Gdy na kilka miesięcy przed wyborami samorządowymi w 2010 r. okazało się, że Grażyna Dziedzic będzie ubiegać się o to stanowisko wielu osobom, w mieście jej nazwisko mogło niewiele mówić. Prezydentura nie była bowiem zwieńczeniem jej samorządowej kariery. Wcześniej nie była radną, ani członkiem zarządu miasta. Nie brylowała w mediach i nie zgłaszała politycznych aspiracji. Była dyrektorką rudzkiego MOPS-u i w kręgach związanych z opieką społeczną była kojarzona jako specjalistka w tej branży. Wybory 2010 r. były jednak swego rodzaju plebiscytem, w którym stawką była kontynuacja lub zerwanie z rządami dotychczasowego prezydenta, Andrzeja Stani. Grażyna Dziedzic szła do nich jako bezpartyjna reprezentantka szerokiej koalicji zwolenników tego drugiego rozwiązania. Wygrała w drugiej turze. O włos.
- Pamiętam tę radość, gdy dowiedziałam się, że mieszkańcy mi zaufali, miałam wtedy mnóstwo planów oraz pomysłów i chciałam je wszystkie zacząć realizować „na już”. Ale ta euforia mieszała się też ze strachem, czy podołam i z poczuciem ciężaru ogromnej odpowiedzialności za ludzi i miasto – tak jeszcze kilkanaście dni temu wspominała w mediach społecznościowych tamten czas Grażyna Dziedzic.
Niespodziewany wybór i... pierwsze referendum odwoławcze
Szybko okazało się, że wygrana w starciu o prezydenturę nie daje jeszcze komfortu rządzenia, co zresztą ciągnęło się za Grażyną Dziedzic przez wszystkie lata jej sprawowania urzędu. Część sprzymierzeńców z kampanii roku 2010 szybko przestała być sprzymierzeńcami (jak to często bywa okazało się, że brak wspólnego przeciwnika nie sprzyja sojuszom), a rywale pozostali rywalami. W dodatku pierwsze lata rządów nowej prezydent upłynęły w zadłużonym mieście pod znakiem „zaciskania pasa”. Także w samym ratuszu i podległych miastu jednostkach. To wielu osobom mogło się nie podobać. Zaledwie kilkanaście miesięcy po zaprzysiężeniu nowej prezydent w mieście odbyło się referendum w sprawie jej odwołania. Nieskuteczne. Rok później doszło do kolejnej próby, ale tym razem inicjatorom akcji nie udało się nawet zebrać dostatecznej liczby podpisów do wszczęcia procedury referendalnej. Widać było, że rudzianie dali nowej prezydent pewien kredyt zaufania i nie zamierzali go od razu wycofywać.
Faktem jest, że Grażyna Dziedzic nigdy nie wyrobiła sobie takiej pozycji, aby zwyciężać wybory w mieście niczym urzędujący w Tychach Andrzej Dziuba czy wieloletni prezydent Gliwic, Zygmunt Frankiewicz – w pierwszej turze, bezdyskusyjnie, nie pozostawiając złudzeń rywalom. Za każdym razem potrzebna była druga tura, choć w niej już wyraźnie wygrywała pokonując „partyjnych” rywali. Zawsze jednak zwycięstwa te miały ten minus, że drużynie pani prezydent nie udawało się zdominować rady miasta. I stąd też Grażyna Dziedzic w radzie stale „miała pod górkę”. Głosowania w sprawie absolutorium czy wotum zaufania tu nigdy nie były formalnością jak to ma miejsce w wielu innych gminach. Nieraz ich nie otrzymywała, a media (bywało, że nawet te ogólnopolskie) z uwagą przyglądały się rozwojowi wypadków w tutejszym samorządzie, gdzie zaciekle zwalczające się w krajowej polityce PO i PiS nieraz zgodnie głosowały przeciwko bezpartyjnej prezydent.
Ruda Śląska i górnictwo. Grażyna Dziedzic nie bała się spotkań z mieszkańcami
Rządów nie ułatwiała także sytuacja związana z górnictwem. Ruda Śląska to wręcz modelowy przykład gminy górniczej, ze wszystkimi tego, złymi i dobrymi, konsekwencjami. Niepewność losów tutejszych kopalń oznaczała zarazem niepewność przyszłych dochodów miasta i sytuacji na lokalnym rynku pracy. Stąd też zarówno w 2015 r. jak i w 2020 r. prezydent Dziedzic popierała górników protestujących przeciwko planom zamykania tutejszych kopalń (za pierwszym razem KWK Pokój, za drugim KWK Ruda). Z drugiej strony, kiedy jesienią 2019 r. w Sejmie pojawił się projekt górniczej specustawy zakładającej de facto wymuszenie na gminach górniczych dostosowanie swoich planów zagospodarowania przestrzennego do oczekiwań koncernów wydobywczych, także zdecydowanie przeciwko niemu protestowała.
Z punktu widzenia mieszkańców znakiem rozpoznawczym rządów Grażyny Dziedzic mogły być wielogodzinne, regularne i systematycznie powtarzane spotkania w dzielnicach. W ich trakcie prezydent wraz ze swoimi współpracownikami komunikowali plany ratusza dotyczącego danej dzielnicy i odpowiadali na pytania mieszkańców. Kto chciał się czegoś dowiedzieć o swojej małej ojczyźnie, miał ku temu szansę. Nie były to inicjatywy okołowyborcze, ale stały element zarządzania miastem. Wiosną tego roku cykl spotkań w dzielnicach odbył się po raz dwudziesty. Nadal z udziałem Grażyny Dziedzic, choć już wówczas wiadomo było o jej chorobie. Nie była więc gabinetowym prezydentem i chyba warto to uznać za polityczny testament dla jej następców.
Może Cię zainteresować: