygodnie można przeczytać moje felietony o wszystkim.
Jak Pan widzi swoją rolę w Senacie RP?
Stosownie do kompetencji Senatu. Większość w Senacie nie tworzy rządu, więc obojętnie czy jest się senatorem większości czy mniejszości. Rola jest taka sama, czyli ustawodawstwo i refleksja, co dla mnie tym razem, jeżeli zdobędę mandat, będzie wyjątkowo komfortowe, bowiem jako bezpartyjny nie będę należał do żadnego klubu politycznego, czyli nie obowiązuje mnie dyscyplina partyjna. W tej sytuacji jedynym kryterium mojego postępowania w Senacie będzie interes Śląska, lojalność wobec wyborców i własne kompetencje. Ponadto dobrze rozumiana aktywność w Senacie daje okazję do wielu doświadczeń międzynarodowych. Mam wiele doświadczeń ze swoich wystąpień i współpracy z parlamentami aż siedmiu państw. To się bardzo przydaje, i co ważne, inspiruje do samodzielności językowej. Miasta i regiony żyją własnym życiem, a moja rola jest taka, aby ich nie „zagłuszać” opiekuńczością i co najważniejsze, nigdy nie przynosić wstydu.
Czy ma Pan jakąś deklarację dla swoich potencjalnych wyborców?
Tak. Przede wszystkim bezwzględną lojalność wobec Śląska, jego mieszkańców, a zwłaszcza Katowic, które są moim okręgiem wyborczym. Ponadto, chyba publicznie już wielokrotnie prezentowaną kompetencję w kwestiach gospodarki, przemysłu, energetyki, a zwłaszcza górnictwa. Mówiąc bardzo kolokwialnie, wiem, że świata już nie zbawimy, ale możemy sobie pomóc żyć. I to jest moje zadanie. Ale żeby już nie kończyć naszej rozmowy tak pompatycznie, to powołam się na jedną z moich rozmów z Wyborcami. Pytany o program, odpowiedziałem, że mogę zagwarantować dwie rzeczy. Po pierwsze, że nie zabraknie nam pracy, prądu i węgla, a po drugie, jako wyznawca „kołocza” i „krepli”, obiecuję, że „tłusty czwartek” będzie co miesiąc, a nie co rok. Wygląda na to, że to pierwsze naprawdę wiem jak zrobić, a z tym drugim to chyba przesadziłem. Ale wracając do poważnych celów parlamentarnych, to realizując swoją doktrynę polityczną europejskiego socjaldemokraty, realizującego wizję, zapisaną w naszej konstytucji, społecznej gospodarki rynkowej, stawiam na kompetencje, przyzwoitość i lojalność. Reszta w rękach Państwa – Wyborców.
Dziękuję za rozmowę.
Materiał sfinansowany przez Komitet Wyborczy Wyborców Jerzego Markowskiego