Co to jest, albo raczej kim jest bebok?
Bardziej
kim, bo myśli i godo. Bebok to stwór, który został dawno temu wymyślony
przez jakiegoś pra-Ślązaka i pra-Ślązaczkę, by ich potomstwo było
grzeczne. Zasadniczo wynalazek wychowawczy, który miał na celu dwie
sprawy. Albo dyscyplinowanie i to wiąże się np. ze zdaniem „Bądź
grzeczny albo weźmie cię bebok” albo funkcja ostrzegawczo-profilaktyczna
„Nie idź tam, bo tam mieszko bebok”, czyli chodziło o miejsca
niebezpieczne dla dzieci. I ten jakby cały czarny PR dla beboków
powstał. Beboka się bano, tymczasem prawda jest taka – moja prawda – że
bebok wcale straszny nie jest, tylko strasznego udawał, po to by ludzie
nie wchodzili ze swoimi butami do jego świata.
Pana też straszyli?
Tak,
oczywiście. Sąsiad z naprzeciwka. Był to jednorodzinny dom, gdzie
schodziło się do piwnicy od podwórka. Tam były stare, pordzewiałe drzwi,
które zawsze kusiły. One bywały lekko uchylone, więc ta dziecięca
ciekawość sprawia, że bajtel ma ochotę tam zajrzeć, ale była okrutna
informacja „tam się nie wlazuje, tam mieszko bebok”. I chyba do dzisiaj
bym tam nie wszedł.
Był to zatem zdecydowanie ten czarny PR o bebokach...
Zdecydowanie, choć był to ten „bebok profilaktyczny”, czyli nikt mnie nie
straszył, że bebok mnie porwie, ale że tam mieszka i tam się nie
wchodzi.
Jak
to się stało, że te beboki w pańskiej wersji są trochę takie jak
postacie z kreskówek, całkowicie pozbawione złej sławy, sympatyczne i
przyjazne dla ludzi?
Żeby
nie było – one potrafią się znerwować, potrafią nawet straszyć. Przez
lata zdobywały tę umiejętność. Moja córki poprosiła mnie kiedyś, żebym namalował jej beboka i po narysowaniu
stosownej bestii usłyszałem „tato, przecież beboki są miłe”, no i
trzeba było wykombinować historię, że
beboki są miłe, dlaczego są miłe i dlaczego z czymś niemiłym się
wcześniej kojarzyły. I tak oto z pomysłu dziecka doszło do powstania
katowickich stworków.
Beboki łączą ludzi
Niedawno
wydany album „Bebok w wielkim mieście” i kolejny bebok na osiedlu
Franciszkańskim to dobre powody by zapytać, jak to się stało, że beboki
stały się aż tak popularne w ostatnich latach? W jednej z wypowiedzi
wspominał pan nawet, że „beboki wyrwały się z Nikiszowca i rozlazły po
całym mieście”.
Wszystko
zaczęło się właściwie od Karoliny Piechoty, która wpadła na pomysł
zrobienia rzeźby beboka, tak na próbę. Ta rzeźba w ogóle nie miała być
rzeźbą uliczną, to miał być rodzaj sympatycznego gadżetu. Tak odlano
pierwszego beboka, który aktualnie jest w renowacji, ale ma swoje stałe
miejsce naprzeciwko kościoła świętej Anny w Nikiszowcu. Pojawił się
szalony pomysł, by zrobić zdjęcie tego beboka na ulicy, został więc
postawiony na rogu ulicy Czechowa i Odrowążów, sfotografowany, a ja
umieściłem to zdjęcie w internecie. Już było po czasach pandemii, kiedy
to za pomocą beboków komentowałem wszelkiego rodzaju absurdy politycznej
i nie tylko rzeczywistości, więc ten bebok stawał się rozpoznawalny.
Pojawił się następny moment: bebok jako figurka, jako pewny rodzaj
atrakcji.
A potem?
Potem była wizyta u wojewódzkiego konserwatora zabytków.
Poszliśmy z Waldemarem Janem i rzeźbiarzami, towarzyszył nam miejski
konserwator zabytków. Podczas rozmowy beboki zdobyły dużą przychylność,
ponieważ wojewódzki konserwator stwierdził, że „to piękna biżuteria,
która urozmaica”. Taki prawdziwy wybuch to moment, kiedy do gry włączyła
się Galeria Katowicka i postawiła swoje dwa beboki. Wtedy zaczęła się
swoista bebokomania. Pamiętam jak śmialiśmy się z Karoliną, że fajnie by
było tak ze 3-4 figurki postawić w każdym roku. Szybko okazało się, że
pomysł załapał. Beboków już jest 40, a będzie jeszcze więcej. Trwają
prace nad kilkunastoma kolejnymi. To co jest najfajniejsze: one
bardzo często łączą ludzi, bo część z nich powstała wskutek jakiejś
zrzutki społecznej. Np. mieszkańcy Bogucic stwierdzili, że chcą mieć
swojego beboka Ferdynanda, który leci na szychtę i on stoi na skwerze
biegaczy i ciśnie ostro fedrować. Biegacze często kończą przy nim swoje
treningi, wrzucają do sieci zdjęcie zegarka z wynikiem, a w tle mają
Ferdynanda. Miłośnicy, zawodnicy, rodzice zawodników Naprzód Janów
zrzucili się na figurkę Ernesta, osoby odwiedzające Muzeum Historii
Katowic w Nikiszowcu, czyli popularny Magiel, zrzucili się na Erwina i
Sztefę, sympatycy Giszowca na Ewalda – beboka malarza, który jest
nawiązaniem oczywiście do Ewalda Gawlika. Beboki mają zatem niesamowitą
wartość społeczną, stały się społecznym projektem. Mnóstwo ludzi chce
zdobyć fotografie wszystkich beboków, znaleźć wszystkie, powstała nawet
internetowa mapa beboków.
Kilka lat temu zdarzyła się przykra historia z kradzieżą figurki Heksy. Beboków nikt nie kradnie?
Sprawa
dotyczyła Szlaku Ślonskiej Godki i kradzieży figurki Heksy, więc
faktycznie, gdy pojawiły się beboki przy Galerii Katowickiej, to pierwsze
komentarze ludzi były „haha, ciekawe jak długo postoją”. Beboki mają o
tyle szczęście, że żoden żodnemu krzywdy nie zrobił. Może to wynika z
tego, że mieszkańcy czują do nich jakiś sentyment, związek z nimi.
Beboki są też inaczej zaprojektowane, na solidnych podstawach. Inna
sprawa, że jak głosi legenda, jeden z beboków ma zamontowany w środku
niewielki ładunek wybuchowy. Ja nie powiem który, ale któryś ma.
Krasnale, smoki, heweliony...
Niektórzy porównują katowickie beboki z krasnalami we Wrocławiu. Czy to uprawnione skojarzenia?
To
bardzo uprawnione, bo Wrocław był pierwszy w Polsce. Każdy,
jakiejkolwiek figurki by nie robił, będzie więc porównywany do
Wrocławia. Mamy beboki w Katowicach, krasnale we Wrocławiu, mamy od
niedawna smoki w Krakowie, heweliony w Gdańsku, absolutnie fenomenalne
króliki w Gnieźnie, niedźwiedzie w Ursynowie, mewy w Kołobrzegu i
jeszcze kilka innych by się znalazło.
Skoro beboki wylazły z Nikiszowca na całe Katowice, to czy są szanse, że wymkną się też spoza Katowic?
Jeśli
chodzi o akwarele i twórczość malarską, to z pewnością tak się stanie.
Pierwszy album z bebokami tyczył się Nikiszowca, drugi wielkiego miasta.
Te gizdy polezą dalej. Jeśli chodzi o figurki to nie, aczkolwiek
wyjątki są, ale bardzo mocno związane z Katowicami. Najbardziej
wysunięty na północ bebok znajduje się w Sopocie, gdzie firma będąca
jednocześnie twórcą osiedla Bażantowo ma swój hotel, w związku z tym nic
dziwnego, że bebok siedzi tam przy hotelu należącym do katowickiej
firmy i korzysta z zasobów naturalnych Sopotu. Mam jeszcze małe
marzenie, które – mam nadzieję – uda się spełnić. Jest związane z bebokiem
wysuniętym z kolei najdalej na południe. Mało kto wie, że w austriackich
Alpach znajduje się schronisko zbudowane przez katowiczan, które do
dziś nosi nazwę Kattowitzer Hütte, a zostało stworzone przez katowicką sekcję Deutsche
Alpenverein. Myślę że bebok, który by się tam pojawił, byłby fajną
promocją i Katowic i schroniska, ale czy się uda, to zobaczymy.
Czy przyjdzie dzień, gdy Wiedźmin będzie łapał beboki?
Nie,
ale była taka próba. Na jednym obrazie w czasach pandemicznych Geralt
pojawił się w Nikiszowcu, ale jak zobejrzoł jednego z widełką, inksza
bebokowo z nudelkulą to powiedział „dobra, dobra, jo się tego nie
chytom”. Bebok jest kapitalną postacią, także jest różnie
wykorzystywany. Śląska Porcelana wypuściła kubki z bebokiem, swój wzór
beboka ma Gryfnie, one się wszystkie dobrze kojarzą. Bebok ma jeszcze
jedną zaletę, którą każdy słyszy: nazwę. Przez te dwa wybuchowe b, bebok
brzmi pięknie i zastanawiam się, czy też z atrakcyjności brzmienia
właśnie nie wynika fenomen samej postaci.
„Śląska kultura jest dla mnie źródłem”
Przy okazji: jest na Śląsku moda na Nikisz?
Nikiszowiec
przez długie lata był nieodkrytym skarbem o którym wiedzieli tylko
nieliczni. Nikisz zachwyca architekturą i to jest też wyjaśnienie tego
fenomenu. Nikiszowiec ma w sobie coś magicznego. Według mnie wywołuje
dwie reakcje: albo odrzuca, bo kojarzy się z dosyć koszarową, pruską
zabudową, albo zachwyca. Nie da się obok niego przejść obojętnie. Na
szczęście tych zachwytów jest zdecydowanie więcej niż marudzenia.
Czym jest dla pana śląska kultura?
Śląska
kultura jest dla mnie źródłem, filarem na którym się wychowałem.
Pamiętam, że większość mojego dzieciństwa to było wychowywanie przez
prababcię, która ino godała po śląsku. Nigdy nie zapomnę jej najbardziej
magicznego mebla, jakim był byfyj, to jest taki święty mebel, centralny,
organizujący wszystko, a co się w nim znajduje... Wiadomo że do bajtla
to maszkety, do starszych to inne maszkety, bardziej płynne. To jest
taki świat dzieciństwa, który mnie wykreował, ale do którego też trzeba
było dorosnąć. Zacząłem dostrzegać, jaki skarb mam pod nosem i jak piękne
rzeczy znajdują się blisko. Bardzo bym chciał żeby
udało się zrealizować obietnicę o stwierdzeniu, że język śląski jest
językiem. Boję się bowiem jednej rzeczy, że za dwa pokolenia cała spuścizna zawarta w języku śląskim
zostanie sprowadzona do prostych słów typu: pszaja ci, bebok, heksa, klopsztanga i krupniok, a ten język stanie się językiem martwym. To jest coś, czego najbardziej się boję.
Niektórzy mówią o renesansie śląskiej kultury. Z czego on może wynikać?
Myślę,
że z opozycji przeciw narzucaniu czegoś centralnie. Ile razy
można komuś tłumaczyć, że Śląsk nie był pod zaborami? Tu zadziałała
chyba jakaś potrzeba buntu i opowiedzenia w końcu o własnej historii.
Nagle okazało się, że ta historia potrafi być atrakcyjna i można ją
„sprzedać”. Zobaczmy genialnego „Cholonka”, popatrzmy na Szczepana
Twardocha. Takie pierwsze kroki spowodowały, że Śląsk stał się
popularny, modny i co tu dużo mówić – atrakcyjny też pod względem
komercyjnym.
Czym różni się śląska kultura od polskiej?
Przede
wszystkim historią. Kultura polska to kultura zdecydowanie romantyczna:
zrywy, powstania, martyrologia, patriotyzm, wysokie C. Kultura śląska
jest bardziej pozytywistyczna, to kultura pracy, spokoju, planowania i
budowania. To trochę inna kultura niż „Pan Tadeusz” i „jakoś to będzie”.
Pamięta pan jak sprawa śląskiej identyfikacji, jej przejawów na
zewnątrz, chociażby poprzez godkę, wyglądała w pana dzieciństwie?
Nie
było z tym najmniejszego problemu, swobodnie i bez przeszkód z kumplami
na placu się godało. To był taki „język bliskich znajomych”, wychodząc
bardziej na ulicę to już mówiło się po polsku. Jeżeli chodzi o
nauczycieli, nie było żadnych szykan za godanie po śląsku. Moja kariera
szkolna to początek lat 90., więc to już był ten czas, gdy
wysyłało się na pierwsze konkursy regionalne, które zaczęły się wtedy pojawiać. Chyba jedyną osobą, której przeszkadzał śląski był ksiądz. Do
dzisiaj pamiętam jak zrugał mojego kolegę, że „mówi się amen, a nie amyn”.
Numer jeden to „van Gogh z Giszowca”
Ktoś
rozpoczynający dopiero przygodę z historią sztuki i malarstwem –
twórczość jakich malarzy ze Śląska powinien koniecznie poznać? Czy ma pan szczególnie dla siebie ważnych śląskich artystów?
Ewald
Gawlik – to jest pierwsza postać, mocno osadzony Ślązak, z bardzo
śląską historią. Absolutny geniusz kolorów, geniusz opowieści, nazywany
„van Goghiem z Giszowca”, co nie jest na wyrost, aczkolwiek moim
zdaniem niektóre obrazy ma tak dobre, że to van Gogha powinno się
nazywać „Gawlikiem z Holandii”. Druga taka postać to Jerzy Duda-Gracz,
który nie był Ślązakiem, ale był związany z Katowicami, tutaj miał
rodzinę, tutaj tworzył i miał pracownię. Trzecią osobą jest, moim zdaniem niedoceniany, Marek Idziaszek, nadal aktywny, król
detalu, absolutny król szczegółu. Każdy jego obraz to kilkanaście
różnych opowieści. Maluje na szkle, co jest trudne, bo wymaga malowania
od przodu. Polecam wycieczkę do Muzeum Śląskiego, aby zobaczyć jego
prace. To takich moich trzech ukochanych malarzy związanych ze Śląskiem,
których twórczość polecam.
W
pańskiej twórczości dominuje tematyka śląska, ale są również cykle
poświęcone innym rejonom Polski czy Europy. Pamiętam pański cykl z
podróży na Sycylię, czy poświęcony Łemkowszczyźnie. W jaki sposób
wybiera pan miejsca do malarskich przedstawień? Czy cykle poświęcone
konkretnym miejscom planuje pan dużo wcześniej, czy są one wynikiem np.
spontanicznego wyjazdu na urlop?
Moje
cykle są zawsze skutkiem podróży. Jeżeli dane miejsce zachwyci mnie na
tyle, że mam kilkanaście pomysłów, to wtedy trzeba stworzyć z tego cykl.
Inna sprawa, że chodzi też o higienę umysłu. Malowanie świata familoków
jest cudowne i wspaniałe, ale gdy za dużo – może być przytłaczające.
Trzeba czasem przewietrzyć głowę i warsztat, ale po to by wrócić do
malowania Śląska z zupełnie nowym spojrzeniem i kolejnymi pomysłami. Na
trzy śląskie serie przypada zatem jedna, która zmierza zupełnie gdzie
indziej.
Czy ma pan już pomysły na przyszłoroczne cykle?
Z
pewnością powstaną jakieś cykle podróżnicze. Mam jedno wielkie marzenie
związane z bebokami. Ja jestem wielkim fanem grudnia, to jest jeden z
moich ukochanych miesięcy i tak sobie myślę... Co by było, gdyby stworzyć, może nie opowieść wigilijną, ale opowieść świąteczną związaną z tymi
małymi czornymi gizdami? Pokazać, co one robią w tym najbardziej
magicznym miesiącu. Pewien zarys fabuły już powstał. Parę pomysłów zatem
już mam.
Czym pachną święta w pańskim domu?
Święta
zawsze pachną kapustą z fasolą, to taka nasza rodzinna potrawa. Okazuje
się, że dosyć nietypowa, bo nie spotkałem się z jej wielką
popularnością. Pachnie makówkami, pachnie absolutnie najlepszym na
świecie makowcem robionym przez mojego tatę. To jest makowiec, który
nawet tydzień po świętach – o ile przetrwa do tego czasu – smakuje
dokładnie tak samo pysznie jak na początku.
Czy to wigilijne menu różni się jakoś od tego z dzieciństwa?
To
jest cały czas to samo. Nowym elementem, jaki się pojawił jest moczka,
której w moim domu rodzinnym nie było nigdy, bo jakoś się nie przyjęła.
Parę lat temu znalazłem dobry przepis i tak już zagościła. Także zapach
piernika i zapach imbiru unoszą się przez całe święta.
To na koniec: najlepsze danie na śląskiej wigilii?
Myślę, że takich makówek jakie są na Śląsku, to nie ma nigdzie...
Może Cię zainteresować:
Święta na Śląsku. Znasz te zwyczaje, potrawy i określenia? QUIZ
Może Cię zainteresować:
W Beskidzie Śląskim siarczysta zima! I Świąteczna Wioska 2023 w Koniakowie
Może Cię zainteresować: