- O! Tu była chyba kiedyś restauracja rybna - mówi Henryk Waniek, rozglądając się po wnętrzu katowickiej kawiarni Cafe Kattowitz przy ul. św. Jana, gdzie umówiliśmy się na rozmowę. - Nazywała się Atlantic - szybko sobie przypomina.
Rozmowa z Henrykiem Wańkiem
Ile lat mieszkał pan w sumie w Katowicach? Bo urodził się pan w Oświęcimiu w 1942 roku.
Sporo, ale trudno mi dokładnie odpowiedzieć, bo moja przeprowadzka z Katowic do Warszawy trwała w sumie 5 lat. Urodziłem w Oświęcimiu w bardzo ciężkich czasach, kiedy Oświęcim właściwie był dobrym miejscem do umierania, a nie do rodzenia się.
Dlaczego właśnie w Oświęcimiu? Pana rodzina stamtąd pochodzi?
Nie. Mój ojciec był z Katowic, ale w Oświęcimiu poznał moją matkę, która pochodziła ze Szczakowej, czyli z takiego Śląska Austriackiego, i tam osiedli. Ale w sumie fakt, że urodziłem się w Oświęcimiu potwierdził dopiero polski sąd, gdy miałem iść do szkoły.
Czemu sąd musiał potwierdzać pana akt urodzenia?
Amerykanie zbombardowali kościół salezjanów w Oświęcimiu, a więc metryka urodzenia, akt chrztu poszły z dymem. I dopiero sądownie dwóch świadków musiało zeznać, że ja się rzeczywiście tam urodziłem. Sąd w Katowicach mi wydał metrykę urodzenia. Więc mógłbym powiedzieć, że urodziłem się dwukrotnie. Raz w Oświęcimiu, raz w Katowicach. I to drugie byłoby prawdziwsze, bo z Oświęcimia właściwie mam tylko jedno wspomnienie. I to jeszcze w dodatku wojenne.
Ile miał pan lat, jak zamieszkał w Katowicach?
W Katowicach znalazłem się gdy miałem niespełna trzy lata. Od tego czasu, aż do lat mniej więcej 1975-1980 byłem katowiczaninem. (Interesujesz się Śląskiem? Zapisz się i bądź na bieżąco - https://www.slazag.pl/newsletter).
Wiem, że mieszkał pan z rodzicami w centrum miasta, ale gdzie konkretnie?
Mieszkaliśmy w śródmieściu, w kamienicy przy ul. Młyńskiej. To jedna z dwóch ulic w Katowicach, gdzie kiedyś jeszcze zachowały się ostatnie ślady Katowic jako wsi. Szkoda, że włodarze miasta przekreślili tę ulicę galerią handlową. Tytułem dygresji muszę dodać, że Katowice to jest po pierwsze, jedyne znane mi miasto, w którym zabytków, a szczególnie zabytków architektury, ubywa, a nie przybywa. I tak jest od czasów przedwojennych. A po drugie - Katowice są jedynym znanym miastem, w którym nikt z poważnych władz nie liczy się z jego historią i historycznym bagażem.
Jakie są Katowice w pana wspomnieniach z lat dziecięcych? W "Śląskim wędrowcu" pisze pan, że pamięta jeszcze Katowice, które były na wpół wsią, a niedaleko centrum widać było jeszcze pozostałości folwarków.
To były raczej miejsca po folwarkach. Jeden z nich, który się znajdował dokładnie w tym miejscu, gdzie dzisiaj jest Spodek, to był tak zwany Dwór Marii. Już w moim dzieciństwie to nie był folwark, tylko siedziba Miejskiego Zakładu Oczyszczania Miasta. Ale zabudowa typowych czworaków, została. Pamiętam też resztki folwarku przy ulicy Piastowskiej. Tam chyba jeszcze do dziś dnia jest kawałek muru, takiego kamiennego, który jest resztą ogrodzenia tej całej przestrzeni, która dzisiaj jest zabudowana. Ten folwark był wielki, sięgał aż do Torkatu, czyli dzisiejszej ulicy Bankowej. Takie były Katowice, że właściwie jak się stanęło na Rynku, to było widać z niego... wieś.
Ale właściwie to przecież przyłączane do Katowic kolejno okoliczne gminy, wioski czy miasta, jak Szopienice, miały dłuższą historię od samego Kattowitz.
Tak, to były miejscowości o historii o wiele dłuższej i poważniejszej niż historia samego miasta Katowice, bo Katowice, które się znalazły pośrodku tych wiosek, to przecież jest smarkate miasto, prawa miejskie ma zaledwie od 1865 r., a tak naprawdę od 1966 roku. Katowice to fenomen porównywalny do Łodzi, miasto, które szybko wyrosło na fali rewolucji przemysłowej i interesów technicznych. Ja Katowice pamiętam jako bardzo niewielkie, przytulne miasto, choć nieco siermiężne. Gminy, które przyłączono do Katowic pozostawały jakoś mentalnie dalej oddzielone od miasta.
Jak to się przejawiało?
Mało kto mówił, że mieszka w Katowicach, jeśli na przykład mieszkał w Załężu, Brynowie, Ligocie czy Panewnikach. Miałem poczucie, że mieszkam w takim zlepku różnych skupisk ludzkich, osiedli, przedmieść, co zresztą ciągle na Górnym Śląsku czuję, na przykład w Rudzie Śląskiej. Mnie dziwi fakt, że na Pomniku Powstańców Śląskich wypisano miejscowości, w których toczyły się walki i wśród nich jest Ruda Śląska. A przecież Ruda Śląska jako miasto powstała w roku 1957. Obwieścił to Gomułka, przyjeżdżając w tamte rejony. Sklejono sztucznie kilka sąsiednich gmin, i się stała Ruda Śląska.
Całe katowickie życie spędził pan w centrum?
Nie, na początku lat 70. dostaliśmy z żoną spółdzielcze mieszkanie na osiedlu Paderewskiego. Ale tam mieszkałem już jedną nogą. Jeśli ktoś jest ciekawy, jak wyglądały Katowice mojego dzieciństwa to polecam lekturę mojej książki "Katowice-blues czyli Kattowitzer-Polka", wydaną przez Wydawnictwo Naukowe Śląsk.
Wspomniał pan o siermiężnych Katowicach tamtego czasu. Jak się ta siermiężność objawiała?
Katowice były wtedy niejasne pod każdym względem, bo to z jednej strony stolica województwa, z drugiej strony wieś, a jeszcze z trzeciej strony miasto polskie, ale trochę niemieckie i też trochę żydowskie. Ale jednocześnie ta mikstura, to takie pomieszanie tych różnych rzeczy, czyniły Katowice bardzo barwnym miejscem. Pomijając fakt, że oczywiście tutaj akcja pozyskiwania siły roboczej dla przemysłu była bardzo silna. Ludzie zjeżdżali do Katowic zewsząd, z Białegostoku, Kielc, Rzeszowa. Tu się to wszystko kotłowało.
W "Śląskim wędrowcu" pada zdanie, że "Katowice były latryną Europy (Środkowej? Wschodniej?) przez dwie trzecie minionego stulecia". Odważne porównanie.
Historia Katowic i tych przyległości geograficznych jest w niskim poważaniu władz, ale też i obywateli. Ja myślę, że coś takiego jak społeczność miejska w Katowicach nie istnieje. Ona się tak rozjechała na osiedle Tysiąclecia, gdzieś tam na Koszutkę, na obrzeża. Natomiast Śródmieście, które ja pamiętam jeszcze jako miejsce żywe, jest dziś zupełnie martwe.
Ostre słowa. Dlaczego pan tak myśli?
Wieczorem, jak się tu idzie ulicami, to wszystkie okna są ciemne. Poza tym nie znam już właściwie nikogo, kto by się identyfikował ze śródmieściem Katowic. Nastąpił odpływ ludności, która mogłaby realnie reprezentować interesy centrum miasta, tego serca miasta, bo niewątpliwie Tysiąclecie należy do Katowic i częściowo do Chorzowa, ale to nie jest sedno katowickiej historii. Inną sprawą jest też to, że ja już mam swoje lata, więc jak przyjeżdżam do Katowic, to mam poczucie, jakbym chodził po cmentarzu, bo wspominam, że ten mieszkał tu, a tamten tam, a oni wszyscy już niestety się wyprowadzili na cmentarze takie czy inne, więc też wyludnił się ten mój świat z powodu naturalnych procesów. Chociaż może w przypadku Katowic te procesy nie są naturalne.
Dlaczego nie są naturalne?
Bo zwykle w miejsce zmarłych przychodziły następne pokolenia. Tu nastąpiło zerwanie ciągłości na rzecz jakiejś prowizorycznej, nie wiem jak to nazwać, ale dobrze, nazwę to megalomanią. Próby stworzenia na siłę jakiejś metropolii, stworzenia jakiegoś wielkiego zjawiska urbanistycznego, które tutaj po pierwsze nie wyjdzie, a po drugie jest gruntownie sprzeczne z tradycją historyczną tego miejsca.
Wspomniał pan, że nie umiał się raz a dobrze wynieść z Katowic. Dlaczego?
Już mieszkałem w Warszawie, ale jeszcze miałem mieszkanie w Katowicach, pracę w Cieszynie, więc jeździłem między Warszawą a Górnym Śląskiem. Ciężko mi z tym szło. Do tego gdy sytuacja się wyklarowała, że jednak Warszawa, to sobie uświadomiłem, że coś ważnego tracę.
Co pan tracił?
To było dziwne uczucie, ponieważ kiedy mieszkałem tutaj, to nie powiem, żebym przepadał za Śląskiem. Kazio Kutz się też zgadzał z tym poglądem, że z odległości Śląsk widać wyraźnie, a jak się jest tutaj, w środku, to mało widać. Z Warszawy widać Śląsk, by tak powiedzieć, integralnie. To znaczy nie tylko w tym ciasnym zakamarku pomiędzy Kędzierzynem a Mysłowicami, ale szeroko, od Oświęcimia aż do Zgorzelca. Czyli to, co jest historycznie śląskie.
Może Cię zainteresować: