W 2007 roku dwóch historyków wrocławskich – profesorowie Stanisław Rosik i Jerzy Maroń, wydało książkę „Lutynia 1757. Bitwa i pamięć”. Wstęp autorstwa prof. Rosika jak i motyw przewodni jego zajęć – „Śląskie miejsca pamięci” rozważał problem pamięci bez tożsamości. Przodkowie obecnych mieszkańców Dolnego Śląska, Łużyc i Ziemi Kłodzkiej przyszli tu niecałe 80 lat temu. Historia Śląska sprzed 1945 nie jest ich historią, nie mają śląskich korzeni, ale jednocześnie są kustoszami dziedzictwa Dolnego Śląska. I tak się składa, że radzą sobie w miarę dobrze ze swoimi zadaniami. Inaczej niż my, ale tak właściwie to nie wiem czy lepiej.
Wortislava Breslau
Odkąd zacząłem studiować w stolicy Dolnego Śląska zwiedzam Dolny Śląsk, Łużyce i Ziemie Kłodzką. W samym Wrocławiu akurat mało zostało z dawnych miejsc pamięci. Większość zniszczono w czasie oblężenia miasta i zaraz po wojnie, ale i od tego są wyjątki. Jednakże pomimo 35 lat klajstrowania historii (gdyż ten precedens osłabł po 1979) w ciągu ostatnich 30 lat Wrocław przestał wypierać się historii.
Znajdującej na liście światowego dziedzictwa UNESCO hali przywrócono dawną nazwę. Już nie Ludowa tylko Stulecia. A stulecia czego? Odezwy Fryderyka Wilhelma III „Am mein Volk”, która wzywała mieszkańców Prus i Śląska do stawienia oporu przeciw Napoleonowi. Niemieccy historycy traktują to jako symboliczny początek kształtowania się jednej narodowości niemieckiej. I tę odezwę Fryderyk wygłosił we Wrocławiu właśnie.
W ramach „dePeeReLyzacji” pojawiły się ulice architekta Maxa Berga czy plac fizyka i noblisty Maxa Borna (już w 1992). Pamiętam też, że w Katowicach mamy ulicę innej śląskiej noblistki-Marii Goepert-Mayer, a w Żorach aleję Otto Sterna. Więc jeśli chodzi o noblistów, to w ogólnym rozrachunku Górny Śląsk lepiej wypada, lecz przypominam, że dla Dolnoślązaków jest to coś mniej oczywistego.
Wracając do Wrocławia. Dziś podczas większości remontów zostawia się dawne niemieckie napisy, a czasem odtwarza się je (np. „Niedelstahl” na ścianie Browarów przy Jedności Narodowej). Oczywiście każdy taki akt ma komentatorów wieszczących rychły powrót Rzeszy Niemieckiej (tej III tak właściwie), ale prace konserwatorskie idą aż miło. Po szynach kursują (lub wykolejają się) zabytkowe tramwaje pamiętające Breslau. Jeden z nich – z XIX wieku i po niedawnym remoncie – rok temu jeździł po centrum Wrocławia. Oczywiście żodyn się nie spodziewał, że 140-letni tramwaj może zerwać trakcję. Żodyn.
W 2007 roku na teren dziedzińca Gimnazjum św. Macieja (dziś zakład im. Ossolińskich) wrócił pomnik uczniów i nauczycieli poległych na frontach Wielkiej Wojny. Stoi dokładnie w tym samy miejscu, gdzie go ustawiono w 1920 roku. Przewodnicy wycieczek go omijają szerokim łukiem, ale wystarczy odrobina ciekawości i odnajdziemy arcyciekawą pamiątkę.
Niestety, upamiętnienia mają też ciemną stronę. W 2010 przyszedł Norman Davies i zafundował historyczny koszmar w postaci Ścieżki Historii Wrocławia, z czego tylko samo słowo „ścieżka” nie budzi zastrzeżeń. Tabliczki na pewno nie portretują historii Wrocławia, bo za dużo w nich niespójności, a z byciem historycznymi też jest nieciekawe. Jedna tablica twierdzi, że pierwszą nazwą miasta była „Wortisla”. Tyle, że to nieprawda. Prof. Rosik znalazł wzmiankę o „Wortislavii”, a sam Davies twierdzi, że Wrocław miał 14 różnych nazw (miał jedną nazwę o 14 wariantach). Brytyjski historyk nie odróżnia też niewpływających na życie miasta aktów politycznych od faktycznych zmian. Tak więc jest data 1335, gdy Kazimierz Wielki zrzekł się praw do Śląska (co niczego nie zmieniło dla wrocławian), ale nie ma już powstania Unii Korony św. Wacława, która zmieniła realny status miasta i jego mieszkańców.
Dobre wieści natomiast płyną z uniwersytetu. Historia oferuje setki godzin z zakresu edukacji o Śląsku, a na wydziałach historycznych i filologicznych czytamy noblistę Hauptmanna. Na wielu kierunkach humanistycznych studentów zachęca się do pracy z lokalnym dziedzictwem.
Wędrówki po prowincji
Ciekawie zaczyna się robić, gdy zaczniemy wędrować po pięknym Dolnym Śląsku. Na północy mamy krainę stawów i lasów milickich i już zaczyna się robić ciekawie. W Miliczu stoi pozostałość bramy pokoju z połowy XIX wieku. Brama upamiętniała wizytę cara Aleksandra I z 1813 r., która wiązała się z powstaniem koalicji antynapoleońskiej. Zachował też się lew z bramy, ale odradzam szukania zdjęć – lepiej uniknąć koszmarów. Niemniej brama stoi i jest atrakcją turystyczną. Na Górnym Śląsku mamy kilka pamiątek po wojnach napoleońskich, ale są to raczej mogiły żołnierzy albo bandytów.
Liczba cmentarzy ewangelickich i pomników z I wojny światowej to kolejny znak ziemi milickiej i województwa dolnośląskiego. Większość cmentarzy przetrwała do dziś i pomimo licznych kradzieży i dewastacji dzieje się dużo dobrego. Spora część cmentarzy jest regularnie sprzątana i rewitalizowana (Milickie Stowarzyszenie „Dolina” oraz „Bluszyn” robią fenomenalne prace konserwatorskie). Trudno mi powiedzieć, gdzie sytuacja nieczynnych ewangelickich nekropolii jest lepsza, ale odnoszę wrażenie, że właśnie na Dolnym Śląsku. U nas prężniej działają akcje dbania o cmentarze żydowskie, a tam o ewangelickie.
Pomnikomania
Wspomniałem też o pomnikach i to o nich też warto porozmawiać. Najwięcej pomników z czasów I wojny światowej na terenie Śląska mamy dziś w województwie opolskim, ale w dolnośląskim jest więcej niż w śląskim. Co najmniej kilkadziesiąt pomników przetrwało do dziś w różnym stanie. Jednak prawdziwym rarytasem są pomniki wojen pruskich. W Górze i Wierzbowej stoją do dziś dwa. W Długopolu Górnym (Ziemia Kłodzka) stoi 2/3 pomnika – został tylko postument, ale za pozostanie w pierwotnej lokalizacji zaokrąglam do przetrwania właśnie 2/3. W stolicy Śląska wspaniały pomnik (wraz z fontanną) Alegorii Walki i Zwycięstwa poświęcony wojnom pruskim stoi na placu Jana Pawła II. Nie zachował się tylko jeden element instalacji – pomnik Bismarcka z napisem „Die dankbare Schlesiers” (wdzięczni Ślązacy).
W województwie śląskim przetrwał za to umierający lew Theodora Kalidego z Bytomia i postument w Tarnowskich Górach. Bytomski pomnik jest pozbawiony swojej najcenniejszej części, jaką były cztery tablice z nazwiskami poległych i ma tylko dawne zwieńczenie – lwa. W Tarnowskich Górach, w krzakach na terenie Kopalni Zabytkowej, stoi postument z napisem „Wilhelm I” i z czternastoma nazwiskami poległych z powiatu tarnogórskiego. Niestety, wszelkie próby przywrócenia pamięci zabitym kończą się niechęcią władz miejskich, a opiekunowie cokołu też nie palą się, żeby o nich mówić.
Wspomniałem też o wieży Bismarcka na Ślęzy. Druga jest w Jańskiej Górze, a trzecia w Wielkiej Sowie. Wszystkie trzy stoją i mają się bardzo dobrze. Drugie tyle jest w województwie lubuskim, które to też jest Dolnym Śląskiem przecież. Z kolei po wieżach w Mysłowicach, Raciborzu, Głuchołazach i Katowicach nie ma już śladu.
A jak u nas?
Większości miejsc pamięci na Górnym Śląsku sprzed 1945 już nie ma. Zastąpiono je produkowanymi masowo tablicami i głazami. Niektóre pomniki są całkiem udane, jak skrzydła powstańców, inne, zdecydowanie mniej. Tych drugich jest, niestety, więcej. To prawdziwy chichot historii, skoro większość utrwalaczy pamięci nie przetrwała.
Niedawny Panteon Górnośląski czy polska Aleja Dębów pokazują, jaka jest narracją, i że nadal upamiętniamy wycinek historii. Nic się nie zmieniło od stu lat. Do bardziej udanych projektów ostatnich lat możemy zaliczyć skwer powstań śląskich w Tarnowskich Górach, bo sam głaz jest na tyle minimalistyczny, że każdą narrację tam sprzedamy.
Na Górnym Śląsku mamy tożsamość, ale nasza pamięć działa inaczej. W ciągu lat zeszliśmy do podziemia tworząc drugi obieg pamięci, coś na kształt religii, zdaniem Szczepana Twardocha. Pisałem już kiedyś o świetnych słowach profesor Marii Szmei o powstaniach śląskich – „To pamięć o konflikcie czy konflikt w pamięci”. I tak od lat mamy swoją pamięć, która to jest składową naszej tożsamości. Dlatego górnośląska pamięć i dolnośląska to obecnie dwie różne rzeczy. Jedna służy budowaniu i trwaniu tożsamości oraz narodu. Druga jest szacunkiem do tego co minęło.
Poza tym na Dolnym Śląsku robotę robią dwie rzeczy: dystans i uproszczenia. Mieszkaniec Wierzbowej patrząc na pomnik poległych w wojnie francusko-pruskiej widzi nieswoją historię. Ja patrząc na cokół w Kopalni Zabytkowej widzę pomnik z nazwiskiem mojego czterokrotnego pradziadka. Dolnoślązacy widzą w pomnikach „ich”. My widzimy siebie i naszą historię. Historia Śląska nie jest historią Polski, a jako inna jest traktowana jako wroga, bądź niewarta uwagi. Nasza pamięć zawsze będzie odstawać od polskiej pamięci, więc postrzega się nas jako element niepewny i inny. A jak wiemy, inność budzi wrogość.
Z kolei uproszczeniami, o których wspominałem, jest wiara w to, że na Dolnym Śląsku każdy był Niemcem. Zamykamy ludzi w znanym nam pudełku znanego dobrze narodu. Gdy na Górnym Śląsku próbuje się kogoś upamiętnić, to trzeba określić, czy ktoś był Polakiem albo Niemcem, a hasła mówiące o byciu po prostu Ślązakiem są traktowane jako separatyzm i propaganda. A prawda jest taka, że na Dolnym Śląsku nazwanie kogoś (a zwłaszcza każdego) Niemcem jest bardzo szeroko idącym uproszczeniem albo błędem historycznym. O tożsamości Dolnego Śląska spróbuję kiedyś napisać, bo ona tematem na naprawdę duży artykuł.
Niemniej aktualne uproszczenia działają i dlatego pamięć w przestrzeni publicznej Dolnego Śląska ma się lepiej. Ale też rozstrzygając pytanie: to nie jest tak, że ktoś dba lepiej albo gorzej. Dbamy inaczej, bo pamięć służy nam do innych celów. Na Dolnym Śląsku bez tej kupy kamieni nie będzie już żadnej śląskiej pamięci. My nie potrzebujemy tablic czy pomników, żeby pielęgnować pamięć. Jasne, że byłoby nam lepiej z naszym własnym upamiętnieniem, ale to nie jest kluczowe. Przetrwaliśmy, żeby przekazywać pamięć i ona jest żywa w każdym z nas. To my, ludzie, niesiemy pamięć na Górnym Śląsku, a na Dolnym niosą ją piaskowce i granity.
***
Celowo nie pisałem nic o wypędzonych Ślązakach, bo chodziło mi o ukazanie, jak radzą sobie z dziedzictwem aktualni mieszkańcy tych ziem.
Może Cię zainteresować: