Nie trzeba znać nawet podstaw języka śląskiego, żeby zauważyć, że w pierwszych dwóch słowach tego śląskiego zdania coś jest nie tak. Co może oznaczać „krōtko bezgŏdanie” i skąd taka forma mogła się wziąć, skoro nie ma sensu? Otóż jest tylko jedno miejsce na świecie, gdzie można ją otrzymać. Gdy w moim translatorze wklei się słowa „krótko mówiąc”, otrzyma się „krōtko bezgŏdanie”. Wynika to z tego, że źle zaprogramowałem tłumaczenie imiesłowów przysłówkowych współczesnych, których w śląskim nie ma, i przez to „szybko jadąc” przekłada on na „wartko bezjechanie”, „dobrze robiąc” na „dobrze bezrobiynie” i tak dalej.

Nie pisałbym o tym, gdyby nie fakt, że cztery nazwiska organizatorek przykuły moją uwagę. Dyrektor rybnickiej biblioteki to Aleksandra Klich, od której zaczęła się listopadowa awantura feministek ze mną, gdy przyszła na spotkanie na temat wymierającego, niewspieranego języka, próbowała przeciągać temat dyskusji na sprawy kobiet, a potem piekliła się w reakcji na zwykłe podanie wyników badań socjolingwistycznych.
Jedno ze spotkań mają poprowadzić Monika Glosowitz i Karolina Pospiszil. Pierwsza niedawno opublikowała w Ślązagu tekst „Kto popilnuje dzieci, żebyśmy mogły się skupić na dyskusji o transformacji regionu?”, w którym nie odmówiła sobie prztyczka w moją stronę, pisząc, że kobiety: „Godajom? Wieśniary! Nie godajōm? Paniczki, wolą prestiż!”. Druga zrezygnowała z członkostwa w Radzie Języka Śląskiego w ramach swojego protestu przeciw mojemu felietonowi, będącemu odpowiedzią na zachowanie Klich.
Współprowadzącej drugie spotkanie Pauliny Rzymanek nie znam, ale razem z wyżej wymienionymi podpisała się pod osobliwą reakcją feministek na tenże felieton, czyli pod listem otwartym, który w żaden sposób nie dyskutował z tezami zawartymi w moim tekście, tylko próbował tworzyć obraz złego Kulika, co nienawidzi kobiet.
„Incelskie ataki”
Przy okazji Aleksandra Klich nazwała publicznie moje uwagi incelskimi atakami. Co oznacza słowo „incelski”? To przymiotnik pochodzący od pojęcia „incel”, którego próżno szukać w Słowniku Języka Polskiego PWN, więc zajrzyjmy do słownika języka angielskiego Uniwersytetu Cambridge: „członek grupy ludzi w internecie, którzy nie są w stanie znaleźć partnerów seksualnych, mimo że tego pragną, i którzy wyrażają nienawiść do ludzi, których za to obwiniają” (a member of a group of people on the internet who are unable to find sexual partners despite wanting them, and who express hate towards people whom they blame for this; polska wersja za deepl.com).
No cóż. Po pierwsze moje pożycie intymne nie jest sprawą Aleksandry Klich. Po drugie nawet gdy się ma naście lat, to ma się instynkt, podpowiadający, że „haha, a ty nie ruchasz” nie jest najlepszym argumentem w jakiejkolwiek debacie. Po trzecie: Czy to jest sugestia, że ja nie lubię Aleksandry Klich i reszty feministek, bo chcę z nimi spać?

Jeśli chodzi o wspomnianą złośliwość Moniki Glosowitz, to trochę mnie ona zaskoczyła. Mam ją za inteligentną osobę; byłem nawet kiedyś jej podstarzałym studentem, więc znam ją i wiem, że potrafi myśleć krytycznie. A mimo to usłyszała pozbawiony wartościowania, socjolingwistyczny termin „prestiż” i postanowiła brnąć, że Kulik mizogin krytykuje kobiety, bo im tylko prestiż (w rozumieniu potocznym) w głowie. Swoją drogą nie rozumiem argumentu zawartego w jej tekście: „Godajom? Wieśniary! Nie godajōm? Paniczki, wolą prestiż!”. Za jednym i drugim stwierdzeniem stoją zupełnie inne osoby. Ja też raz słyszę o swojej twórczości, że piszę tak naprawdę po polsku, a innym razem że tego się nie da zrozumieć. Ale nie dochodzę przez to do wniosku, że jestem jakimś popychadłem, bo różni ludzie mają różne opinie na temat tego, co robię. Słowo „różnorodność” pojawia się już w trzecim akapicie listu otwartego do mnie. Różnorodność jest kwintesencją ludzkości, więc różnorodni ludzie mają różnorodne opinie i to się nie zmieni. Jedyne, co można zrobić, to pogodzić się z tym.