Izba Gospodarcza Sprzedawców Polskiego Węgla oficjalnie skomentowała rządowy pomysł, aby samorządy zajmowały się dystrybucją opału. Zaskoczenia nie było. Przewodniczący tej branżowej organizacji, zrzeszającej ponad 100 firm zajmujących się sprzedażą węgla, już wcześniej, także w rozmowie ze ŚLĄZAG.pl, suchej nitki nie zostawił na tej inicjatywie. Jak stwierdza zarząd Izby pomysł ten wydawał się początkowo kompletnie nierealny (czyt. szkoda było czasu, by go recenzować), ale że rząd poważnie rozważa jego forsowanie, więc organizacja zdecydowała się przedstawić kilka jego zasadniczych wad.
- Podkreślamy, że nasze stanowisko jest całkowicie apolityczne, a przedstawiona poniżej opinia jest wynikiem wieloletniego doświadczenia firm, które reprezentujemy i chęcią zapewnienia możliwie najsprawniejszej dystrybucji węgla w sezonie grzewczym 2022/23 – zastrzega zarząd Izby.
Węgiel nie stanie się ani bardziej dostępny, ani tańszy. Ta próba skazana jest na porażkę
Zdaniem handlarzy włączenie samorządów w dystrybucję węgla nie poprawi dostępności tego paliwa, gdyż PGE Paliwa (to ona sprzedaje importowany do Polski węgiel) z trudem wyrabia się z płynnym wydawaniem towaru. Jak twierdzi Izba opóźnienia sięgają dwóch tygodni, bardziej atrakcyjnych węgli notorycznie brakuje, skutkiem czego zatowarowanie składów jest o ok. 80 proc. niższe aniżeli zwykle o tej porze roku.
- Wąskim gardłem zdecydowanie pozostają infrastruktura portowa, kolejowa i możliwości wysiewania węgla opałowego z zaimportowanego półproduktu – ocenia Izba (koresponduje to zresztą z opiniami ekspertów Północnej Izby Gospodarczej, którzy stwierdzili, że węgiel owszem dotrze do portów, ale jego szybka dystrybucja przy ograniczeniach infrastruktury portowej i kolejowej jest mało realna).
Zdaniem handlarzy nie ma co liczyć, że zaangażowanie samorządów w dystrybucję importowanego węgla przyczyni się do obniżenia jego ceny. Jak wyliczają firmy prywatne kupują obecnie ten surowiec w portach po ok. 2100-2300 zł netto za tonę (zależnie od parametrów jakościowych), jego transport z portu w głąb kraju kosztuje ok. 50–250 zł netto od tony, co skutkuje tym, że finalnie jest on sprzedawany po ok. 2900-3500 brutto za tonę (przy marży przedsiębiorcy na poziomie 250-300 zł netto na tonie).
- Nie sądzimy, aby samorządy mogły to robić taniej, czy bardziej efektywnie, a wręcz przeciwnie budowane w pośpiechu składy opału będą droższe w funkcjonowaniu od tych już istniejących – prywatnych – ocenia Izba.
-
Każdy, kto choć raz był klientem na składzie opału wie
doskonale, że sprzedaż węgla wymaga odpowiednio przygotowanego
terenu, infrastruktury technicznej i doświadczonego personelu. Próba
zorganizowania tego w tak krótkim czasie, przez podmioty nie mające
żadnej praktyki w tym zakresie, z góry skazana jest na porażkę –
czytamy w stanowisku Izby.
Handlarze mówią o rządowej spekulacji. Sami boją się masowych bankructw
Zdaniem dilerów węgla faktyczne cele rządowego projektu mają charakter czysto polityczny zmierzając do przerzucenia na samorządy odpowiedzialności za brak tego surowca i wytykania tych, którzy tej „propozycji” nie przyjmą jako nie chcących zapewnić niższych cen opału dla swoich mieszkańców. Izba alarmuje ponadto, że jeżeli ruszy subsydiowana konkurencja ze strony samorządów, to prywatnym składom grozi bankructwo, a 15-20 tysięcy ludzi straci pracę. Jak podkreśla podmioty te funkcjonują obecnie wyłącznie za sprawą handlu importowanym węglem, gdyż wcześniej odsunięto je od handlu tym z krajowych kopalń (PGG zbudowała nową sieć tzw. kwalifikowanych dostawców węgla liczącą obecnie ponad 80 składów) wskutek czego zamknęło się lub zawiesiło działalność ok. 30 proc. z niemal 5 tysięcy firm handlujących detalicznie węglem.
- W prywatnych rękach została już tylko dystrybucja węgla importowanego i to właśnie o jej upaństwowienie w tym projekcie chodzi – ocenia Izba.
- Wzywamy rząd do zaprzestania spekulacji bezpieczeństwem energetycznym Polaków dla własnych celów politycznych oraz do skupienia się na poprawie dostępności i jakości węgla z importu na rynku krajowym i usuwania wąskich gardeł w logistyce. Jeżeli rząd faktycznie chce ulżyć finansowo Polakom ogrzewającym swoje domy węglem, powyższe działania w połączeniu z obniżeniem VAT na węgiel do 0 proc. przyniosą oczekiwane efekty – argumentuje Izba (organizacja już od wiosny apeluje o czasowe zmniejszenie VAT na węgiel z obecnych 23-proc. do zera podkreślając, że obecnie niemal 600 zł w cenie jednej tony to sam podatek VAT). Deklaruje ponadto wolę współpracy z samorządami.
-
Oferując do dyspozycji całą gotową infrastrukturę w postaci
składów opału wyposażonych w odpowiedni sprzęt i doświadczony
personel, jesteśmy jedynym racjonalnym kierunkiem optymalnej i
skutecznej dystrybucji węgla na terenie Polski. Jesteśmy
przekonani, że znacznie łatwiej będzie wykorzystać już
istniejące i gotowe do pracy firmy, niż tworzyć od podstaw nowe
składy opału – przekonują handlarze.
Polska wysunęła się przed szereg z embargiem i przez to cały kłopot?
Izba szacuje, że w tym sezonie grzewczym zabraknie do 2,5 mln ton węgla opałowego, co stanowi niemal 30 proc. zapotrzebowania rynku. Zdaniem handlarzy taka sytuacja jest bezpośrednią konsekwencją „wprowadzonego pochopnie embarga na węgiel rosyjski w sytuacji, gdy zapasy węgla w kraju były niskie, a nowe szlaki importu drogą morską nieprzetarte”.
- Apelujemy przy tym do przedstawicieli rządu, aby nie wprowadzali w błąd społeczeństwa twierdząc, że za brak węgla odpowiada embargo unijne, a wysoka cena jest wynikiem chciwości firm zajmujących się jego dystrybucją. Embargo unijne zaczęło obowiązywać dopiero 10 sierpnia, a do tego czasu można było „zasypać” kraj węglem importowanym, tak jak zrobili to np. nasi sąsiedzi Niemcy. Wysoka cena węgla wynika wprost z cen światowych i cen w jakich węgiel jest oferowany przez państwowych importerów – stwierdza Izba.
Może Cię zainteresować:
Handlarze węgla całymi dniami wyczekują przed kopalnią, by kupić kilka ton
Może Cię zainteresować:
Miasta Śląska i Zagłębia nie będą handlować węglem. Jacek Sasin ich nie przekonał
Może Cię zainteresować: