Prawie dokładnie dziesięć lat temu, 5 maja 2014 r. odbyła się
wyjazdowa sesja Sejmiku Śląskiego w Rybniku, na której przyjęto
„apel w sprawie ochrony gwar i dialektów”. Byłem tam obecny,
jako radny i przewodniczący klubu radnych RAŚ. Sesja, jak dobrze
pamiętam, była pomysłem ówczesnego marszałka - Mirosława
Sekuły, rodowitego Ślązaka. To wtedy padło zdanie wypowiedziane
przez zaproszoną na sesję i władającą perfekcyjnie językiem
śląskim Betinę Zimończyk - „nie jest nam potrzebna sztuczna,
ogólna gwara” uzupełnione od razu deklaracją, że jednak „chcemy
mówić jak nasi przodkowie”. Przemawiająca uzupełniła również
swoją wypowiedź zgrabnym bon motem, iż „każda wieś ma swoją
pieśń”, czyli zasadniczo ile wsi, tyle gwar.
Określenia „język” unikano jak ognia. Przyjęto apel o podjęcie i wspomaganie działań, które prowadzą do zachowania i ochrony dialektów i gwar, w domyśle tych wszystkich, które są używane na obszarze obecnego województwa śląskiego. Miało być sprawiedliwie, nie tylko o Śląsku i po śląsku, uroczyście i trochę tak... skansenowo. Jakbyśmy rozmawiali nie o żywym języku, lecz o przykurzonych mocno artefaktach ze strychu, które pokazujemy dzieciom, tłumacząc, że dziś ich już nie używamy. W apelu pojawiły się pomysły poszukiwania sposobu ochrony gwar i dialektów, również ochrony prawnej. Nie do końca wtedy zrozumiałem jak można chronić „prawnie” te „1001 odmian gwary śląskiej”, ale ówczesny marszałek, chętnie występujący w dobrze skrojonym śląskim stroju, był wyraźnie ukontentowany. Polityczne zagrożenie zostało zgrabnie odsunięte a jednocześnie nie zamieciono tematu pod sejmikowy dywan. Ten drugi aspekt, jak pokazała historia, okazał się znacznie ważniejszy. Obecność w sejmikowych ławach regionalistów i udział w dyskusjach okazywał się w takich momentach niezwykle ważny.
10 lat od "Godziny Ś"
Nie bez powodu
napisałem o politycznym zagrożeniu, tradycyjnie dostrzeganym nie
tylko z poziomu Warszawy, ale być może przede wszystkim przez tych
Ślązaków, którzy obawiali się, że ich z trudem i mozołem
wypracowane polityczne bądź naukowe kariery załamią się pod
wpływem zarzutu, że są zbyt mało polscy.
Przyjęcie
wspomnianego sejmikowego apelu odbyło się w nieprzypadkowym czasie,
zaledwie kilka dni po tym, jak 7 kwietnia 2014 r. śląskie
stowarzyszenia skupione w Radzie Górnośląskiej rozpoczęły akcję
zbierania 100 tys. podpisów pod obywatelskim projektem ustawy
uznającej Ślązaków za mniejszość etniczną, co dawałoby
równocześnie śląskiej mowie status języka regionalnego.
Akcja promowana
przez Ruch Autonomii Śląska jako „Godzina Ś” spotkała się
wtedy z zaskakująco szerokim odzewem - obywatelski projekt ustawy
poparło aż 140 tys. osób. Z perspektywy czasu widać, że ten
swoisty, górnośląski game changer spowodował niezłe
zamieszanie - z jednej strony obudził uśpione lęki, z drugiej
sprawił, że o Górnym Śląsku i Ślązakach jeszcze głośniej
mówiono. Kiedy przypomnimy sobie, że podpisy zebrali wolontariusze,
działając z potrzeby serca, efekt jest jeszcze bardziej
spektakularny.
Intensywne i nieco groteskowe działania mające na celu unicestwienie obywatelskiego projektu w sejmowej niszczarce dały, jak wiemy, połowiczny efekt. Polegał on jedynie na odsunięciu decyzji o prawie dekadę. Niektórzy bardzo dobrze odczytali wtedy znaki czasu, albowiem oprócz regionalnych stowarzyszeń już wtedy akcję zbierania podpisów wspierali deklarujący swoją śląskość znani politycy ogólnopolscy - Marek Plura (PO), Piotr Chmielowski (SLD) oraz Senator Kazimierz Kutz.
Wyprowadzanie godki ze skansenu
Z dzisiejszej
perspektywy widać wyraźnie, że przebudzeni akcją Ślązacy
przestali się bać. Przedstawienia teatralne grane po śląsku czy
też pisana lub tłumaczona na śląski literatura wyprowadziła
godkę na wyższy poziom. To sprawiło, że argumenty tak chętnie
niegdyś używane przez przeciwników uznania śląskiego za język
regionalny są dziś przykurzone i całkowicie nieaktualne.
Bardzo spóźnione
uznanie ślonskij godki za język regionalny uruchomi wiele
pozytywnych i koniecznych procesów, pozwoli na utworzenie kierunków
uniwersyteckich czy też finansowanie badań naukowych, pozwoli na
wykształcenie profesjonalnych nauczycieli i uczenie śląskiego w
szkołach. Czuję też, że przespana, ostatnia dekada odbiła się
również niekorzystnie na kondycji godki i jej postępującej
„polonizacji”. Jestem też przekonany, że uchwalenie przez Sejm
procedowanej ustawy jest w chwili obecnej jedyną drogą dla ocalenia
języka śląskiego, to swoiste otwarcie drzwi, umożliwiające
skuteczne wyprowadzenie godki ze skansenu. Czas pokaże, czy Ślązacy
wykorzystają tą szansę.
Warto również
wyciągać wnioski - odmienność, w tym językowa nie powinna być
powodem do wstydu, ale też nie powinna u innych wywoływać lęku.
Język jest fundamentalnym elementem tożsamości i dziedzictwa
kulturowego Ślązaków, jest solą tej ziemi. Wiemy, że jeśli sól
utraci swój smak, na nic się już nie przyda.
Po dziesięciu latach od wyjazdowej sesji Sejmiku Śląskiego, na Sali Sejmowej w Warszawie, przeciwko uznaniu ślonskij godki za język regionalny wypowiedział się Poseł Roman Fritz z Konfederacji. Wypowiedział się nienagannie, po…. śląsku. Powrócił do mocno zakurzonych argumentów o dziesiątkach czy też setkach (kto to wie) śląskich gwar… Dèjà vu.
Jednak tym razem ta wypowiedź nie odwlecze niczego w czasie i jak sądzę niewiele zmieni w sejmowej arytmetyce, w końcu łaskawej dla języka śląskiego.