Pisk opon. Ciemność. Mgła. Światło...
Światła uliczne. Stoję pośrodku skrzyżowania Jagiellońskiej z Francuską. I jest noc, choć latarnie świecą bardzo jasno. W oknach domów świateł niewiele. A więc to późna noc. A więc co ja tutaj robię?
Niczego nie pamiętam. Francja, Anglia, Londyn, jakaś wyspa. Wszystko niewyraźne, poplątane, strzępy wspomnień, może to skutek szoku. Amnezja? Wypadek miałem? Nieważne.
Jestem w Katowicach. To się zgadza. To stąd 2 września 1939 wyjeżdżałem i to tutaj, na rogu Jagiellońskiej, ostatni raz spojrzałem na swój Urząd Wojewódzki. Na MÓJ URZĄD.
Wypadłem z samochodu? I nikt psiakrew nie zauważył? A to durnie.
A ci, co nie przestrzegają zaciemnienia, też są dobrzy! Dlaczego, pytam się, świecą te latarnie?! Co robi Liga Przeciwlotnicza i Przeciwgazowa?! Gdzie są policjanci i strażacy?! Aha. Nie ma ich. Przecież sam kazałem im się ewakuować.
Hm. Ale przecież wojsko miało wyłączyć elektrownię w Chorzowie, nim przejmą ją Niemcy. A nawet to zrobiło. Po południu nie miałem jak nakazać ewakuacji harcerzom, powstańcom i oempiakom, bo z braku prądu nie działała już radiostacja katowicka. Kto tak szybko włączył prąd? Niemcy? Chyba, że byłem nieprzytomny dłużej, niż mi się wydaje. Ale przecież nie mogłem leżeć bez zmysłów na ulicy kilka dni! Mam amnezję?
W każdym razie - do Urzędu. Zaczynam iść Jagiellońską. Dochodzę do placu Chrobrego, po prawej pomnik... CO?!
Na cokole widzę Marszałka na koniu. Poznaję go oczywiście, widziałem projekt. Tylko że pomnik jest jeszcze u rzeźbiarza w Jugosławii, o ile mi wiadomo. Pomijając, że stoi nie tam, gdzie miał stanąć, to skąd w ogóle się tu wziął? Przecież wojna! Po drodze Rzesza. Przyjechał przez Węgry? To zasadzie możliwe, lecz kto - z całym należnym pamięci Pana Marszałka szacunkiem - miałby teraz głowę do transportowania jego pomnika przez pół Europy? Czyli jednak majaczę.
Niemcy za Odrą? Co na to Hitler?
Gdy tak stoję na rogu Reymonta, wątpiąc w swe zdrowe zmysły (tym bardziej że gmach Muzeum Śląskiego za pomnikiem wygląda jakoś dziwnie, jakby nie ten sam), ulicą nadchodzi para młodych ludzi. Jakiś obdarty chłopak w dziurawych portkach oraz dziewczyna w sukience tak krótkiej i odsłaniającej wystarczająco wiele, by poważnie powątpiewać w jej przyzwoite prowadzenie się.
- Dobry wieczór, źle się pan czuje? - odzywa się do mnie pannica, jakby z troską w głosie.
- Dziękuję, proszę się martwić o siebie - odpowiadam opryskliwie. Potem jednak reflektuję się. Może rozmawiam ze swoimi halucynacjami, jednak jeżeli ta para jest realna, może wyjaśni mi, co się tu dzieje.
- Gdzie są Niemcy? - pytam.
Patrzą po sobie nieco dziwnie, ale chłopak odpowiada:.
- No, za Odrą.
Za Odrą! Doskonale, czyli ruszyła kontrofensywa! - myślę - Ciekawe, co na to Hitler.
To ostatnie mimowolnie pomyślałem już na głos. Chłopak chichoce i mówi :
- Hitler nie żyje.
- Nie żyje?! - wykrzykuję zdumiony - Czyżby był zamach?
- Był - potwierdza dziewczyna - Najpierw był zamach, a potem się zastrzelił.
- Kto dokonał zamachu? - pytam.
Pannica zastanawia się chwilę. - Tom Kruz, mówi w końcu.
- Kto?
- Tom Kruz, aktor amerykański.
Pierwsze słyszę o takiej gwieździe, ale myślę intensywnie. Amerykanin! Czyżby szpieg USA? Ach, ten Roosevelt, niby pokojowy polityk, aż tu zamachowca naśle i wbije ci znienacka żądło. Znaczy Niemcom. Nieważne. Hitler nie żyje. Hurra!
- A Anglicy i Francuzi? - pytam jeszcze.
- Zdradzili nas - mówi chłopak.
Ha! Zdradzili, ale skoro front już nad Odrą, to oznacza, że my i tak poradziliśmy sobie sami! No, może z pewną pomocą Ameryki. I Węgier, no bo skoro ten pomnik... W każdym razie miał rację pan Juliusz Łukasiewicz, pisząc w ubiegłym roku, iż Polska jest mocarstwem!
Rozmówcy widzą moją radość. Kiedy potwierdzam, że dobrze się czuję, żegnają się i oddalają w stronę Francuskiej. Rozemocjonowany, zapomniałem się przedstawić i samemu zapytać o nazwiska.
Zwalista sylwetka na cokole? Czy to... Mam zawał
Przechodzę przez Jagiellońską i kieruję się do podjazdu Urzędu. Trzeba coś zrobić z tymi światłami. Wygrywamy czy nie - przepisy to przepisy i porządek musi być, jak to mówią na Śląsku!
Główne wejście okazuje się zamknięte na trzy spusty. No tak, przecież wyjeżdżając, sam kazałem je zamknąć. Ale może uda mi dostać do środka którymś z wejść bocznych? Albo też sforsuję drzwi modernistycznego Gmachu Urzędów Niezespolonych po drugiej stronie placu Powstańców Śląskich i wykorzystam tajne, podziemne przejście.
Kieruję się w stronę placu, na którym jeszcze nie tak dawno temu śpiewali Kiepura i Garda, i gdzie niejeden raz nasze śląskie społeczeństwo dawało dowody swej ofiarności wobec Wojska, uroczyście przekazując mu ufundowaną przez siebie broń.
Skręcając za róg Urzędu, spostrzegam kolejny pomnik. Pośrodku placu, tam gdzie zamierzałem postawić pomnik Pana Marszałka, jednak to nie on. Ki diabeł? - myślę. Podchodzę bliżej, próbując rozpoznać zwalistą sylwetkę na cokole.
Dostrzegam, że jest opatrzony napisem.
Jestem coraz bliżej.
Bliżej!
I w końcu czytam:
WOJCIECH KORFANTY 1873-1939
W tym momencie mdleję.
***
Obudziłem się w szpitalu. I w końcu wszystko zrozumiałem. Na szczęście zaakceptowano też, kim jestem. Naturalnie z początku uchodziłem tu za obłąkanego albo przynajmniej cierpiącego na szok pourazowy. I w najlepszym razie zakwalifikowano by to jako PTSD (post-traumatic stress disorder - ach, jak podobają mi się te nowoczesne nazwy!), po czym ostatecznie wylądowałbym na bruku i w noclegowni. Na szczęście pewien lekarz miał znajomego historyka w Instytucie Pamięci Narodowej. Ten zjawił się w szpitalu wraz z dwoma innymi, po czym wzięli mnie w obroty i - jakże by inaczej - uwierzyli mi. Nie dziwię się. Szczegóły buntu Grupy "Wschód" - ależ proszę bardzo, drobiazg, nie ma za co. Jak Korfantemu udało się zbiec za granicę? Oczywiście ze wiem. Czy został otruty? Co za bzdura, nie został i są na to dowody. Ale najważniejsze chyba okazało się to, co opowiedziałem pewnemu wąsatemu profesorowi z Warszawy o roli, jaką odegrał Marszałek Piłsudski w uzyskaniu przez Polskę województwa śląskiego. A opowiadałem ze szczegółami, których nikt nie odnajdzie, choćby przekopał najtajniejsze archiwa. Powiadam państwu - profesor wyjechał zachwycony! A mnie przeniesiono ze szpitala do apartamentu w Dębowych Tarasach, przydzielając policyjną ochronę.
Ale to nie więzienie. Jeżdżę z wizytami, przyjmuję gości. Niestety, zbyt wielu wśród nich polityków, z których większość to durnie i karierowicze, którym zależy tylko na wspólnej fotografii ze mną. Gdyż jestem tu celebrytą (lubię te nowoczesne słowa). Zorganizowano nawet uroczystą sesję sejmiku samorządowego na moją cześć. Przy okazji zobaczyłem swoje popiersie w Urzędzie. Tylko dlaczego ja mam jedynie popiersie, a Korfanty pomnik?! I drugi w Warszawie! A to z jakiej racji?! Krew mnie zalewa, gdy tylko o tym pomyślę, a myślę często. Mam w Katowicach ulicę, ale jakąś boczną, zaułek nieledwie. A Korfanty aleję! Jedną z najważniejszych ulic w mieście. On! Prostak i głupiec! Szkodnik i aferzysta! To jakiś skandal. Do tego jeszcze port lotniczy jego imienia! Żałosne.
Wygarnąłem to podczas tej sesji w sali Sejmu Śląskiego. To znaczy zacząłem, bo po paru zdaniach wyłączyli mi mikrofon. Podobnie było w telewizji, tej na Bytkowie. Już mnie tam nie zapraszają. A w radiu na Ligonia nie transmitują na żywo. Tylko do programu jednego dziennikarza w Piekarach nie boją się mnie zapraszać. Reszta w strachu, że znowu powiem, co myślę o obecnym wojewodzie, marszałku (nie Panu Marszałku, bo to wiadomo, ale tym wojewódzkim) i biskupie. Jeśli chodzi o moje zdanie, to Jego Ekscelencją Adamskim on nie jest i już nie będzie. Korfanty w Panteonie, toż to żart. Nie tak się walczy o Wielki Polski Śląsk w Rzeczypospolitej Polskiej. Panowie z gmachu przy Jagiellońskiej, to także o was! Samym gadaniem, stawianiem pomników i kultem Korfantego takiego Śląska nie zbudujecie. I niech do was dotrze, że regionalizm to nie tylko folklor.
No ale dość o mnie i tej kanalii Korfantym. Kilka zdań o Śląsku. Niejedno mi się tu podoba. Odnieśliście niejedno zwycięstwo w walce o cele, przyświecające wcześniej sanacji. Jestem pod wrażeniem tego, że jak wcześniej robili to komuniści, tak i teraz wy realizujecie założenia naszej polityki na Śląsku.
Co to za Śląsk bez Opola?
Widzę, że wygraliście walkę z niemczyzną i nieomal udało wam się ją wyplenić. Co mnie jeszcze cieszy? To, że doceniacie to, co powstało za moich czasów i moim staraniem. Szczególnie architekturę moich Katowic. Że są w Katowicach Muzeum Śląskie (moje byłoby lepsze, ale wstydzić się nie musicie), imponująca Biblioteka Śląska, uniwersytety i politechnika (choć szkoda, że nie wybudowaliście dla niej nowego gmachu, a zamiast tego pozbawiliście siedziby moje Śląskie Techniczne Zakłady Naukowe). Poza Katowicami szczerze podziwiam to wszystko, co stworzyliście dla rozwoju turystyki i wypoczynku w Beskidach. Wojewoda Ziętek może i był komunistą, ale kontynuował tam moje dzieło. Zresztą jakże by inaczej, ten człowiek to moja szkoła! I choć może to drobiazg, szalenie mnie cieszy, że wasz Tydzień Kultury Beskidzkiej nawiązuje do tradycji mojego Święta Gór. Osobna sprawa to harcerstwo. Ponieważ właśnie harcerze najczęściej mnie zapraszają na swoje imprezy i uroczystości, widzę jasno, że idee skautingu na Śląsku nie tylko przetrwały, ale i nadal rozkwitają.
Jednak niejedno jeszcze mnie złości. Nie pojmuję, jak mogliście stracić Instytut Śląski w Katowicach. A co z Targami Katowickimi? Ale co najważniejsze, dzisiejsze województwo śląskie jest nieporozumieniem. Jeżeli chodzi o włączenie do niego Zagłębia Dąbrowskiego, to wszystko w porządku. Przecież niemal zrealizowaliście moje plany, by rozszerzyć śląskie o powiaty będziński, zawierciański, bielski, żywiecki, część olkuskiego, chrzanowski i oświęcimski. Niewiele brakuje! Jednak co to za Górny Śląsk choćby i z Częstochową, ale bez Opola? Nawet nie po Linię, za przeproszeniem, Korfantego? Jak mogliście, i to kilkakrotnie, zmarnować dziejową szansę jego rozszerzenia na zachód?! W dodatku, jak mogliście pozwolić na ponowne oderwanie Zaolzia?
Jak już wspomniałem, doceniam jednak postęp, jaki się dokonał. Pochwalam powojenne wysiedlenia Niemców - w końcu się doigrali. Pochwalam politykę integracji Śląska z Polską, która przez dziesięciolecia poszła do przodu i obecnie śmiało kroczy dalej. Śląskość? My nie możemy tolerować bytów pośrednich. Doceniam, że władza rozumie, iż autonomia Śląska w przedwojennej formie byłaby nie tylko anachronizmem, ale wręcz stwarzała niebezpieczeństwo dla integralności Rzeczpospolitej. Szkoda tylko, że jest tak miękka wobec tych autonomistów. Ich miejsce jest za kratkami. Ktoś mówi o zakamuflowanej opcji niemieckiej, ja nazwę rzecz po imieniu: to niemiecka piąta kolumna! I należy z nią walczyć, nawet stosując metody na pograniczu prawa. Powiem więcej - nawet tę granicę przekraczając, kiedy wymaga tego polska racja stanu.
(Od Redakcji: Jedynie w nieznacznym stopniu podzielamy wygłoszone powyżej poglądy Pana Wojewody Grażyńskiego.)