W piątek zapisani do szkoły podstawowej, w poniedziałek - już do niej idą. Oczywiście nic szkolnego, oprócz plecaków, w których mieli spakowane rzeczy podczas ucieczki z Ukrainy, "moi" ukraińscy chłopcy nie mają. Chyba żaden rodzic nie miał głowy, żeby zabierać ze sobą przybory szkolne na przeprawę przez granicę.
Wyprawa po wyprawkę
Więc szybka decyzja - w sobotę jedziemy na zakupy. Sklep, który byłby pierwszym wyborem w normalnych czasach, czyli wielki Auchan (znany moim ukraińskim gościom, bo obecny też w ich kraju), od razu odrzuciliśmy. Ci Francuzi nie zamierzają wyjść z Rosji, więc nie będziemy u nich kupować. Zatem kierunek Carrefour. Tu udało się kupić prawie wszystko, co potrzebne. Prawie, bo chłopcy potrzebują też akcesoriów na basen (ze szkoły są zajęcia na basenie), a okazuje się, że w marcu trudno o takie w hipermarkecie. Czepki i okularki udało się jakoś tam znaleźć, spodenek kąpielowych, ukr. "plavki" - niet.
Decydujemy się więc jechać do dużego centrum handlowego. Tam jednak spodenki są, ale bardzo drogie. Trzy pary kosztowałyby 300 zł. - To za dużo, nie ma sensu tyle wydawać - mówią mamy chłopców, choć ja zobowiązałam się zapłacić za wyprawkę szkolną chłopców. Ok, zatem musimy obrać jednak kierunek na najbliższego Decathlona. Chcieliśmy ominąć ten sklep, jako ten, który robi ciągle interesy w Rosji, ale chyba musimy zrobić wyłom w naszych zasadach.
Zaskoczenie w lodziarni
Ale na razie chwila odpoczynku. Zapraszam wszystkich na lody. Chłopcy biorą skromnie, po jednej gałce, mamy nie chcą wcale. Zajadamy więc lody. Przy stoliku obok nas siada zażywny pan około siedemdziesiątki. Łypie okiem na naszą pokaźną gromadkę. Widać, że chce coś powiedzieć. Oo - myślę sobie, zaraz palnie coś niegrzecznego. W głowie szykuję ripostę. - To Ukraińcy? - pyta mnie (wcześniej słyszał, jak mówię po polsku do moich gości, porozumiewamy się w ten sposób, że ja do nich po polsku, a oni do mnie po ukraińsku, i jakoś dobrze się dogadujemy). - Tak - mówię. - Mieszkają u mnie - dodaję, żeby wiedział, że mam ich pod opieką. Na to on do siedzącego najbliżej niego Olega: - Chcesz, dziecko, jeszcze loda? Ja ci kupię! A do mnie: - Niech pani zapyta, czy ktoś z nich chce jeszcze lodów, ja chętnie zapłacę.
Nie chcieli, bo to skromne dzieci. Ja przekonałam się kolejny raz, że wokół nas są dobrzy, bezinteresowni ludzie. Świadomość tego jest jednym z promyków oświetlających ostatnie mroczne tygodnie.
ZOBACZ TEŻ:
- Goszczę Ukraińców (cz. 1): Uchodźcy to nie nędzarze. Żyli tak jak m
- Goszczę Ukraińców (cz. 3): W kolejce po PESEL od 4 nad ranem
Może Cię zainteresować: