Patryk Osadnik: Na
początek chciałbym, abyś wyjaśnił dwie trapiące mnie kwestie.
Po pierwsze, dlaczego góry u Jerzego Pilcha są granatowe?
Andrzej Drobik: Mamy
tutaj dwie warstwy. Po pierwsze, Wisła w książkach Jerzego Pilcha
czasem była po prostu Wisłą („Inne rozkosze”), innym razem
Sigłą („Wiele demonów”), co wzięło się najpewniej od
wiślańskich Siglan, a jeszcze innym razem Granatowymi Górami
(„Miasto utrapienia”). To konstrukcja stworzona przez Jerzego
Pilcha. Po drugie, to przenośnia. Nigdy bym nie pomyślał, że
Beskidy mogą być granatowe. Dopiero po tym, jak przeczytałem to u
Jerzego Pilcha i o odpowiedniej porze dnia spojrzałem na nasze góry,
przekonałem się, że tak rzeczywiście jest. To jest siła
literatury, dzięki której możemy spojrzeć na rzeczywistość w
inny sposób.
Co to za magiczna godzina, o której góry robią się granatowe?
Granatowe góry robią się zazwyczaj tuż przed zapadnięciem zmroku, kiedy promienie słońca już się gubią.
Sprawdzę.
A po drugie, czy
ktoś kiedyś policzył, ile ołówków miał Jerzy Pilch?
Chyba
tylko sprzedawcy ołówków mogą odpowiedzieć na to pytanie
(śmiech).
Podejrzewam, że mówimy o tysiącach.
Może Cię zainteresować:
Adam Bodnar, Zbigniew Rokita i Fisz Emade Tworzywo w Wiśle. "Granatowe Góry" już w ten weekend
Wisła
to dla Jerzego Pilcha kraina dzieciństwa, do której wracał w
swojej twórczości. Miałem z jego pisarstwem raczej przygodne
spotkania, ale to wystarczy, żeby
wiedzieć, że darzył to miejsce szczególnym uczuciem.
Jerzy
Pilch wielokrotnie powtarzał, że w Wiśle spędził najważniejsze
dziesięć pierwszych lat życia. Mieszkał tutaj na stałe od
urodzenia, czyli od 1952 roku, do wyjazdu do Krakowa, czyli do roku
1962. Mówił, że to okres, w którym się ukształtował i kiedy
sięgamy
do jego twórczości, to przekonujemy
się, że tak
rzeczywiście było. Znajdujemy tam etos ewangelicki, a przypomnijmy,
że Wisła jest miejscowością z największym odsetkiem ewangelików
w Polsce. To stąd wynika pilchowskie umiłowanie słowa,
przywiązanie do Biblii. Wreszcie, znajdujemy tam miejsca i ludzi, z
którymi był związany. Bohaterami jego książek stała się cała
rodzina, na czele z babką Czyżową, despotyczną wręcz władczynią
starej rzeźni, czyli domu, w którym wychował się Jerzy Pilch.
Do Wisły oczywiście cały czas wracał. Odwiedzał dziadków, rodziców… Powiedzmy szczerze, wracał tutaj także, aby uciec przed nałogiem alkoholowym i chorobą Parkinsona. Tutaj wracał do siebie. Był bardzo związany z matką, z którą godzinami rozmawiał przez telefon. Dzięki temu dobrze wiedział, co dzieje się w Wiśle.
Mimo
wszystko, zmagając się z chorobą, wybrał Kielce.
To
jeszcze dość niejasna karta historii, związana z jego żoną Kingą
Strzelecką-Pilch, pochodzącą właśnie z Kielc, a także chorobą.
W Kielcach dostał mieszkanie dostosowane do potrzeb, którego po
prostu potrzebował, aby funkcjonować.
Głośnym echem odbiła się jednak jego ostatnia wola, związana z pochówkiem w Kielcach. Jak to możliwe, że człowiek, który wielokrotnie podkreślał, jak ważny jest cmentarz na Groniczku, ewangelicka nekropolia w Wiśle, nagle stwierdził, że chce spocząć w Kielcach? Nikt tego nie wie. Można się tylko domyślać, że to był jego ostatni żart. Dopełnienie życiorysu i twórczości.
Gdzie
dziś możemy trafić na ślady Jerzego Pilcha w Wiśle?
Wisła
żyje własnym
życiem i nie zatrzymała się na Jerzym Pilchu, ale oczywiście
takich miejsc jest wiele, choć są one dosyć zwyczajne, a on
tworzył je magicznymi w swoich książkach. Pierwszym miejscem,
które za każdym razem odwiedzał, był dworzec PKP
Wisła-Uzdrowisko. Zawsze powtarzał, że był jednym z nielicznych
pasażerów w ekspresie z Warszawy. Wówczas zaglądał też do
knajpy dworcowej. Dalej mijał pocztę przy pl. Bogumiła Hoffa,
gdzie pracował jego dziadek Jerzy Czyż. O jej długich korytarzach,
marmurowych posadzkach i niekończącej się liczbie drzwi można
przeczytać w „Wielu demonach”. Obok stoi dom zdrojowy, gdzie
dawniej działało Kino Marzenie, do którego młodziutki Jerzy Pilch
biegał wprost ze szkółki niedzielnej na poranki filmowe. Nazywał
to „cudem czasu ujemnego”, bo zawsze był na styk. Jest dom
zborowy, gdzie prowadzona była wspomniana szkółka niedzielna, i
centrum świata wiślańskich ewangelików, czyli kościół św.
Piotra i Pawła, a za nim stara rzeźnia, która była domem jego
dziadków. Wciąż istnieje stadion Startu, na którym w młodości
Jerzy Pilch podziwiał młode lekkoatletki i grał w piłkę, a także
dom jego rodziców na Parteczniku, który nazywał „domem wiecznej
zimy”. Opatulony w sweter lub marynarkę siadał tam i kończył
kolejne książki. To układa się w trasę, którą nazywał „osią
świata”.