„Język polski”, czyli jaki?
W zeszłotygodniowej polemice z opiniami prof. Jana Miodka przedstawiłem tezę, że Ślązacy – czy raczej śląskie elity – tradycyjnie swoją mowę nazywali przez wieki „po polsku”. Uważam, że ta terminologia jest źródłem największego nieporozumienia w dziejach Górnego Śląska. Na czym miałoby ono polegać? Ślązacy, gdy używali pojęć „język polski” albo „po polsku”, mieli na myśli swoją wersję tego, co uważali za język polski. Zupełnie inaczej te terminy rozumieli Polacy. Dla Polaków język polski jest tylko jeden, więc interpretowali śląską walkę o „język polski” jako aspirację do przejścia na polski język literacki. Niedawno w katowickim wydaniu „Gazety Wyborczej” Dariusz Kortko przywołał taką migawkę ze swojego życia:
– Łapa! – krzyczała do Zygmunta nauczycielka. – Naucz się wreszcie mówić po polsku – wyjaśniała, za co go bije.
Zygmunt zachowywał zimną krew, ale na przerwach się żalił: – Jo niy wiym, co łona ode mnie chce. Przeca jo godom po polsku – mówił.
Nie inaczej było sto lat wcześniej. Ślązacy wysyłający petycje
o język polski w szkołach i kościołach, oczekiwali nie jego
wersji z Poznania, Krakowa czy Warszawy, ale swojej. Prof. Stanisław
Rospond cytuje w swoich „Dziejach polszczyzny śląskiej” pastora
hołdunowsko-pszczyńskiego, J.S. Richtera, który w 1821 roku wysłał
do ministra oświaty rozprawkę pod tytułem: „Abhandlung
über die Art und Weise, wie geistige und sittliche Bildung in
Elementar- und Landschulen überhaupt und wie sie insbesondere im
polnischen Oberschlesien der Jugend beigebracht werden könne”:
"Ci, którzy bez znajomości narzecza górnośląskiego oświadczają je za surowe, monotonne, niezdatne do języka wykładowego, podobni są do ślepego, co o kolorach rozprawia.
Za to w 1865 roku niechętny językowi śląskiemu Karol Miarka
ubolewał w broszurze: „Głos wołającego na puszczy
Górnoślązkiej, czyli o stosunkach ludu polskiego na Ślązku”:
Ale, przebaczcie mężowie czcigodni, pytam się was, jaka téż to często jest mowa wasza? Używacie wy zawsze czysto polskiego języka?
Tego jeszcze nie mogę nazywać pielęgnowaniem języka, kiedy tak mówię, jak lud gwarzy.
Kapłani i nauczyciele są przewodnikami ludu, stoją na wyższym oświaty stopniu, mają być dla ludu wzorem. Dla tego powinni świecić przed ludem, lud do siebie podnosić! Gdy przeciwnie w mowie swojéj do niego się poniżają, to bynajmniej zadosyć nie uczynią powołaniu swemu.
A w innym miejscu:
Dziecko nauczy się w domu rodzicielskim zepsutego lub zaniedbanego dyjalektu górnoślązkiego. W szkole i często w kazaniach słyszy tę samą mowę zepsutą.
Oraz:
Nie pozwalajcie, żeby do was mówili szkólnicy: „Panie nauczycielu, oni mi kazali pisać! Niech mi to darują! – Niech mnie puszczą na dwór”. Lecz niech zamiast tego mówią: „Pan nauczyciel rozkazał mi pisać! Proszę pana nauczyciela łaskawie mi przepuścić! – Proszę pana nauczyciela o łaskawe dozwolenie, wyjść na dwór!” – Gdy się tak nauczą dzieci, to i dorośli nie będą do was mówić: „Panoczku, niech mi tam napiszą pismo do kancelaryje!” lecz powiedzą: „Proszę pana o łaskawe napisanie pisma itd.”
W numerze 124/1896 „Nowin Raciborskich” w artykule „Nie ma mowy
wasserpolskiej!” czytamy:
Nie pojmujemy przeto wcale a wcale, jak może człowiek rozsądny powiedzieć, aby wykładanie prawd religii w języku górnoszląskiem miało być obniżaniem i bezczeszczaniem wiary. Na takie zdanie może się zdobyć tylko ślepa zaciekłość przeciwko językowi polskiemu. Wszakże wieki całe opowiadano u nas w tym języku wzniosłe prawdy wiary w kościele i w szkole, a czy u nas wiara się obniżyła lub zbezczeszczoną została? Przeciwnie!
Fakt, że Ślązacy posługiwali się w szkole i kościele językiem śląskim, a nie polskim językiem literackim, został przez polską historiografię całkowicie przemilczany i wymaga dogłębnego zbadania naukowego. W ogólnej świadomości panuje dzisiaj przekonanie, że Ślązacy walczyli dla siebie o polski język literacki, oraz że w szkołach i kościele mówiono polskim językiem literackim. Taka narracja była i jest wygodna dla polskiej propagandy narodowej, ale nie ma ona wiele wspólnego z prawdą.
Z deszczu pod rynnę
W poprzednim artykule cytowałem księdza Michała Przywarę, badacza języka śląskiego z przełomu XIX i XX w.:
Niemcy twierdzą, z największą pewnością siebie, że język śląski jest gburowaty, gruby, nieudolny, ubogi, tak że do wysłowienia jakiej lepszej myśli musi się zapożyczyć u Czechów, Niemców i Bóg wie kogo. Te wszystkie ujemne przymioty się skupia w wyrazie »wasserpolnisch«.
Podobnie pisał w tamtych czasach Karol Myśliwiec:
Przecież przywykliśmy do tego, że przeciwnicy nasi, albo zresztą ludzie, powierzchownie ślązkie stósunki znający, mówią o wielkim u nas braku wyrazów, a więc o ubóstwie i niedoborze języka z jednej, i o gburowatości i nieudolności jego z drugiej strony.
Niemcy w tamtych czasach twierdzili, że Ślązacy posługują się bezwartościowym, zepsutym językiem, którego nie ma sensu pielęgnować, tylko należy nauczyć się cywilizowanego języka niemieckiego. Zniechęceni taką wrogością Ślązacy zwrócili się w XIX wieku ku kulturze polskiej, oczekując, że warunki w realiach polskich będą takie same jak w niemieckich, gdzie niezgodność języka mówionego z pisanym była i jest oczywistością. Udowadniano więc, że język śląski to tak samo dobry język jak każdy inny polski. Myśliwiec:
Mnie […] będzie chodziło o to dowieść, że język nasz, który już niektórzy ludzie za wcale nie polski okrzyczećby chcieli, jest tak samo czystopolskim i ma tak samo swoje zalety, jak język Wielkopolan, Krakowian lub Warszawian […].
Pojawiały się jednak wtedy już pierwsze sygnały, że w rzeczywistości polskiej wcale nie będzie lepiej. Jeszcze raz Przywara:
Czasem czysto polskie, ale w ogólnym języku z jakim przypadkowym przysmakiem używane słowo wywołuje niewczesny uśmiech, lub żart u Polaków, zresztą tak bardzo wyrozumiałych względem innoplemieńców. Gdy Niemiec kaleczy niemiłosiernie polski język, z natchnieniem i cichem zadowoleniem słuchają. , Gdy się kto szkaradnie z francusczyzną pasuje, to mu to nic nie uwłacza, owszem, zawsze jest na wysokości położenia. Wypowie zaś Ślązak słowo „zadek”, „na zadku”, które przecie nie mniej ani więcej oznacza co synonimowe „tył”, „w tyle”, albo użyje niezłożonego zamiast słowa złożonego w rodzaju „wodzi się” zamiast „powodzi się”, lub palnie inną drobnostkę, wtenczas szepty i drwiny z gburowatej mowy śląskiej.
Takie i tem podobne gadania oczywiście osięgają ten sam skutek, co niemieckie „wasserpolnisch”.
W broszurze „Stosunki społeczne i ekonomiczne na Śląsku polskim”
z 1908 roku Feliks Konieczny pisał:
Sądzi się wśród polskiego ogółu, że język śląski jest jakąś kaleczą polszczyzną, popstrzoną wpływami niemczyzny, że tu mówią jakby żargonem.
W „Gazecie Ludowej” nr 236/1913 pojawił się artykuł „Nasz
język górnośląski”, gdzie czytamy:
Niema kraju, niema ludu, któryby się stał tak dalece przedmiotem pogardy, jak właśnie Górny Śląsk i jego mieszkańcy. Uszom się nie chce wierzyć, gdy się słyszy jakiego niemca ale niestety i polaka niejednego z innych dzielnic, jakie wyobrażenie mają o naszym Górnym Śląsku, o nas i o naszym języku. Język nasz górnośląski niemcy pogardliwie nazywają »wasserpolnisch« a polacy nieznający Górnego Śląska mniemają, że lud górnośląski już wcale po polsku nie mówi albo sromotną jakąś mieszaniną polskoniemiecką. [...]
O naszym języku górnośląskim krążą po świecie najdziwaczniejsze mniemania, że rzadko kto zadaje sobie tyle trudu, by ten język choć trochę poznać. To język »wasserpolnisch« powiada niemiec, to kołowacizna polsko-niemiecka powiadają polacy z innych dzielnic. Stąd też po wielkiej części pochodzi, że niejeden górnoślązak, słysząc tyle urągania, porzuca swój język ojczysty i mówi po niemiecku bo po polsku mówić to nie »fajn«.
Ślązacy, oczekujący emancypacji swojego języka i kultury pod
polskimi skrzydłami, ostatecznie wpadli z deszczu pod rynnę.
Najpierw w 1922 roku, a potem w 1945 polska mentalność, że język
śląski jest kaleką polszczyzną, zyskała oparcie państwa. Nie
miały znaczenia okrągłe opinie językoznawców o pięknym języku
staropolskim Rejów i Kochanowskich. Do dziś powszechne jest
skrajnie negatywne nastawienie wobec
języka śląskiego, wystarczy zajrzeć do komentarzy pod choćby
moją polemiką z prof. Miodkiem (wszędzie pisownia oryginalna):
Anonim: „Język z pięcioma unikalnymi słowami a reszta to
kaleczony polski i niemiecki. Język, w którym nie napisano
ani jednej poważnej pracy naukowej, i którym nikt w dyskursie
akademickim nie jest w stanie się posługiwać bo to jest dialekt
biedoty spod buta niemieckich hrabiów”.
Kierownik
gorzowskiego oddziału
OVB
Allfinanz
Polska: „Trochę błędów
niemieckich, trochę błędów czeskich i polskich i jest język
ślaski, a wlasciwie gwara”.
Nauczyciel Szkoły Muzycznej w Bytomiu: „Gwara śląska to po
prostu mowa ubogich analfabetów, którzy sobie mówili jak im
było wygodnie wtrącając wszystkim znane i spolszczone niemieckie
słowa…”.
Mieszkający w Katowicach imigrant z
Będzina: „Panie Kulik. Jak się nie podoba język Polski to jest
też Niemiecki. Z resztą bardzo podobny do gwary Śląskiej.
Sezon szparagów się zaczyna, to powodzenia. Nie musi Pan po Polsku
mówić”.
„Gazeta Ludowa” w przytoczonym artykule tak kwitowała tego typu zachowania: „Szydzić z języka górnośląskiego może tylko człowiek złośliwy i nieskończenie głupi”.
Język, dialekt czy gwara?
Ideologizacja pojęcia „gwara śląska” jest zjawiskiem stosunkowo nowym. W XIX wieku i na początku wieku XX pojęciami „język śląski”, „język górnośląski”, „język polski”, „dialekt górnośląski”, „narzecze śląskie” itp. posługiwali się Ślązacy zamiennie. W cytowanym wyżej fragmencie artykułu „Nie ma mowy wasserpolskiej!” autor pisze o języku „górnoszląskim”, a w kolejnym zdaniu o polskim. Podobnie „Gazeta Ludowa” pisze o „naszym języku górnośląskim” i mówieniu „po polsku”. Michał Przywara w cytacie wyżej używa terminu „język śląski”, choć pierwszy rozdział jego pracy ma tytuł „Sprawy ogólne narzecza śląskiego jako języka polskiego”.
Dzisiejsze zacietrzewienie terminologiczne ma swoje źródło w
tezie, która pojawiła się na początku XX wieku: „Niemcy chcą
stworzyć odrębny język śląski i przez to zgermanizować Polaków
śląskich”.
W „Kurierze Zagłębia” nr 8/1910, w artykule „Sprawy polskie” można znaleźć taki oto fragment:
W innych zupełnie celach zaprowadzili oni naukę języka „śląskiego”, a nie polskiego. A to duża różnica. Bo choć w naszem pojęciu języka śląskiego niema, to jednakże na Ślązku austrjackim istnieje ruch renegacki, popierany przez Niemców, który głosi, że Polacy a Ślązacy to co innego, że dalej język polski, a śląskie narzecze „po naszemu” to co innego. Owego języka polskiego uczyć więc będą nauczyciele renegaci i pod pozorem, że w szkołach niemieckich dziecko nauczy się nietylko po niemiecku ale również i po polsku, „po naszemu”, ściągać będą do tych szkół dzieci polskie, które następnie ulegną pod wpływem tej „polskiej” nauki zgermanizowaniu.
W 1918 roku endeckie „Nowiny” opolskie pisały w artykule „Centrala księży centrowych”:
Co do pierwszego punktu nie podobał się podpis księdza prob. Skowrońskiego i 89 księży polskich pod protest, w którym była mowa, że się nie pozwoli przez sztuczne stworzenie osobnego języka górnośląskiego, aby Górny Śląsk został od macierzy ogólno-polskiej oddzielony.
Sanacyjna „Polska Zachodnia” nr 198/1933 tak informowała o spisie ludności w Niemczech:
Konwencja genewska nie zna i znać nie może wprowadzonego przez Niemców pojęcia języka górnośląsko-polskiego, zna jedynie i wyłącznie język polski.
W Sprawozdaniach Wrocławskiego Towarzystwa Naukowego z 1952 roku, w artykule „Podręczniki do nauki języka polskiego na Śląsku w XVIII i w pierwszej połowie XIX wieku” czytamy:
Dopiero w drugiej połowie XIX w. odpowie na zakusy sztucznego wyodrębniania języka śląskiego przybysz, Wincenty Kraiński, w niemieckiej rozprawie o jedności języka polskiego na Śląsku i w Polsce.
W 1965 roku po raz pierwszy pojawiła się powtarzana dziś jak mantra m.in. przez byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego fraza, że „nie ma języka śląskiego, jest tylko gwara śląska”. „Trybuna Robotnicza” opublikowała w numerze 204 artykuł Henryka Jasiczka pod tytułem „Beskidzka Antygona”, gdzie bohaterka, Maria Kawik, opowiada o sytuacji z czasów wojny:
Było to w styczniu 1940 roku. Zawezwano mnie na urząd gminny. Przed tym renegaci urabiali już opinię, namawiając ludzi do zdeklarowania narodowości śląskiej. Po co się rzekomo narażać Niemcom. Przyszłam na urząd z całą rodziną i bratem Karolem, który uciekł z niewoli. Wypełniliśmy formularze jednakowo. Podeszłam do jednego ze stolików, gdzie siedział długoletni nauczyciel naszej szkoły. Spojrzał na mój formularz i zwrócił mi go z uwagą, że źle wypełniłam, bo w rubryce narodowość mam napisać „Śląska” a nie polska. A tak samo jezyk śląski a nie polski.
— Panie nauczycielu — powiedziałam — kto jak kto, ale pan powinien lepiej ode mnie wiedzieć, że nie ma narodu śląskiego, jest tylko dzielnica śląska i tak samo nie ma języka śląskiego, jest tylko gwara śląska, która jest częścią języka polskiego.
Równolegle wciąż mówiono o języku śląskim. Ksiądz Jan Kapica,
zastępca Polskiego Komisarza Plebiscytowego na powiat pszczyński w
kazaniu w 1926 roku mówił: „Pomnik naszej przeszłości to
język śląski. Ten język śląski, tak prosty jak pacierz
dziecięcia, tak prosty jak różaniec staruszki, tak prosty jak
dusza śląska – to nie diament gładki, świecący – o nie, o
nie – to słowo śląskie, to jak ten węgiel śląski, stary,
nieogładzony, zimny, a jednak pełny ciepła, pełny ognia i żaru –
pełny siły”.
W 1939 roku Kalendarz Ligi Katolickiej pisał o biskupie Bogedainie,
który w XIX wieku wprowadził język „polski” do szkół:
„Dzięki niemu wychowało się pokolenie, które dzielnie stawiło
czoła Bismarckowi w epoce „Kulturkampfu“ — a
niejeden z ówczesnych księży, jeżeli zrozumiał
potrzebę walki o język śląski,
to zawdzięczał to tej właśnie szkole Bogedaina, która
przetrwała do 1872 roku. Widać z tego, że mimo wychowania
niemieckiego duchowieństwo śląskie potrafiło ze swego grona dać
ludności polskiej czołowych przewodników”.
„Nowiny”,
pisały w numerze 45
z 1959
roku o wcześniej
wspomnianej, świeżo wydanej monografii prof. Stanisława Rosponda
„Dzieje polszczyzny śląskiej”:
W dalszym ciągu blisko 500-stronicowej książki autor podając i komentując etapy rozwojowe języka śląskiego, rozprawia się w nie budzący zastrzeżeń sposób naukowy z najrozmaitszymi insynuacjami i „prawami” tak chętnie lansowanymi do dziś w NRF.
Język śląski za polską ortografią
W polemice z prof. Miodkiem przywoływałem badania i wnioski prof.
Aliny Kowalskiej i Stanisława Rosponda, którzy wskazywali
nieliterackość zabytków górnośląskiego piśmiennictwa.
Zwracałem uwagę, że skoro pisownia tych dokumentów była
nieliteracka, to znaczy, że skrybowie pisali tak naprawdę po
śląsku. W późniejszych wiekach było różnie. Pisano wprost po
śląsku, jak np. w księdze cechu garncarskiego z Opola (druga
połowa XVIII w.), czy pamiętniku Jury Gajdzicy z Cisownicy
(początek XIX w.). Zdarzało się pisanie ortograficznie mieszane,
jak np. w testamentach chłopów spod Pszczyny w połowy XIX w., czy
w tłumaczeniach bajek Schillera wydawanych w drugiej połowie tego
samego stulecia. Używano wreszcie też pisowni na pierwszy rzut
oka polskiej, przy której dopiero
analiza rymów zdradza, że autor pisał, myśląc po
śląsku i z zamierzeniem śląskiej wymowy, np. w „Starym
kościele miechowskim” Norberta Bontzeka albo w opublikowanym w
„Nowinach” w 1915 roku fragmencie wiersza: „Już zima dobra
była na ziemi / Pola i lasy pokrywał śnieg. / Gospodarz gwarzy
przez dzień z krewnymi. / W dal było słychać jelenia ryk!”.
Można argumentować, że polska ortografia pełniła do pewnego
stopnia funkcję standardu piśmienniczego dla mowy Górnoślązaków,
ale próba zmiany tej relacji i zdegradowanie języka mówionego do
rangi zepsutej polszczyzny wymusiły emancypację języka śląskiego.
W XIX wieku na wiecach partii Centrum politycy –
nawet hrabia von Ballestrem – musieli przemawiać w dwóch
językach. Brak skuteczności tej partii w załatwieniu sprawy
dwujęzycznych szkół doprowadził do sukcesów wyborczych obozu
polskiego. Niejeden Ślązak wyczekiwał na początku XX wieku Polski
z nadzieją, że wreszcie jego język zostanie doceniony.
Około dziewięćdziesiąt lat później, w 1988 roku Bożena
Miliczek z Rudy Śląskiej (Czyżby późniejsza sędzia WSA w
Gliwicach Bożena Miliczek-Ciszewska?) pisała już w liście do
Gościa Niedzielnego:
Smutne to i bolesne. Szczególnie, jeżeli ktoś zada sobie trud pomyślenia chociaż przez chwilę i zrozumienia, że gdyby nie ta „ohydna śląska gwara”, to może dzisiaj nie byłoby śladu po polskich korzeniach tej ziemi.
Nowy dyktat
Tyle trudu sobie Polska zadała,
żeby udowodnić swoje prawo do Śląska, bazując na rzekomej
polskości jego mieszkańców i języka, żeby potem przez sto lat
dzień po dniu traktować oboje jako zbędny nowotwór historii. Nie
ma co się dziwić, że z „język śląski to tak samo dobry język
jak każdy inny polski” zostało samo „język śląski to tak
samo dobry język jak każdy inny”,
skoro stosunek Polaków do niego okazał się dokładnie taki sam –
jeśli nie gorszy – jak
stosunek Niemców.
Tu
ktoś może się obruszyć na taką generalizację i zapytać:
„Dlaczego stosunek »Polaków«, skoro ja tak nie robię?”.
Dlatego, że tę pogardę i
arogancję wykazują tacy
właśnie ludzie jak cytowani
kierownik oddziału firmy finansowej, nauczyciel w szkole muzycznej,
czy były prezydent Polski. To
nie są jakieś patologiczne jednostki, ale klasa średnia aż
po absolutną elitę. Chwała
tym osobom, które myślą i postępują inaczej, ale ogół niestety
jest jaki jest.
W XXI wieku za to, gdy wydaje się,
że żyjemy w demokratycznym, cywilizowanym kraju, nagle dyktuje się
nam na dodatek,
jak mamy nasz język nazywać, a
nienawiść do niego najwyraźniej
nie zmniejszyła się ani
odrobinę. Dlaczego termin
„język śląski” dopuszczała nawet cenzura sanacji i PRL-u,
a dzisiaj to jest dla Polaków takie tabu? Można
zrozumieć, że ktoś nie czuje się przywiązany do języka
śląskiego, ale uzurpowanie sobie prawa do rozkazywania Ślązakom
na temat ich własnego dobra kulturowego jest zwyczajną
podłością. Jeżeli Ślązacy
i ich język są dowodem na odwieczną polskość tej ziemi, to
dlaczego Polacy tak bardzo jednym
i drugim gardzą?
Dlaczego są tak
niewdzięczni? Dlaczego sto
lat temu Ślązacy musieli udowadniać, że nie ma języka
„Wasserpolnisch”, a dziś muszą udowadniać, że nie ma „gwary
śląskiej”? Czy Ślązacy
będą mogli kiedyś w końcu przestać walczyć o godność?
Wydaje mi się, że cała ta niechęć i agresja wynikają z bardzo prostej przyczyny. Najwyraźniej sami Polacy nie są przekonani co do polskości Ślązaków i ich języka, ale bardzo nie chcą się przyznać do tego przed samymi sobą. Takie zacietrzewienie powstaje tylko wtedy, gdy się próbuje zaklinać rzeczywistość, a nie ma się ani dowodów, ani argumentów. Niestety, jeżeli traktuje się kogoś z góry, arogancko i z pogardą zamiast po partnersku, trudno oczekiwać od takiej osoby wiecznej wierności. Uważam, że jeżeli Polska nie nada językowi śląskiemu statusu języka regionalnego, to straci dusze śląskie ostatecznie.
Może Cię zainteresować: